pytanie.

— To ma odznake strazy, zolnierzu. Moze to jakas maskotka?

— Wyrzezbilem ja sobie z mydla — wyjasnil Nobby. — Zebym mogl byc glina.

— Dlaczego? — zapytal major.

Bylo w tej istocie cos takiego, co mimo napietej sytuacji zmuszalo do pelnych grozy, ale i fascynacji badan.

— Mysle, ze jak urosne, jednak pojde do wojska — ciagnal Nobby, usmiechajac sie szeroko do majora. — To chyba lepszy wybor.

— Obawiam sie, ze jestes troche za niski — odparl major pospiesznie.

— Nie wiem, czemu to ma przeszkadzac, w koncu nieprzyjaciel siega az do ziemi. Zreszta ludzie i tak juz leza, kiedy sie im sciaga buty. Stary Sconner mowi, ze pieniadze sa w zebach i kolczykach, ale ja uwazam, ze kazdy zolnierz musi miec pare butow, nie? Zebow ostatnio duzo sie trafia zepsutych, a ci, co robia sztuczne szczeki, zawsze chca dostac porzadny komplet…

— Chcesz powiedziec, ze zamierzasz wstapic do wojska, zeby szabrowac na polach bitew? — Major byl zaszokowany.

— Raz, kiedy stary Sconner byl trzezwy przez dwa dni z rzedu, zrobil mi takich malych zolnierzykow — opowiadal Nobby. — Mieli takie male butki, ktore dalo sie…

— Zamknij sie — rzucil major.

— …zdejmowac, i takie malutkie, malutenkie zabki, ktore mozna…

— Zamkniesz sie wreszcie? Czy w ogole nie dbasz o honor? Chwale? Milosc do swojego miasta?

— Nie wiem. A duzo mozna na nich zarobic? — spytal Nobby.

— Sa bezcenne!

— No to w takim razie wole sie trzymac butow, jesli to panu nie przeszkadza. Jak sie zna odpowiedni sklep, mozna je pchnac po dziesiec pensow za pare…

— Popatrz na tego oto kawalerzyste Gabitassa! — Major porzadnie sie juz zirytowal. — Dwadziescia lat sluzby! Wzorowy zolnierz! On by sie nie schylil, zeby zdejmowac buty zabitym wrogom. Prawda, zolnierzu?

— Nie, sir! To dla frajerow! — odparl kawalerzysta Gabitass[8].

— Eee… tak. Slusznie! — stwierdzil major. — Wiele moglbys sie nauczyc od takich ludzi jak kawalerzysta Gabitass, mlody czlowieku. Z tego, co tu uslyszalem, wnioskuje, ze czas spedzony wsrod buntownikow napelnil ci glowe bardzo niepoprawnymi wyobrazeniami.

— Nie jestem buntownikiem! — wrzasnal Nobby. — I niech pan mnie nie nazywa buntownikiem! Nie jestem buntownikiem, jestem chlopakiem z Ankh-Morpork, wlasnie, i jestem z tego dumny! Ha, pan sie pomylil! Nigdy nie bylem buntownikiem i to okrutne tak mowic! Jestem porzadnym chlopcem i tyle!

Wielkie lzy pociekly mu po policzkach, zmywajac brud i odslaniajac pod nim glebsze warstwy brudu.

Major nie mial doswiadczenia w takich sprawach. Zdawalo sie, ze kazdy dostepny na twarzy chlopca otwor cielesny tryska ciecza. Szukal pomocy u Gabitassa.

— Jestescie zonaci, kawalerzysto? Co powinnismy z nim zrobic?

— Moge mu przylozyc w ucho, sir — zaproponowal Gabitass.

— To bardzo nieczule zachowanie, kawalerzysto! Zaraz, mam tu gdzies chusteczke…

— Aha… Mam swoja wycieraczke, dzieki, laski nie potrzebuje.

Nobby pociagnal nosem i wyjal z kieszeni chustke. Wlasciwie to wyjal ich kilka tuzinow, wsrod nich jedna z haftowanymi inicjalami C.M.-S. Byly splatane razem jak u iluzjonisty, a wlokly za soba kilka sakiewek i z szesc lyzek.

Nobby wytarl twarz pierwsza i wcisnal cala kolekcje z powrotem do kieszeni. I uswiadomil sobie, ze wszyscy na niego patrza.

— No co? — zapytal wyzywajaco.

— Opowiedz nam o tym Keelu — polecil major.

— Nie wiem o niczym — odpowiedzial odruchowo Nobby.

— Aha, to znaczy, ze wiesz o czyms — ucieszyl sie major. Nalezal do osob, ktore lubia tego rodzaju drobne tryumfy.

Nobby spojrzal tepo. Kapitan pochylil sie do starszego oficera.

— Tylko wedlug zasad logiki formalnej, sir — szepnal starszemu oficerowi. — Zgodnie z zasadami gramatyki stosowanej, to tylko zaakcen…

— Gadaj zaraz o Keelu! — krzyknal major.

— Wie pan co, majorze? Moze lepiej zostawic takie sprawy fachowcom? — odezwal sie ktos.

Major uniosl wzrok. Do namiotu wszedl Carcer ze swoimi ludzmi. Znow sie usmiechal.

— Zlapaliscie sobie jenca, jak widze — stwierdzil. Podszedl blizej i przyjrzal sie Nobby’emu. — To na pewno jakis prowodyr, nie ma co. Zaczal gadac? Jakos mi sie nie wydaje. Zeby wydobyc z takich chlopaczkow najlepsze sekrety, potrzebne jest specjalne przeszkolenie, haha.

Wsunal dlon do kieszeni. Kiedy ja wyjal, kostki palcow otaczal mosiadz.

— No wiec, moj maly… — zaczal. Zolnierze przygladali mu sie ze zgroza. — Wiesz, kim jestem, prawda? Jestem z Sekcji Specjalnej. I widze was teraz dwoch. Pierwszy to wesoly chlopak, ktory ma zamiar pomoc prawowitym wladzom w ich sprawach, a drugi to pyskujacy lobuz, ktory probuje byc sprytny. Jeden z tych chlopcow ma przyszlosc przed soba i wszystkie zeby. A teraz pewien zabawny fakt na moj temat: mam takie swoje przyzwyczajenie, ze nigdy nie zadaje pytania po raz drugi. No wiec… nie jestes przestepca, prawda?

Nobby wielkimi, przerazonymi oczami wpatrywal sie w kastet. Pokrecil glowa.

— Robisz to, co musisz, zeby przezyc, tak?

Nobby przytaknal.

— I wlasciwie mysle, ze byles calkiem porzadnym chlopcem, dopoki nie spotkales tych rebeliantow. Spiewales hymny i takie tam…

Nobby kiwnal glowa.

— Ten czlowiek, ktory przedstawia sie jako sierzant Keel, jest prowodyrem buntu, tak?

Nastapil moment wahania, a potem Nobby podniosl reke.

— Eee… Kazdy robi to, co on powie. To jest to samo? — zapytal.

— Tak. Ma charyzme?

Nobby wciaz patrzyl na kastet.

— Eee, no… nie wiem. Nie slyszalem, zeby duzo kaszlal.

— A o czym rozmawiaja ludzie za barykadami, moj maly?

— No… o Wolnosci i Prawdzie, i Sprawiedliwosci, i innych — odparl Nobby.

— Aha! Buntownicze gadanie! — Carcer sie wyprostowal.

— Tak? — zdziwil sie major.

— Moze mi pan wierzyc, majorze. Jesli spotka pan grupe ludzi uzywajacych takich slow, to planuja cos niedobrego. — Carcer zerknal na Nobby’ego. — Tak sie zastanawiam, czy nie mam w kieszeni jakiejs nagrody dla grzecznego chlopca… O, jest… czyjes ucho. Jeszcze cieple. Trzymaj, maly!

— Ojej… Dzieki!

— A teraz uciekaj daleko stad, bo ci flaki wypruje.

Nobby wybiegl.

Carcer stanal nad rozpostarta na stole mapa.

— Och, planujecie wycieczke. To mile. Nie chcemy przeciez rozzloscic buntownikow, prawda? Czemu pan nie atakuje, majorze, do wszystkich demonow?

— Przeciez oni nie…

— Traci pan zolnierzy, ktorzy do nich przechodza! Opanowali juz czwarta czesc miasta! A pan chce sie zakradac od tylu. Przez most, jak widze, a potem ulica Wiazow. Dyskretnie, znaczy. Jakby sie pan wystraszyl! — Carcer walnal piescia w stol.

Major az podskoczyl.

— Nie boje sie nikogo! — sklamal.

— Pan teraz uosabia miasto! — oswiadczyl Carcer. Kropelka piany pojawila sie w kaciku jego ust. — Oni sie skradaja. Pan nie. Pan jedzie do nich otwarcie i posyla ich do piekla, oto co pan robi! Oni wykradaja panu ulice! Pan je odbiera! Oni postawili sie poza prawem! Pan niesie prawo do nich!

Вы читаете Straz nocna
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату