przyjaciolmi…
Chwycila lorda Venturiego pod ramie. Nie stawial oporu. Pokierowala go przez sale. Lord Selachii szedl za nimi dosc posepny; doszedl do wniosku, ze kiedy szanowane kobiety kaza sie nazywac Bobbi, swiat chyba sie konczy. I powinien.
— Pan Carter prowadzi rozlegle interesy w handlu miedzia, a pana Jonesa interesuje guma — szepnela.
Grupka skladala sie z szesciu mezczyzn rozmawiajacych przyciszonymi glosami. Kiedy ich lordowskie moscie sie zblizyli, uslyszeli:
— …i w takich chwilach czlowiek musi zadac sobie pytanie, wobec czego jest naprawde lojalny… Och, dobry wieczor, madame.
W swej pozornie przypadkowej wedrowce do stolu z bufetem madame jakby niechcacy spotkala kilku innych dzentelmenow. Jak dobra gospodyni, doprowadzila ich do kolejnych niewielkich grupek. Zapewne tylko ktos, kto lezalby na grubych belkach podtrzymujacych sklepienie nad sala, moglby dostrzec w tych ruchach jakis system, ale nawet wtedy musialby znac kod. Gdyby zdolal umiescic czerwona plamke na glowach osob niebedacych przyjaciolmi Patrycjusza, biala plamke na jego poplecznikach, a rozowa oznaczyc tych, co sie wiecznie wahaja, wtedy zobaczylby cos w rodzaju tanca.
Bialych bylo niewiele.
Zobaczylby, ze ustawilo sie kilka grup czerwonych, a biale plamki sa do nich przylaczane pojedynczo, czasem dwojkami, jesli liczba czerwonych plamek jest odpowiednio duza. Kiedy biala plamka opuszczala grupe, byla natychmiast przejmowana i wprowadzana do kolejnej konwersacji, w ktorej mogly uczestniczyc jakies rozowe, ale glownie czerwone.
Dowolna rozmowa prowadzona wylacznie przez biale byla delikatnie przerywana usmiechem lub „och, musi pan poznac…”, albo tez dolaczalo do niej kilka czerwonych. Tymczasem rozowe byle ostroznie przekazywane od jednej czerwonej grupki do drugiej, az ich roz nabieral glebi. Wtedy pozwalano im na rozmowe z innymi rozowymi w tym samym odcieniu, pod nadzorem czerwonej.
Krotko mowiac, rozowe spotykaly tak wiele czerwonych i tak nieliczne biale, ze prawdopodobnie calkiem o bialych zapominaly. Za to biale, przebywajac w towarzystwie albo samych, albo majacych przytlaczajaca przewage czerwonych i ciemnorozowych, zdawaly sie czerwieniec z zaklopotania i checi, by wtopic sie w otoczenie.
Lorda Windera otaczaly wylacznie czerwone, spychajace nieliczne pozostale jeszcze biale na pobocza. On sam wygladal tak, jak wszyscy patrycjusze po pewnym czasie sprawowania urzedu: nieprzyjemnie pulchny, z obwislymi rozowymi policzkami kogos, kto zbyt obficie sie odzywia. Pocil sie lekko w tej dosc chlodnej sali, a jego oczy przesuwaly sie bezustannie, szukajac uchybien, wskazowek i hakow.
Madame dotarla w koncu do bufetu, gdzie doktor Follett czestowal sie wlasnie faszerowanym jajkiem, a panna Rosemary Palm debatowala sama z soba o tym, czy przyszlosc powinna zawierac dziwne zapiekane paszteciki z zielonkawym nadzieniem, tajemniczo sugerujacym krewetki.
— I jak nam idzie, naszym zdaniem? — zapytal doktor Follett, zwracajac sie na pozor do wyrzezbionego z lodu labedzia.
— Idzie dobrze — zapewnila madame koszyk owocow. — Ale jest czworka, ktora wciaz sprawia klopot.
— Znam ich — oswiadczyl doktor. — Nie wylamia sie z szeregu, moze mi pani wierzyc. Coz mogliby zrobic? Jestesmy tu przyzwyczajeni do takich gier. Wiemy, ze jesli ktos za glosno sie skarzy po przegranej, drugi raz moga go nie zaprosic do rozgrywki. Ale ustawie przy nich kilku solidnych przyjaciol, na wypadek gdyby ich decyzje wymagaly niewielkiego… wsparcia.
— On jest podejrzliwy — zauwazyla panna Palm.
— A kiedy nie jest? — mruknal Follett. — Prosze z nim porozmawiac.
— A gdzie nasz nowy najlepszy przyjaciel, doktorze? — spytala madame.
— Pan Snapcase je teraz kolacje, spokojnie, ale pod obserwacja, w nieskazitelnym towarzystwie, dosc daleko stad.
Obejrzeli sie wszyscy troje, kiedy otworzyly sie podwojne drzwi. Podobnie jak kilku innych gosci, ktorzy szybko wrocili do prowadzonych rozmow. Wszedl jedynie sluzacy, ktory cos szepnal madame. Wskazala mu dwoch komendantow wojskowych, a sluzacy podszedl do nich natychmiast i zatrzymal sie nerwowo. Nastapila krotka wymiana zdan, a potem, nie skloniwszy sie nawet lordowi Winderowi, we trzech wyszli z sali.
— Pojde sprawdzic, jak przebiegaja przygotowania — rzucila madame.
I absolutnie nie podazajac za mezczyznami, skierowala sie do drzwi.
Gdy wyszla na korytarz, dwaj sluzacy obok tortu zaprzestali przechadzek i staneli na bacznosc. Gwardzista patrolujacy korytarz rzucil jej pytajace spojrzenie.
— Teraz, madame? — zapytal jeden ze sluzacych.
— Co? Och, nie. Czekajcie.
Przeplynela do miejsca, gdzie obaj dowodcy prowadzili ozywiona rozmowe z dwoma mlodszymi oficerami. Chwycila lorda Venturiego pod reke.
— Ojej, Charles, czyzbys chcial juz nas opuscic?
Lord Venturi nawet nie pomyslal, by sie zastanowic, skad madame wie, jak ma na imie. Szampan plynal obficie, wiec w tej chwili lord nie widzial zadnego powodu, by atrakcyjna kobieta w pewnym wieku nie znala jego imienia.
— Och, pozostaly jeszcze jedno czy dwa ogniska buntu — wyjasnil. — Nic, czym nalezaloby sie niepokoic, madame.
— Calkiem spore ognisko — mruknal pod wasem lord Selachii.
— Zniszczyli Gruba Marte, sir — meldowal pechowy kurier. — I jeszcze…
— Major Mountjoy-Standfast nie potrafil przechytrzyc bandy tepych straznikow, cywilow i paru weteranow z widlami? — oburzyl sie lord Venturi.
Nie mial pojecia, ile szkod potrafia wyrzadzic widly cisniete prosto w dol z wysokosci dwudziestu stop.
— Chodzi o to, sir, ze to weterani i znaja wszystkie…
— I cywile? Nieuzbrojeni cywile? — irytowal sie Venturi.
Kurier, ktory byl podporucznikiem, nie umial znalezc wlasciwych slow, by wyjasnic, ze „nieuzbrojony cywil” to niezbyt precyzyjne okreslenie dla wazacego dwiescie funtow robotnika z rzezni, z dlugim hakiem w jednej rece i nozem do rozbierania miesa w drugiej. Mlodzi ludzie, ktorzy zaciagneli sie dla munduru i wlasnego lozka, nie spodziewali sie czegos takiego.
— Jesli wolno powiedziec szczerze, sir… — sprobowal.
— Mowcie!
— Zolnierze nie maja serca do tej walki. Bez wahania zabiliby Klatchianina, sir, ale… No, niektorzy starzy zolnierze sluzyli w naszym regimencie, sir, i wykrzykuja obelgi. Wielu naszych ludzi pochodzi z tej okolicy i to tez nie pomaga. A co do nich krzycza staruszki, sir, no, nigdy nie slyszalem takiego jezyka. Juz Siostry Dolly byly fatalne, ale teraz to za wiele, sir. Przepraszam, sir.
Obie lordowskie mosci spojrzaly przez okno. Na gruntach palacowych stacjonowalo pol regimentu — ludzie, ktorzy od kilku dni nie mieli do roboty nic procz trzymania wart.
— Troche charakteru i szybkie pchniecie — rzekl Selachii. — Tego nam trzeba, na Io. Przebic pecherz! To nie jest akcja dla kawalerii, Venturi. A ja wezme tych ludzi! Swieza krew!
— Selachii, mamy przeciez rozkazy…
— Mamy wiele roznych rozkazow — odparl Selachii. — Ale wiemy, gdzie jest nieprzyjaciel, prawda? Czy nie maja tutaj dosyc gwardzistow? Ilu ich potrzebuje jeden glupiec?
— Nie mozemy tak… — zaczal Venturi, ale przerwala mu madame.
— Jestem pewna, ze Charles dopilnuje, by zadna krzywda nie spotkala jego lordowskiej mosci — powiedziala, sciskajac jego ramie. — Ma przeciez miecz…
Kilka minut pozniej madame wyjrzala przez okno i zobaczyla, ze zolnierze w ciszy opuszczaja dziedziniec.
Zauwazyla tez, po chwili obserwacji, ze zniknal gdzies gwardzista patrolujacy korytarz.
Obowiazywaly reguly. Kiedy mialo sie juz Gildie Skrytobojcow, musialy powstac reguly, ktore nigdy, ale to nigdy nie byly lamane[10].