— A jest jakas reszta?
— Obawiam sie, ze tak, sir. Zanim szczatki Grubej Marty opuscily ulice Bohaterow, rozbila dwadziescia wystaw sklepowych oraz liczne wozy, wyrzadzajac szkody oceniane na…
— Wojenne nieszczescia, kapitanie. Nic nie mozemy na to poradzic.
— Nie, sir. — Kapitan odkaszlnal. — Chce pan wiedziec, co dzialo sie potem, sir?
— Potem? Bylo jeszcze potem? — Majora zaczela ogarniac panika.
— Ehm… tak, sir. Calkiem sporo potem, prawde mowiac. Hm. Trzy bramy, przez ktore dociera do miasta wiekszosc produkcji rolniczej, sa zablokowane i strzezone, na panski rozkaz, sir. Dlatego woznice i poganiacze staraja sie dostarczac swoje towary przez Krotka. Na szczescie w nocy nie bylo tam zbyt wiele zwierzat, sir, ale za to szesc wozow mlynarzy, jeden woz suszonych owocow i przypraw, cztery wozy mleczarzy i trzy wozki jajerow. Wszystkie porozbijane, sir. Te woly byly naprawde zadziorne, sir.
— Jajerow? Kto to sa jajerzy, do demona? — zdumial sie major.
— Handlarze jajek, sir. Jezdza po farmach i skupuja jajka…
— Tak, rozumiem. A co niby mamy z tym zrobic?
— Moglibysmy upiec gigantyczne ciasto, sir.
— Tom!
— Przepraszam, sir. Ale miasto sie nie zatrzymuje, sir. Nie jest jak pole bitwy. Najlepsze miejsce dla walk miejskich jest za murami, gdzie nic nie wchodzi w droge.
— To piekielnie wielka barykada, Tom. Za dobrze broniona. Nie mozemy jej nawet podpalic, bo splonie z nia cale miasto!
— Rzeczywiscie, sir. A w dodatku, sir, oni nic wlasciwie nie robia… Tyle ze tam sa.
— O co ci chodzi?
— Oni nawet sadzaja na barykadach stare babcie, ktore krzycza na naszych chlopcow. Biedny sierzant Franklin, sir… Wlasna babcia zobaczyla go i zagrozila, ze jesli natychmiast nie przestanie, powie wszystkim, co zrobil, kiedy mial jedenascie lat…
— Nasi ludzie sa uzbrojeni, prawda?
— O tak. Ale tak jakby doradzilismy im, zeby nie strzelali do nieuzbrojonych starszych pan, sir. Nie chcemy przeciez drugich Siostr Dolly, prawda?
Major spojrzal na mape. Czul, ze istnieje jakies rozwiazanie.
— A co wlasciwie zrobil sierzant Franklin, kiedy mial… — zaczal z roztargnieniem.
— Nie powiedziala, sir.
Majora ogarnela nagle fala ulgi.
— Kapitanie, wiecie, z czym mamy teraz do czynienia?
— Jestem pewien, ze mi pan powie, sir.
— Powiem ci, Tom. To sprawa polityczna, Tom. Jestesmy zolnierzami. Polityka rozstrzyga sie o wiele wyzej.
— Racja, sir. Brawo, sir!
— Kapitanie, wybierzcie jakiegos porucznika, ktory ostatnio byl troche niedbaly, i poslijcie go do palacu, zeby zlozyl raport ich lordowskim mosciom.
— To chyba nazbyt okrutne, sir.
— Oczywiscie. Teraz to przeciez polityka.
Lord Albert Selachii nie przepadal za bankietami. Zbyt wiele w nich bylo polityki. Tego przyjecia zas nie lubil wyjatkowo, poniewaz w rezultacie musial przebywac w tym samym pomieszczeniu co lord Winder — czlowiek, ktorego w glebi serca uwazal za Nieodpowiednie Towarzystwo. W jego osobistym slowniku nie istnialo surowsze potepienie. Co gorsza, starajac sie go unikac, musial rownoczesnie omijac lorda Venturiego. Ich rodziny serdecznie sie nie cierpialy. Lord Albert nie byl teraz pewien, jakie zdarzenie w historii doprowadzilo do tego rozlamu, ale z pewnoscia wazne — inaczej przeciez nie pielegnowaliby tej wrogosci. Gdyby rody Selachii i Venturi byly gorskimi klanami, nienawidzilyby sie i walczyly ze soba; poniewaz jednak byly to jedne z najlepszych familii w miescie, ich przedstawiciele zachowywali sie wobec siebie chlodno, zlosliwie i lodowato uprzejmie za kazdym razem, kiedy towarzyskie prady doprowadzaly do ich spotkania. I wlasnie teraz, choc starannie dobral orbite, ktora niosla go przez raczej bezpieczne regiony towarzyskie, stanal twarza w twarz z lordem Charlesem Venturim. Jakby nie wystarczalo, ze musi wspolnie z nim prowadzic kampanie, nawet bez koniecznosci rozmowy przy marnym winie. Ale towarzyskie nurty bankietu nie dawaly mozliwosci ucieczki, ktora nie bylaby nieuprzejma. Co ciekawe, etykieta wyzszych sfer w Ankh-Morpork pozwalala w kazdej chwili wyrzadzac afronty przyjaciolom, jednak niegrzecznosc wobec najgorszego wroga uznawano za szczyt zlego wychowania.
— Venturi — powiedzial, unoszac kieliszek o starannie wyliczony ulamek cala.
— Selachii… — Lord Venturi postapil tak samo.
— Prawdziwy bankiet — zauwazyl Albert.
— W samej rzeczy. A pan stoi pionowo, lordzie.
— Istotnie. Widze, ze pan rowniez.
— Rzeczywiscie, rzeczywiscie. W tej kwestii trudno nie zauwazyc, ze wielu innych postepuje podobnie.
— Co jednak nie oznacza, ze pozycja horyzontalna nie ma takze pewnych zalet, jesli chodzi na przyklad o sen — stwierdzil Albert.
— Niezaprzeczalnie. Choc ta czynnosc raczej nie bedzie tu wykonywana.
— Och, istotnie. Bez watpienia[9].
Energiczna dama we wspanialej purpurowej sukni zblizyla sie przez sale balowa. Przed nia sunal usmiech.
— Lord Selachii? — spytala, podajac mu dlon. — Slyszalam, ze wykonuje pan wspaniala robote, broniac nas przed motlochem.
Jego lordowska mosc, sterowany towarzyskim autopilotem, sklonil glowe. Nie byl przyzwyczajony do kobiet postepowych, a ta byla wyjatkowo postepowa. Jednakze bezpieczne tematy konwersacji z Venturim ulegly juz wyczerpaniu.
— Obawiam sie, madame, ze ma pani nade mna przewage… — wymruczal.
— Spodziewam sie. Bez watpienia — odparla madame z tak promiennym usmiechem, ze nie probowal nawet analizowac jej slow. — A kim jest ten imponujacy dzentelmen w mundurze? Zapewne towarzysz broni…
Lord Selachii sie zawahal. Wpojono mu przekonanie, ze zawsze przedstawia sie mezczyzn kobietom, ale ta usmiechnieta dama nie zdradzila swojego…
— Lady Roberta Meserole — powiedziala. — Wiekszosc znajomych zwraca sie do mnie „madame”. Ale przyjaciele nazywaja mnie Bobbi.
Lord Venturi trzasnal obcasami. Szybciej sie orientowal od swego „towarzysza broni”, a zona przekazala mu sporo aktualnych ploteczek.
— Ach, jest pani zapewne owa dama z Genoi — rzekl, ujmujac jej dlon. — Tak wiele o pani slyszalem.
— Dobre rzeczy? — spytala madame.
Lord Charles spojrzal poprzez sale. Jego zona byla chyba pograzona w rozmowie. Na wlasnej skorze sie przekonal, ze jej malzenski radar potrafi na pol mili usmazyc jajko… Ale szampan byl doskonaly.
— Raczej kosztowne — powiedzial, co nie zabrzmialo tak dowcipnie, jak zamierzal.
Mimo to sie rozesmiala. Moze jednak bylem dowcipny, pomyslal. Naprawde, ten szampan jest swietny…
— Kobieta musi jakos radzic sobie w swiecie — odparla.
— Pozwoli pani, ze osmiele sie zapytac, czy istnieje lord Meserole?
— Tak wczesnym wieczorem? — rzucila madame i znow sie rozesmiala.
Lord Venturi smial sie wraz z nia. Slowo daje, mowil sobie w myslach, ten dowcip jest latwiejszy, niz sadzilem!
— Nie, chodzilo mi oczywiscie… — zaczal.
— Jestem o tym przekonana — przerwala mu madame i klepnela go lekko wachlarzem. — A teraz nie chcialabym panow monopolizowac, ale naprawde musze was zaprowadzic na pogawedke z kilkoma moimi