— Przespij sie z tym, maly.
Polly odwrocila sie na drugi bok i sprobowala ulozyc wygodniej. To wszystko klamstwa, myslala sennie. Niektore sa tylko przyjemniejsze od innych. Ludzie widza to, co ich zdaniem powinni widziec. Nawet ja jestem klamstwem. Ale mnie to jakos uchodzi.
Cieply wiatr zrywal liscie z jarzebin, kiedy rekruci maszerowali miedzy wzgorzami. Byl poranek nastepnego dnia i gory zostawili za soba. Polly uprzyjemniala sobie czas, rozpoznajac ptaki w zywoplotach. Taki miala zwyczaj. Znala wiekszosc z nich.
Nie chciala zostac ornitologiem. Ale ptaki sprawialy, ze Paul sie ozywial. Cala ta… powolnosc jego myslenia w obecnosci ptakow zmieniala sie w blyskawice. Nagle znal ich nazwy, zwyczaje, srodowisko, potrafil gwizdac ich piosenki, a kiedy Polly odlozyla na pudelko farb od jakiegos podroznego z gospody, namalowal strzyzyka tak realnego, ze czlowiek niemal go slyszal.
Ich mama jeszcze wtedy zyla. Awantura trwala przez kilka dni. Wizerunki zywych stworzen byly Obrzydliwoscia w oczach Nuggana. Polly zapytala, dlaczego zatem wszedzie wisza portrety ksieznej, i dostala za to lanie. Obrazek zostal spalony, a farbki wyrzucone.
To bylo straszne. Mama zawsze byla lagodna kobieta, a przynajmniej tak lagodna, jak moze byc ktos gorliwie pobozny, kto usiluje nadazac za kaprysami Nuggana. Umierala powoli miedzy portretami ksieznej, posrod ech niewysluchanych modlitw. Jednak przy kazdej okazji z umyslu Polly wypelzalo zdradziecko inne wspomnienie: wscieklosc i krzyki, gdy maly ptaszek wydawal sie trzepotac skrzydlami w plomieniach.
Na polach kobiety i starcy zbierali zniszczone nocnym deszczem klosy, w nadziei ze zdolaja cos uratowac. Polly nigdzie nie zauwazyla zadnych mlodych mezczyzn. Spostrzegla, ze inni rekruci zerkaja na grupy zbieraczy, i zastanowila sie, czy mysla o tym samym.
Na drodze az do poludnia nie spotkali nikogo. Maszerowali wtedy posrod niskich pagorkow; slonce odpedzilo chmury i przynajmniej na chwile wrocilo lato — wilgotne, lepkie i troche nieprzyjemne, jak gosc, ktory nie chce wrocic do domu.
Czerwona plama w oddali urosla w wieksza plame, a ta zmienila sie w luzna grupe mezczyzn. Gdy tylko Polly zobaczyla tych ludzi, wiedziala, czego sie spodziewac. Sadzac po reakcjach, pozostali rekruci nie wiedzieli. Nastapila chwila zamieszania i niepokoju, kiedy idacy zderzali sie ze soba. A potem oddzial zszedl na bok i patrzyl.
Trzeba bylo czasu, by poranieni ludzie zrownali sie z nimi, i czasu, by ich mineli. Dwaj chyba sprawni mezczyzni ciagneli za soba wozek, na ktorym lezal trzeci. Inni kustykali o kulach, mieli rece na temblakach albo nosili czerwone kurtki z pustym rekawem. Najgorsi chyba byli ci podobni do czlowieka z gospody: z poszarzalymi twarzami, patrzacy prosto przed siebie, z kurtkami szczelnie zapietymi mimo upalu.
Jeden czy dwoch rannych zerknelo na mijanych rekrutow, ale w ich oczach nie bylo zadnego wyrazu procz straszliwej determinacji.
Jackrum szarpnal lejce.
— No dobra, dwadziescia minut odpoczynku — mruknal.
Igor obejrzal sie i skinal na grupe rannych sunacych powoli droga.
— Profe o zgode na zbadanie, czy da fie cof dla nich zrobic, fierzancie.
— Juz niedlugo bedziesz mial dosc okazji, chlopcze.
— Fierzancie… — Igor wydawal sie urazony.
— Dobrze, niech bedzie. Przyda ci sie jakas pomocna dlon?
Kapral Strappi zasmial sie zlosliwie.
— Jakaf afyfta na pewno bylaby przydatna — odparl z godnoscia Igor.
Sierzant popatrzyl na swoj oddzial i kiwnal glowa.
— Szeregowy Halter, wystap. Znacie sie na leczeniu?
Rudowlosy Stukacz zrobil krok naprzod.
— Zarzynalem swinie dla mojej mamy, sierzancie.
— Doskonale! To lepiej niz wojskowy chirurg, slowo honoru daje. Ruszajcie. Ale pamietajcie, dwadziescia minut!
— Tylko niech Igor nie przynosi zadnych pamiatek! — zawolal Strappi i znowu parsknal swoim chrapliwym smiechem.
Pozostali chlopcy usiedli na trawie obok drogi. Jeden czy dwoch zniknelo w krzakach. Polly wyruszyla w tym samym celu, ale odeszla sporo dalej. Wykorzystala tez okazje, by poprawic ulozenie skarpet. Kiedy nie uwazala, mialy tendencje do przesuwania sie w gore.
Zamarla, slyszac szelest za plecami. Ale uspokoila sie natychmiast. Byla ostrozna. Nikt nie mogl niczego zauwazyc. Co z tego, ze ktos jeszcze przyszedl sie wysiusiac? Ona zwyczajnie przecisnie sie przez krzaki do drogi, nie zwracajac uwagi…
Loft az podskoczyl, gdy Polly rozsunela galezie. Twarz mial czerwona jak burak, spodnie wokol kostek…
Polly nie mogla sie powstrzymac. Moze przez skarpety. Moze przez blagalny wyraz twarzy Loft. Kiedy ktos nadaje sygnal „Nie patrz”, oczy kieruja sie wlasna wola i wedruja tam, gdzie sa niepozadane. Loft odskoczyla, wlokac za soba spodnie.
— Nie, czekaj, w porzadku… — zaczela Polly, ale bylo juz za pozno. Dziewczyna zniknela.
Polly patrzyla teraz na gestwine krzakow i myslala: Niech to licho! Jest nas dwie! Ale co bym powiedziala potem? „Nie martw sie, ja tez jestem dziewczyna. Mozesz mi zaufac. Mozemy sie zaprzyjaznic. Aha, i jeszcze dobra rada na temat skarpet”…
Igor i Stukacz wrocili spoznieni, bez slowa. Sierzant Jackrum sie nie odezwal i oddzial ruszyl dalej.
Polly maszerowala z tylu, obok Karborunda. Co oznaczalo, ze moze miec na oku Loft, kimkolwiek byla. Po raz pierwszy Polly naprawde sie jej przyjrzala. Latwo ja bylo przeoczyc, gdyz zawsze kryla sie w cieniu Stukacza. Byla niska — choc teraz, kiedy okazalo sie juz, ze jest plci zenskiej, mozna by sensownie uzyc slowa „niewysoka” — smagla i ciemnowlosa. Wydawala sie tez dziwnie pochlonieta soba i zawsze maszerowala ze Stukaczem. Kiedy sie zastanowic, to spala tez blisko niego.
Aha, no wiec tak… Podazyla za swoim chlopakiem, odgadla Polly. Co jest dosc romantyczne, ale bardzo niemadre. Teraz, kiedy wiedziala juz, ze nalezy spojrzec poza ubranie i fryzure, stawalo sie jasne, ze Loft jest dziewczyna, i to dziewczyna, ktora nie zaplanowala wszystkiego dostatecznie dokladnie.
Loft szeptala cos Stukaczowi, ktory rzucil Polly spojrzenie pelne nienawisci i sugestii grozby.
Nie moge jej powiedziec, myslala Polly. Powtorzy mu. Nie moge sobie pozwolic na to, by wiedzieli. Za wiele poswiecilam. Nie tylko obcielam wlosy i wlozylam spodnie. Ja planowalam…
A tak… plany.
To wszystko zaczelo sie jako dziwny kaprys, ale rozwijalo sie jako plan. Na poczatku Polly zaczela uwaznie obserwowac chlopcow. Kilku z nich zareagowalo z nadzieja, przez co pozniej doznalo rozczarowania. Polly przygladala sie, jak chodza, wsluchiwala w rytm tego, co wsrod chlopcow uchodzilo za rozmowe, dostrzegala, jak wymierzaja sobie ciosy na powitanie. To byl calkiem nowy swiat.
Juz wczesniej miala — jak na dziewczyne — calkiem niezle muskuly, poniewaz prowadzenie duzej gospody polega glownie na przenoszeniu roznych ciezkich rzeczy. Podjela sie tez pewnych ciezkich prac, od czego ladnie stwardnialy jej dlonie. Nosila nawet pod spodnica stare spodnie brata, zeby sie do nich przyzwyczaic.
Za cos takiego kobiete mogla czekac chlosta. Mezczyzni ubierali sie jak mezczyzni, a kobiety jak kobiety; robienie tego na odwrot bylo „bluzniercza Obrzydliwoscia dla Nuggana”, jak twierdzil ojciec Jupe.
Temu zapewne zawdzieczala swoj dotychczasowy sukces, uznala, czlapiac przez kaluze. Ludzie nie spodziewali sie kobiety w spodniach. Dla przypadkowego obserwatora meskie ubranie, krotkie wlosy i troche rozkolysany krok wystarczaly, zeby uznac kogos za mezczyzne. Aha, i dodatkowa para skarpet.
Ta sprawa tez ja niepokoila. Ktos o niej wiedzial, tak jak ona wiedziala o Loft. Wiedzial i jej nie zdradzil. Z poczatku podejrzewala Brew, ale watpila — powiedzialby o niej sierzantowi, taki to byl typ. W tej chwili sadzila, ze to raczej Maladict, pewnie dlatego ze przez caly czas wydawal sie wszystko wiedziec…
Karbor… Nie, byl wtedy nieprzytomny, a poza tym… Nie, na pewno nie troll. Igor seplenil. Stukacz? W koncu wiedzial o Loft, wiec moze… Nie, bo dlaczego chcialby pomagac Polly?
Tak, przyznanie sie przed Loft nioslo same zagrozenia. Najlepsze, co moze zrobic, to sprobowac dopilnowac, zeby dziewczyna nie zdradzila i siebie, i jej.