— Nic! Przygotuj mi tylko czysty mundur, cicho i dyskretnie, zeby Sybil sie nie zorientowala…
Odgadl wszystko po tym, jak zmienila sie twarz kamerdynera.
— Cos sie stalo Sybil?
Willikins sie cofnal. Niedzwiedz by sie cofnal.
— Prosze tam nie wchodzic! Pani Content mowi, ze… to dosc trudne. Sprawy nie… nie dzieja sie calkiem tak, jak powinny…
— Dziecko sie urodzilo?
— Nie, wasza laskawosc. To raczej… Pani Content twierdzi, ze probuje wszystkiego, ale moze… powinnismy poslac po lekarza, wasza laskawosc.
— Do porodu?
Willikins spuscil wzrok. Po dwudziestu niewzruszonych latach sluzby teraz dygotal. Nikt nie zaslugiwal na konfrontacje z Samem Vimesem w takiej chwili.
— Przykro mi, wasza laskawosc…
— Nie! — zawolal Vimes. — Nie posylaj po lekarza! Ja znam lekarza, ktory wie wszystko o… takich rzeczach! Lepiej, zeby wiedzial!
Wybiegl przed dom akurat na czas, by zobaczyc ladujaca na trawniku miotle pilotowana przez samego nadrektora.
— Pomyslalem, ze lepiej przylece na wszelki wypadek — oswiadczyl Ridcully. — Czy moglbym…
Vimes wskoczyl na miotle, zanim mag zdazyl zsiasc.
— Prosze mnie zabrac na Migotliwa. Moze pan to zrobic? — zapytal. — To… wazne.
— Niech pan sie trzyma, wasza laskawosc — ostrzegl Ridcully.
Zoladek splynal Vimesowi do nog, gdy miotla niemal pionowo wzbila sie w powietrze. Vimes zanotowal w pamieci, zeby awansowac Buggy’ego Swiresa i kupic mu myszolowa, o ktorym zawsze marzyl. Komus, kto dla dobra miasta codziennie gotow jest przezywac cos takiego, nie mozna dac za duzej pensji.
— Prosze siegnac do mojej lewej kieszeni — powiedzial Ridcully, kiedy znalezli sie juz wysoko. — Jest tam cos, co, jak sadze, nalezy do pana.
Nerwowo, swiadomy, co moze zawierac kieszen maga, Vimes wyciagnal z niej bukiet papierowych kwiatow, sznur powiazanych razem choragiewek… i srebrna cygarnice.
— Wyladowala kwestorowi na glowie — wyjasnil nadrektor, omijajac mewe. — Mam nadzieje, ze nie jest uszkodzona.
— Jest… w swietnym stanie — zapewnil Vimes. — Dziekuje. Ehm… Wloze ja teraz z powrotem, dobrze? Chyba nie mam akurat na sobie zadnych kieszeni.
Odnalazla droge powrotna, pomyslal. Jestesmy w domu.
— Natomiast zdobiony pancerz spadl w budynku Magii Wysokich Energii — ciagnal Ridcully. — Z przyjemnoscia musze poinformowac, ze jest…
— Bardzo mocno pogiety i pokrzywiony? — przerwal mu Vimes.
Ridcully sie zawahal. Znal opinie komendanta o zloceniach.
— Calkowicie, wasza laskawosc. Zupelnie powyginany z powodu kwantowych cosiow, jak podejrzewam.
Vimes zadrzal. Wciaz byl nagi. Na tej wysokosci przydalby sie nawet znienawidzony galowy mundur. Ale to juz nie mialo znaczenia. Ozdoby i pioropusze, odznaki i zimno… Inne sprawy byly o wiele wazniejsze. I zawsze beda.
Zeskoczyl z miotly, zanim sie zatrzymala, potknal sie, zatoczyl i wpadl na drzwi doktora Lawna. Uderzyl w nie piesciami.
Po chwili uchylily sie nieco i odezwal sie znajomy, troche tylko zmieniony wiekiem glos.
— Tak?
Vimes mocno pchnal drzwi, ktore stanely otworem.
— Prosze mi sie przyjrzec, doktorze — powiedzial.
Lawn wytrzeszczyl oczy.
— Keel?
W drugiej rece trzymal najwieksza strzykawke na swiecie.
— Niemozliwe. Johna Keela pochowali. Wie pan, ze tak. — Vimes zauwazyl potezny instrument w dloni Lawna. — Co, u demona, chce pan tym czyms robic?
— Podlac indyka. Ale kim pan jest? Bo wyglada pan calkiem…
— Niech pan bierze wszystkie swoje akuszerskie sprzety i idzie ze mna. Wszystkie te smieszne narzedzia, o ktorych pan mowil, ze tak dobrze dzialaja. Prosze je wziac. Zaraz. A ja zrobie z pana najbogatszego lekarza, jaki zyl na tym swiecie — obiecal Vimes, czlowiek majacy na sobie tylko krew i bloto.
Lawn niepewnie skinal w strone kuchni.
— Musze tylko wyjac indyka…
— Niech sie wypcha!
— Juz go…
— Idziemy!
Miotla nie leciala zbyt lekko z trojka pasazerow, ale i tak byla szybsza niz marsz, a Vimes wiedzial, ze nie jest juz zdolny do zadnego wyniku. Brakowalo mu tchu i sil juz wtedy, kiedy pierwszy raz dobiegl do domu. Teraz nawet utrzymanie sie w pionie bylo proba wytrzymalosci. Mial do wyboru czolgac sie albo leciec z nadrektorem.
Miotla ciezko opadla z nieba i wyladowala niepewnie na trawniku.
— Rodzaca jest na gorze, duza sypialnia po lewej. — Vimes pchnal lekarza do schodow. — Jest tam akuszerka, nie ma o niczym pojecia. Kazde pieniadze, jakich pan zazada. Prosze isc.
Lawn odszedl pospiesznie. Wspierany przez Ridcully’ego Vimes podazyl za nim dosc sztywno. Gdy jednak dotarli do drzwi, lekarz wyszedl tylem, bardzo powoli. Szybko stalo sie jasne, ze powodem jest wielka kusza Detrytusa dotykajaca jego nosa.
Gdy Vimes przemowil, glos mial nieco zduszony, gdyz lezal plasko na ziemi.
— Odlozcie kusze, sierzancie — powiedzial.
— Wpadl tu biegiem, panie Vimes — zahuczal Detrytus.
— Bo jest lekarzem, sierzancie. Przepusccie go na gore. To rozkaz. Bede wdzieczny.
— Robi sie, panie Vimes — odparl Detrytus, odsunal sie niechetnie i zarzucil kusze na ramie.
I wlasnie wtedy wystrzelila.
Kiedy ucichl grzmot, Vimes wstal i rozejrzal sie. Prawde mowiac, niespecjalnie lubil te krzewy. I bardzo dobrze. Nie pozostalo nic procz kilku pni drzew, po jednej stronie calkiem pozbawionych kory. W kilku miejscach sie palilo.
— Przepraszam, panie Vimes — powiedzial troll.
— Co ci mowilem o Panu Bezpieczniku? — spytal slabym glosem Vimes.
— Kiedy Pan Bezpiecznik nie dziala, Pan Kusza nie jest twoim przyjacielem — wyrecytowal Detrytus i zasalutowal. — Przepraszam, sir, ale wszyscy jestesmy troche spieci.
— Ja jestem na pewno. — Ridcully podniosl sie z trawnika i wygrzebal galazki z brody. — Przez reszte dnia chyba nie bede mogl normalnie chodzic. Proponuje, sierzancie, zebysmy podniesli doktora, ocucili go pod pompa i zabrali na gore…
Wszystko, co dzialo sie potem, przypominalo Vimesowi sen na jawie. Jak duch poruszal sie po wlasnym domu pelnym straznikow. Nikt nie chcial byc gdziekolwiek indziej.
Ogolil sie bardzo powoli, skupiony na kazdym pociagnieciu. Poprzez rozowy oblok w glowie docieraly do niego rozmaite glosy.
— …mowi, ze trzeba je ugotowac, te paskudne, obrzydliwe narzedzia! A po co, zeby zmiekly?
— …trolle i krasnoludy na dzisiejsza noc, kazde okno pokryte, ale naprawde pokryte…
— …stanal nade mna i mowi, ze trzeba je porzadnie gotowac przez dwadziescia minut! Jakby to byla kapusta…
— …teraz poprosil o mala brandy…
— …pani Content wypadla wsciekla, a on powiedzial, zeby jej wiecej nie wpuszczac…
— …przyszedl Igor i chcial pomoc, ale Lawn tylko spojrzal i powiedzial, ze dopiero kiedy wygotuje sie przez