Zsunal sie po drabinie. No tak… to juz. Skonczone. Bicie w dzwony, tance na ulicach…

— Sierzancie, pan mowil powaznie, ze pomozemy im z rannymi? — zapytal Sam, ktory stal przy drabinie.

— Wiesz, to ma tyle samo sensu, co wszystko inne dotad — stwierdzil Vimes. — To sa chlopcy z miasta, tak samo jak my. Nie ich wina, ze dostali glupie rozkazy.

W dodatku miesza im to w glowach, zmusza do myslenia, dlaczego to wszystko sie dzieje…

— Tylko ze… Nancyball nie zyje, sierzancie.

Vimes nabral tchu. I tak wiedzial, juz tam na gorze, na chwiejnym parapecie, lecz te slowa mimo wszystko wywolaly wstrzas.

— Wydaje mi sie, ze paru od nich tez nie doczeka switu — powiedzial.

— Tak, ale oni byli nieprzyjacielem, sierzancie.

— Zawsze warto sie zastanowic, kto naprawde jest twoim nieprzyjacielem — poradzil Vimes.

— Moze na przyklad ten, kto probuje nadziac mnie na swoj miecz? — zaproponowal Sam.

— To niezly poczatek — przyznal Vimes. — Ale zdarzaja sie chwile, kiedy warto spojrzec troche szerzej.

W Podluznym Gabinecie Snapcase zlozyl dlonie i stuknal palcami wskazujacymi o przednie zeby.

— Co robic, co robic… — mruczal w zadumie.

— Tradycyjna jest powszechna amnestia, wasza lordowska mosc — odparl pan Slant.

Pan Slant, jako przewodniczacy Gildii Prawnikow, doradzal wielu przywodcom miasta. Byl takze zombi, choc to tylko pomoglo jego karierze. Stanowil przeciez chodzacy precedens. Wiedzial, jak powinny sie toczyc sprawy.

— Tak, tak, oczywiscie — zgodzil sie Snapcase. — Nowy poczatek. To jasne. Nie watpie, ze istnieja tez tradycyjne sformulowania?

— W istocie, panie, mam tu przy sobie egzemplarz…

— Tak, tak. Ale moze powiedzcie mi, co z ta barykada. Ta, ktora nadal stoi. — Spojrzal na zebranych w gabinecie ludzi.

— Wiesz o niej, panie? — zdziwil sie Follett.

— Mam swoich informatorow. Wywolala spore zamieszanie, nieprawdaz… Jakis czlowiek zebral calkiem sprawne sily, odcial nas od zyciowo niezbednych regionow miasta, rozbil organizacje kapitana Swinga i odparl szturmy najlepszych sil, jakie przeciwko niemu wyslano. W dodatku jest tylko sierzantem, jak slyszalem.

— Czy moge zasugerowac, ze warto rozwazyc jego awans? — wtracila madame.

— Dokladnie o tym samym myslalem. — Male oczka Snapcase’a blysnely. — Jest rowniez kwestia jego ludzi. Sa lojalni, co?

— Najwyrazniej, panie. — Madame wymienila zdziwione spojrzenia z doktorem Follettem.

Snapcase westchnal.

— Z drugiej strony, nie mozna karac zolnierza za lojalnosc wobec przelozonych, zwlaszcza w trudnych czasach. Nie ma powodu, by podejmowac jakiekolwiek formalne dzialania przeciwko nim.

Oczy znow sie spotkaly. Wszyscy to poczuli: wrazenie, ze zeslizguje sie swiat.

— Ale to nie dotyczy Keela — oswiadczyl Snapcase. Wstal i z kieszonki kamizelki wyjal tabakiere. — Pomyslcie chwile, jesli moge prosic. Jaki wladca moglby tolerowac takiego czlowieka? Dokonal tego wszystkiego w ciagu kilku dni. Boje sie nawet sobie wyobrazac, co mogloby mu przyjsc do glowy jutro. Sytuacja jest delikatna. Czy mamy stac sie zakladnikami zwyklego sierzanta? Nie potrzebujemy, zeby ktos taki jak Keel zalatwial sprawy po swojemu. Poza tym wiecie, ze Sekcja Specjalna bylaby dla nas uzyteczna. Po nalezytej reedukacji, ma sie rozumiec.

— Mowiles chyba, panie, ze chcesz go awansowac — przypomnial bez ogrodek doktor Follett.

Lord Snapcase zazyl szczypte tabaki i mrugnal raz czy dwa.

— Owszem — przyznal. — Awansowac, jak to mowia, do chwaly.

Zebrani umilkli. Jedna czy dwie osoby byly przerazone. Niektorym zaimponowal. W Ankh-Morpork czlowiek nie pozostawal na szczycie, nie rozwijajac w sobie pewnej pragmatycznej postawy zyciowej, a Snapcase wyraznie opanowal ja z godna podziwu szybkoscia.

— Barykada jest usuwana? — Patrycjusz z glosnym kliknieciem zamknal tabakiere.

— Tak, panie — potwierdzil doktor Follett. — Ze wzgledu na powszechna amnestie — dodal tylko po to, by miec pewnosc, ze slowo to zostanie powtorzone.

Gildia Skrytobojcow oprocz regul miala takze swoj kodeks honorowy. Byl to kodeks dosc niezwykly, starannie skonstruowany, by pasowal do ich potrzeb, ale byl prawdziwym kodeksem. Nie zabija sie bezbronnych ani sluzacych, zabija sie z bliska, dotrzymuje sie slowa. A to bylo przerazajace.

— Kapitalnie — ucieszyl sie Snapcase. — Idealna pora. Pelne ulice. Mnostwo zamieszania. Pewne fragmenty nieodbudowane, wazne wiadomosci nieprzekazane, lewica nie wie, co czyni prawica, trudnosci wynikle z obecnej sytuacji, godne pozalowania. Nie, drogi doktorze, nie zamierzam niczego wymagac od waszej gildii. Szczesliwie sa tacy, ktorych lojalnosc wobec miasta jest troche mniej… warunkowa. Tak. A teraz, jesli wolno, czeka mnie wiele pracy. Z radoscia spotkam sie z panstwem w pozniejszym terminie.

Wszystkich gosci delikatnie, ale stanowczo wypchnieto za drzwi.

— Wydaje sie, ze wrocilismy do szkoly — mruknal doktor Follett, kiedy szli korytarzem.

— Ave! Duci novo, similis duci seneci — rzucil pan Slant tak oschle, jak tylko zombi potrafi. — Albo, jak mawialismy w szkole: Ave! Bossa nova, similis bossa seneca! — Zasmial sie jak nauczyciel. Lubil martwe jezyki. — Oczywiscie, gramatycznie to calkiem…

— A to znaczy…? — spytala madame.

— Oto nadchodzi nowy boss, taki sam jak stary boss — przetlumaczyl doktor Follett.

— Doradzam cierpliwosc — rzekl Slant. — Jest nowy w tej pracy. Moze sie jakos przystosuje. Miasto potrafi znalezc sposoby ominiecia problemow. Dajmy mu czas.

— Chcielismy przeciez kogos zdecydowanego — odezwal sie ktos w idacej z nimi grupie.

— Chcielismy kogos, kto decyduje slusznie — odparla madame.

Przecisnela sie na czolo grupy, zbiegla po glownych schodach i wskoczyla do poczekalni.

Widzac ja, panna Palm wstala.

— Czy oni… — zaczeta.

— Gdzie Havelock? — zapytala madame.

— Tutaj. — Vetinari wysunal sie z plamy cienia przy kotarach.

— Wez moj powoz. Odszukaj Keela. Ostrzez go. Snapcase chce jego smierci!

— Ale gdzie jest…

Madame wyciagnela groznie drzacy palec.

— Zrob to natychmiast albo spadnie na ciebie klatwa ciotki!

Kiedy drzwi sie zamknely, lord Snapcase patrzyl na nie przez chwile, po czym zadzwonil. Jego sekretarz wsunal sie do gabinetu przez prywatne wejscie.

— Wszystko sie uklada? — zapytal Snapcase.

— Tak, panie. Sa pewne sprawy wymagajace uwagi waszej lordowskiej mosci.

— Na pewno ludzie chcieliby wierzyc, ze sa. — Snapcase rozparl sie w fotelu. — On sie kreci?

— Niestety, nie, panie. Ale w ciagu godziny sprowadze tu doswiadczonego krecimistrza…

— Dobrze. Zaraz, co to ja jeszcze… A tak. Czy w Gildii Skrytobojcow sa jacys ambitni ludzie z przyszloscia?

— Z pewnoscia sa, wasza lordowska mosc. Zyczysz sobie, zebym przygotowal dossier, powiedzmy, trzech z nich?

— Zrob to.

— Tak, panie. Liczne osoby pragna pilnie uzyskac audiencje u waszej…

— Niech czekaja. Kiedy juz objalem patrycjat, chce miec z niego troche przyjemnosci. — Przez chwile Snapcase bebnil palcami o krawedz biurka. Wciaz obserwowal drzwi. — Moje przemowienie inauguracyjne jest gotowe? Z bolem uslyszalem o niespodziewanej smierci Windera, przepracowanie, nowe kierunki i tak dalej, zachowac co najlepsze w starym, przyjmujac co najlepsze z nowego, uwaga na niebezpieczne elementy, musimy

Вы читаете Straz nocna
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ОБРАНЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату