Poniewaz nie pozwolilismy, zeby ich dylizanse pocztowe przejezdzaly przez nasza matczyzne, poniewaz zburzylismy ich wieze sekarowe bedace Obrzydliwoscia dla Nuggana. Ankh-Morpork to bezbozne miasto…

— Slyszalem, ze maja tam ponad trzysta miejsc kultu — wtracil Maladict.

Strappi patrzyl na niego z wsciekloscia, niezdolny do jakiejkolwiek wypowiedzi. Dopiero po chwili odzyskal grunt pod nogami.

— Ankh-Morpork jest miastem bluznierczym — poprawil sie. — Trujacym jak jego rzeka. Obecnie ledwie sie nadaje dla ludzi. Wpuszczaja tam wszystkich: zombi, wilkolaki, krasnoludy, wampiry, trolle… — Przypomnial sobie, kto go slucha. — Co w pewnych przypadkach jest sluszne, oczywiscie. Ale to miasto cuchnace, lubiezne, rozwiazle i zatloczone. I wlasnie dlatego ksiaze Heinrich tak bardzo je kocha! Zdobyli go sobie, kupili tanimi zabawkami, bo Ankh-Morpork tak wlasnie to rozgrywa, zolnierze! Kupuja was, a potem… czy musicie mi stale przerywac? Niby jak mam was czegos nauczyc, jesli stale zadajecie pytania?

— Zastanawialem sie tylko, dlaczego jest takie zatloczone, jesli tak jest tam niedobrze — odezwal sie Stukacz.

— To dlatego, szeregowy, ze mieszkaja tam zwyrodnialcy! Przyslali tu regiment, zeby pomoc Heinrichowi podbic nasza matczyzne! Poniewaz zszedl on ze sciezki Nuggana i przyjal bezboz… bluznierczosc! — Strappi byl wyraznie zadowolony, ze udalo mu sie ominac zasadzke. — Punkt drugi. Oprocz swoich zolnierzy Ankh-Morpork przyslalo tu Vimesa Rzeznika, najgorszego czlowieka w tym miescie wystepku. On nie cofnie sie przed niczym, by nas zniszczyc!

— Slyszalem, ze Ankh-Morpork sie rozgniewalo, bo zwalilismy te ich semafory — wtracila Polly.

— Staly na naszym suwerennym terytorium!

— Nalezalo do Zlobenii, dopoki…

Strappi gniewnie pogrozil jej palcem.

— Sluchaj no, Nerds! Nie mozna byc wielkim krajem, takim jak Borogravia, nie zyskujac przy tym wrogow! Co prowadzi nas do punktu trzeciego, Nerds, bo widze, ze caly czas uwazasz sie za spryciarza. Jak wy wszyscy, widze to dobrze. No to badzcie sprytni w takiej kwestii: nie wszystko musi sie wam podobac w waszym kraju. Moze nie jest idealny, ale jest nasz. Moze sie wam wydawac, ze nasze prawa nie sa najlepsze, ale sa nasze! Moze i gory nie naleza do najpiekniejszych i najwyzszych, ale to nasze gory. Walczymy o to, co nalezy do nas, zolnierze!

Strappi polozyl dlon na sercu.

Przebudzcie sie, synowie Matczyzny, dosc juz picia wina z kwasnych jablek…

Dolaczyli, na roznych poziomach glosnosci. Nie bylo innego wyjscia. Czlowiek musial, nawet jesli tylko otwieral i zamykal usta. Musial, nawet jesli powtarzal tylko „na, na, na”. Polly, bedaca taka wlasnie osoba, ktora w podobnych momentach rozglada sie dyskretnie, zobaczyla, ze Kukula spiewa bezblednie, a Strappi ma prawdziwe lzy w oczach. Lazer wcale nie spiewal — modlil sie. Jeden z co bardziej zdradzieckich regionow w glebi umyslu Polly uznal to za calkiem niezle rozwiazanie.

Ku powszechnemu zdumieniu Strappi odspiewal — juz sam — cala druga zwrotke, ktorej nikt nawet nie pamietal. A potem rzucil im pelen wyzszosci usmieszek mowiacy: Jestem bardziej patriotyczny od was”.

Potem starali sie wyspac z takimi wygodami, jakich mogly dostarczyc dwa koce. Przez dluzszy czas lezeli w milczeniu. Strappi i Jackrum mieli wlasne namioty, ale wszyscy instynktownie wyczuwali, ze kapral z pewnoscia podkrada sie i podsluchuje przy plociennych scianach.

Po godzinie, kiedy deszcz zabebnil o plotno, odezwal sie Karborund.

— No dobra, myslem, ze zrozumialem. Jak ludzie som groophar gupie, to bijemy siem o groophar gupote, bo to nasza gupota. A to dobrze. Zgadza siem?

Kilka osob z oddzialu usiadlo nagle, zaskoczonych tym stwierdzeniem.

— Zdaje sobie sprawe z faktu, ze powinienem wiedziec takie rzeczy, ale co wlasciwie znaczy „groophar”? — spytal z wilgotnej ciemnosci Maladict.

— Tego… Kiedy tak, no, tata troll i mama troll…

— Dobrze, jasne, zgoda, chyba zrozumialem, dziekuje — przerwal Maladict. — A tutaj, przyjacielu, mamy do czynienia z patriotyzmem. Moj kraj, na dobre czy zle.

— Powinienes kochac swoj kraj — dodal Kukula.

— Dobra, ale ktora czesc? — zapytal z kata namiotu Stukacz. — Poranne slonce nad gorami? To potworne jedzenie? Te przeklete bezsensowne Obrzydliwosci? Caly moj kraj z wyjatkiem tego kawalka, na ktorym stoi Strappi?

— Przeciez jest wojna!

— Tak. I wlasnie dlatego robia z nami, co chca! — westchnela Polly.

— Ale ja tego nie kupuje — oswiadczyl Stukacz. — To tylko sztuczki. Kaza ci siedziec cicho, a kiedy juz wkurza jakis inny kraj, to ty musisz za nich walczyc! Bo ten kraj jest twoj tylko wtedy, kiedy chca, zebys dal sie zabic!

— Wszystkie dobre kawalki tego kraju sa w tym namiocie — zabrzmial glos Lazera.

Zapadla pelna zaklopotania cisza.

Deszcz wciaz padal. Po chwili namiot zaczal przeciekac. W koncu ktos zapytal:

— A co sie dzieje, no… kiedy ktos sie zaciagnie, ale potem stwierdzi, ze jednak nie chce?

To byl Kukula.

— To sie chyba nazywa dezercja i scinaja ci glowe — odpowiedzial Maladict. — W moim przypadku bylaby to niedogodnosc, ale ty, drogi Kukulo, przekonalbys sie, ze calkowicie uniemozliwia ci to zycie towarzyskie.

— Ja w ogole nie calowalem tego nieszczesnego obrazka — oznajmil Stukacz. — Odwrocilem go, kiedy Strappi nie patrzyl, i pocalowalem od tylu.

— I tak powiedza, ze calowales ksiezne — uznal Maladict.

— P-pocalowales k-ksiezne w tylek? — zapytal przerazony Lazer.

— W tyl obrazka, jasne? Przeciez to nie byl jej prawdziwy tylek. Przeciez bym go nie pocalowal, gdyby byl prawdziwy.

Z roznych zakatkow namiotu zabrzmialy nieokreslone parskniecia i sama sugestia chichotu.

— To bylo nieg-godziwe — syknal Lazer. — Nuggan w niebiosach w-widzial, ze to r-robisz!

— To tylko obrazek, nie? — mruknal zaklopotany Stukacz. — Zreszta co za roznica? Od przodu czy od tylu, tkwimy tutaj razem, a nie widze zadnego steku ani bekonu!

Cos zahuczalo im nad glowami.

— Ja sie zaciagiem, zeby zobaczyc ciekawe zagraniczne miejsca i poznac erotycznych ludzi — oswiadczyl Karborund. Sklonil ich do chwili zastanowienia.

— Maf chyba na myfli egzotycznych — odezwal sie Igor.

— No tak, takich — zgodzil sie troll.

— Ale oni zawsze klamia — oznajmil ktos i Polly uswiadomila sobie, ze to ona. — Klamia przez caly czas. O wszystkim.

— Swieta prawda — zgodzil sie Stukacz. — Walczymy za klamcow.

— Wiesz, moze to i klamcy — warknela Polly, dosc udanie nasladujac jazgot Strappiego. — Ale to nasi klamcy!

— Spokojnie, dzieciaki — upomnial ich Maladict. — Sprobujmy troche sie przespac, co? A oto dla was szczesliwy krotki sen od wujka Maladicta. Niech wam sie przysni, ze ruszamy do bitwy, a kapral Strappi nas prowadzi. Czy to nie bedzie zabawne?

— Znaczy, idzie przed nami? — upewnil sie po chwili Stukacz.

— Widze, ze pojmujesz, Stuk. Tuz przed wami. Na halasliwym, zatloczonym, chaotycznym polu bitwy, gdzie och, jak wiele moze sie zdarzyc wypadkow.

— A my bedziemy mieli bron? — zapytal Kukula tesknie.

— Oczywiscie, ze bedziecie mieli bron. Jestescie zolnierzami. A przed wami jest nieprzyjaciel.

— To piekny sen, Mal.

Вы читаете Potworny regiment
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату