Obejmowala tylko calkiem niewazne regiony, na przyklad caly dystrykt rzezniczy, rynek maslany i serowy. Byli tu handlarze tytoniem, wytworcy swiec, wiekszosc skladow owocow i warzyw oraz magazyny ziarna i maki. To oznaczalo, ze republikanie skazani byli na glod rzeczy waznych, takich jak rzad, uslugi bankowe i zbawienie duszy. Byli za to samowystarczalni w zakresie rzeczy banalnych i codziennych, takich jak zywnosc i napoje.

Ludzie godza sie czekac na zbawienie bardzo dlugo, ale wola, kiedy obiad zjawia sie w ciagu godziny.

— Prezent od chlopakow na Rzezniczej, sierzancie — oznajmil Dickins, przyjezdzajac zaladowanym wozem. — Powiedzieli, ze inaczej tylko sie zepsuje. Bedzie dobrze, jak je rozdziele do kuchni polowych?

— A co masz? — spytal Vimes.

— Glownie steki. — Stary sierzant usmiechnal sie szeroko. — Ale w imie rewolucji wyzwolilem worek cebuli. — Zauwazyl, jak Vimesowi zmienia sie twarz. — Nie, sierzancie. Wlasciciel mi je dal. Powiedzial, ze prosza sie o zjedzenie.

— A nie mowilem? Kazdy posilek bedzie bankietem w republice ludowej! — zawolal Reg Shoe. Wciaz trzymal swoj wielki notes; ludzie w rodzaju Rega maja taka sklonnosc. — Moglibyscie przewiezc to wszystko do oficjalnego magazynu, sierzancie?

— Jakiego magazynu?

Reg westchnal.

— Cala ta zywnosc musi trafic do wspolnego magazynu, skad bedzie rozdzielona przez moich delegatow, zgodnie…

— Panie Shoe — rzekl sierzant Dickins. — Za mna jedzie woz z pieciuset kurczakami, a potem jeszcze jeden, pelen jajek. Nie ma ich dokad odeslac, rozumie pan? Rzeznicy zapelnili chlodnie i wedzarnie, wiec jedynym miejscem, gdzie mozna to zarcie zmagazynowac, sa nasze zoladki. I nie przejmuje sie jakos delegatami.

— W imieniu republiki nakazuje… — zaczal Reg, ale Vimes polozyl mu dlon na ramieniu.

— Ruszajcie, sierzancie. — Skinal Dickinsowi glowa. — Mozna na slowko, Reg?

— Czy to przewrot wojskowy? — spytal niepewnie Reg, sciskajac notes.

— Nie. Chodzi o to, ze tkwimy tu w oblezeniu, Reg. To nie jest wlasciwa pora. Niech sierzant Dickins to zalatwi. To uczciwy czlowiek, tyle ze nie lubi notesow.

— Ale przypuscmy, ze jacys ludzie zostana pominieci…

— Jest dosyc, zeby sie wszyscy najedli do bolu brzucha.

Reg Shoe wydawal sie niepewny i rozczarowany, jakby ta obfitosc mniej go cieszyla niz starannie racjonowany niedostatek.

— Ale cos ci powiem, Reg — ciagnal Vimes. — Jesli to jeszcze potrwa, miasto dopilnuje, by dostawy docieraly innymi bramami. Wtedy bedziemy glodni. I wtedy zaczniemy potrzebowac twoich talentow organizacyjnych.

— Chce pan powiedziec, ze znajdziemy sie w sytuacji glodu? — upewnil sie Reg. Swiatlo nadziei blysnelo w jego oczach.

— Jesli nie, na pewno potrafisz ja zorganizowac — stwierdzil Vimes.

I zdal sobie sprawe, ze posunal sie troche za daleko. Reg Shoe byl glupi tylko w pewnych dziedzinach, a teraz wygladal, jakby mial sie rozplakac.

— Ja tylko uwazam, ze wazny jest sprawiedliwy… — zaczal.

— Tak, Reg, rozumiem. Ale wiesz, na wszystko jest czas i miejsce. Moze najlepsza metoda zbudowania nowego, wspanialego swiata jest zdarcie paru nierownosci w starym? No, ruszaj. A wy, mlodszy funkcjonariuszu Vimes, pojdziecie mu pomoc.

Vimes znow wspial sie na barykade. Miasto poza nia znowu bylo ciemne; z rzadka tylko widzial blysk swiatla w przeslonietym okiennicami oknie. W porownaniu z tamta czescia ulice republiki plonely.

Za pare godzin sklepy beda czekac na dostawy. Nadaremnie. Rzad nie moze tego zlekcewazyc. Takie miasto jak Ankh-Morpork tylko dwa posilki dziela od chaosu, nawet w najlepszym okresie.

Kazdego dnia dla Ankh-Morpork ginelo okolo stu krow, stado owiec i swin, i bogowie tylko wiedza, ile kaczek, kur i gesi. Maka? Slyszal, ze osiemdziesiat ton, podobna ilosc ziemniakow i ze dwadziescia ton sledzi. Nie to, zeby bardzo chcial to wiedziec, ale kiedy juz ktos sie bral do rozwiazywania wiecznego problemu ruchu ulicznego, przekazywano mu pewne fakty.

Kury codziennie znosily dla miasta czterdziesci tysiecy jajek. Kazdego dnia setki, tysiace wozow, lodzi i barek kierowalo sie tutaj z rybami, miodem, ostrygami i oliwkami, wegorzami i homarami. A nie mozna zapominac o koniach ciagnacych to wszystko, o kolowrotach… Przybywala takze welna, kazdego dnia, tkaniny, tyton, przyprawy, ruda i drewno, ser, wegiel, tluszcz, wosk, siano… Kazdego dnia…

I to teraz. Za jego czasow miasto bylo dwa razy wieksze.

Na ciemnym ekranie nocy Vimes zobaczyl wizje Ankh-Morpork. To nie bylo miasto, lecz proces, ciezar rzucony na swiat, odksztalcajacy ziemie na setki mil dookola. Ludzie, ktorzy nigdy w zyciu nie mieli go zobaczyc, jednak przez cale zycie dla niego pracowali. Tysiace, tysiace akrow zieleni bylo jego czescia; jego czescia byly lasy. Miasto sciagalo i konsumowalo wszystko…

…a oddawalo nawoz ze zwierzecych zagrod i sadze z kominow, stal i rondle, i narzedzia, ktorymi wytwarza sie zywnosc. A takze ubrania i mody, idee i interesujace wady, piesni, wiedze i cos, co ogladane w odpowiednim swietle nazywalo sie cywilizacja. To wlasnie oznacza cywilizacja — miasto.

Czy jest ktos jeszcze, kto o tym mysli?

Spora czesc towarow przybywala przez bramy Cebulowa i Rzeznicza, obie teraz nalezace do republiki i obie zamkniete na glucho. Z pewnoscia pilnuje ich rowniez wojsko. W tej chwili sa juz w drodze wozy, ktore odkryja, ze bramy sa przed nimi zamkniete. Jednakze, niezaleznie od polityki, jajka sie psuja, mleko kwasnieje, pedzone stada zwierzat wymagaja odpoczynku w zagrodach i napojenia. Czy wojsko jakos to rozwiaze? A potrafi? Kiedy wjezdzaja wozy, ktore sa naciskane przez wozy za nimi, kiedy uciekaja swinie, a stada bydla wedruja samopas?

Czy w ogole mysli o tym ktos wazny? Machina chwieje sie nagle, ale Winder i jego kumple nigdy nie mysleli o machinie, mysleli o pieniadzach. Mieso i napoje pochodzily od sluzby. Po prostu sie zjawialy.

A Vetinari, uswiadomil sobie Vimes, mysli o tym przez caly czas… Tamto Ankh-Morpork jest dwa razy wieksze i cztery razy bardziej narazone na chaos. On by na cos takiego nie pozwolil. Zeby maszyna dzialala, zwykl mawiac, male kolka musza sie krecic.

Ale teraz, w ciemnosci, wszystko krecilo sie wokol Vimesa. Jesli czlowiek sie lamie, wszystko sie lamie, myslal. Lamie sie cala machina. Lamie sie coraz bardziej. I lamie ludzi.

Za soba uslyszal oddzial wsparcia maszerujacy po Bohaterow.

…sie wznosza wnet?

Podnosza kolana! kolana! kolana!

One wznosza kolana, kolana wnet.

Wszystkie male aniolki…

Przez chwile, wygladajac przez szczeline w meblach, Vimes zastanawial sie, czy moze jest cos w pomysle Freda, zeby przesuwac barykady dalej i dalej, niby cos w rodzaju sita, ulica po ulicy. Mozna by przepuszczac porzadnych ludzi, a spychac drani, bogatych dreczycieli, oszustow, handlarzy ludzkim losem, pijawki i pieczeniarzy, pochlebcow, dworakow i malych wrednych lizusow w kosztownych ubraniach, wszystkich tych ludzi, ktorzy nie mysleli o machinie, ale kradli z niej smar. Spychac ich na coraz mniejszy i mniejszy teren, a potem tam zostawic. Mozna by raz na pare dni rzucic im troche zywnosci… albo nie, niech robia to, co zawsze potrafili najlepiej, to znaczy zyja z innych ludzi.

Z ciemnych ulic dobiegalo niewiele dzwiekow. Vimes zastanawial sie, co sie dzieje. Zastanawial sie, czy w ogole ktos pilnuje interesu.

Major Mountjoy-Standfast martwym wzrokiem wpatrywal sie w te przekleta, ohydna mape.

— No wiec ilu? — zapytal.

— Trzydziestu dwoch rannych, sir. I kolejne dwadziescia prawdopodobnych dezercji — poinformowal kapitan Wrangle. — A Gruba Marta nadaje sie juz tylko na opal.

— Bogowie…

— Chce pan uslyszec reszte, sir?

Вы читаете Straz nocna
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату