— Co wy tutaj wyprawiacie, szeregowy Nerds?!

— Perks, sir! — odpowiedziala, wycierajac nos. — Gole sie, sir! Nazywam sie Perks, sir!

— Sir? Sir? Nie jestem zaden sir, Nerds. Jestem piekielnym kapralem, Nerds. To znaczy, ze zwracacie sie do mnie „kapralu”, Nerds. A golicie sie w oficjalnym regimentowym kubku, ktorego nie pobraliscie! Jestescie dezerterem, Nerds?

— Nie, s… kapralu!

— Czyli zlodziejem?

— Nie, kapralu!

— To skad wzieliscie ten demoniczny kubek, Nerds?

— Od martwego czlowieka, sir… kapralu!

Glos Strappiego, i tak wzniesiony do krzyku, stal sie wrzaskiem wscieklosci.

— Jestescie szabrownikiem?

— Nie, kapralu. Ten zolnierz…

…umarl niemal w jej ramionach, na podlodze gospody.

Oddzial powracajacych bohaterow liczyl sobie szesciu ludzi. Mieli poszarzale twarze; musieli cierpliwie wedrowac calymi dniami, kierujac sie do malych wiosek w gorach. Polly naliczyla u nich razem dziewiec rak i dziesiec nog. I dziesiecioro oczu.

Ale w pewnym sensie gorzej bylo z tymi pozornie calymi. Zawsze mieli te swoje cuchnace plaszcze szczelnie zapiete, jakby sluzyly im zamiast bandazy na tej niewyobrazalnej szarpaninie pod spodem. I roztaczali wokol zapach smierci.

Bywalcy gospody zrobili im miejsce i rozmawiali cicho, jak ludzie zebrani w swietym miejscu. Jej ojciec, zwykle niezbyt sklonny do sentymentow, dyskretnie wlal do kazdego piwa szczodra porcje brandy i odmowil przyjecia zaplaty. Okazalo sie, ze ci ludzie niosa listy od zolnierzy, ktorzy nadal walcza, a jeden z nich mial list Paula. Przesunal go po stole do Polly, kiedy stawiala przed nimi potrawke, a potem, bez wielkiego zamieszania, umarl.

Pozostali odeszli nastepnego dnia. Zabrali ze soba — by przekazac jego rodzicom — blaszany medal, ktory zolnierz niosl w kieszeni, oraz oficjalna, wystawiona przez ksiestwo pochwale dodana do odznaczenia. Cala byla wydrukowana, lacznie z podpisem ksieznej, a nazwisko tego czlowieka wpisano w wolne miejsce, dosc ciasno, gdyz bylo dluzsze od typowych. Ostatnie kilka liter scisnieto niemal razem.

Takie drobne szczegoly zapadaja w pamiec, kiedy umysl wypelnia bezkierunkowa, rozzarzona do bialosci wscieklosc. Poza listem i medalem ten czlowiek pozostawil po sobie tylko blaszany kubek i — na podlodze — plame, ktorej nie dalo sie wyszorowac.

Kapral Strappi wysluchal niecierpliwie lekko zredagowanej wersji tej historii. Polly widziala, jak pracuje jego umysl: ten kubek nalezal do zolnierza, a teraz nalezy do innego zolnierza — takie byly fakty w tej sprawie i niewiele mogl na to poradzic. Dlatego tez wycofal sie na bezpieczniejsze grunty ogolnych zlorzeczen.

— Wydaje ci sie, ze jestes sprytny, Nerds?

— Nie, kapralu.

— Aha… Czyli jestes glupi, tak?

— No… zaciagnalem sie, kapralu — odparla potulnie Polly.

Za plecami Strappiego ktos parsknal.

— Mam cie na oku, Nerds — rzekl Strappi, chwilowo pokonany. — Wystarczy jeden falszywy krok, nic wiecej…

Odszedl.

— Ehm… — odezwal sie jakis glos obok Polly.

Obejrzala sie. Stal przy niej kolejny chlopak w znoszonym ubraniu i z nerwowa mina, ktora nie do konca skrywala wrzacy w nim gniew. Byl dosc mocno zbudowany i rudowlosy, choc obciety tak krotko, ze byl to raczej meszek na glowie.

— Jestes Stukacz, tak? — upewnila sie.

— Tak. I… moglbym pozyczyc sprzetu do golenia?

Polly spojrzala na podbrodek tak pozbawiony zarostu jak kula bilardowa. Chlopak sie zaczerwienil.

— Kiedys trzeba zaczac, nie? — mruknal wyzywajaco.

— Brzytwe trzeba naostrzyc — poinformowala Polly.

— W porzadku. Wiem, jak sie to robi.

Polly bez slowa wreczyla mu kubek i brzytwe, po czym skorzystala z okazji, gdy wszyscy byli zajeci, i wymknela sie do wygodki. Tylko chwile zajelo jej umieszczenie skarpet na wlasciwym miejscu. Trudniej bylo je umocowac, ale udalo sie, gdy rozwinela jedna ze skarpet i wsunela koniec za pasek. Wydawaly sie dziwnie ciezkie jak na niewielkie zawiniatko welny.

Troche niezgrabnym krokiem wrocila do gospody, by sprawdzic, jaka zgroze niesie ze soba sniadanie.

Przynioslo troche stechlych konskich sucharow i kielbasy oraz bardzo slabe piwo. Porwala kawalek kielbasy, suchara i usiadla.

Jedzenie konskich sucharow wymagalo skupienia. Ostatnio czesciej sie je spotykalo — chleb zrobiony z maki mielonej razem z suszonym grochem, fasola i kawalkami warzyw. Kiedys przeznaczony byl tylko dla koni, zeby utrzymac je w dobrej formie; teraz rzadko kiedy widzialo sie na stole cos innego, a i konskich sucharow bylo coraz mniej. Zeby przegryzc sie przez taki suchar, niezbedny byl czas i dobre zeby, calkowity brak wyobrazni przydawal sie natomiast, by zjesc dzisiejsza kielbase. Polly usiadla z boku i skupila sie na zuciu.

Jedyny poza tym obszar spokoju otaczal szeregowego Maladicta, ktory pil kawe tak, jakby byl mlodym czlowiekiem wypoczywajacym w kawiarni na chodniku, z mina kogos, kto dokladnie zaplanowal sobie zycie. Skinal Polly glowa.

Czy to on byl w wygodce? — zastanowila sie. Wrocila akurat, kiedy Strappi zaczal wrzeszczec, a wszyscy biegali w kolko, wchodzili i wychodzili. To mogl byc kazdy. Czy wampiry korzystaja z wygodki? Korzystaja czy nie? Czy ktokolwiek osmielil sie zapytac?

— Dobrze spales? — spytal Maladict.

— Niezle. A ty?

— Nie moglem wytrzymac w tej szopie, ale pan Brew uprzejmie pozwolil mi skorzystac ze swojej piwnicy — odparl wampir. — Trudno sie pozbyc starych przyzwyczajen. A przynajmniej — dodal — starych i akceptowalnych przyzwyczajen. Nigdy nie czulem sie dobrze, nie wiszac glowa w dol.

— I masz kawe?

— Zawsze biore ze soba wlasny zapasik. — Maladict wskazal sliczny zestaw do parzenia, srebrny ze zloceniami. — A pan Brew bardzo grzecznie zagotowal dla mnie troche wody. — Usmiechnal sie, odslaniajac dwa dlugie kly. — Zadziwiajace, Oliver, jak wiele mozna osiagnac zwyklym usmiechem.

Polly kiwnela glowa.

— Eee… Igor to twoj przyjaciel? — spytala.

Przy sasiednim stoliku Igor polozyl kielbaske, zapewne surowa, ktora zdobyl w kuchni, i przygladal sie jej uwaznie. Dwa druty prowadzily z niej do kufla okropnego, octowatego piwa, ktore bulgotalo.

— Nigdy w zyciu go nie widzialem — zapewnil wampir. — Oczywiscie jesli juz poznasz jednego, to jakbys poznal wszystkich. Mielismy Igora w domu. To doskonali pracownicy. Niezawodni. Godni zaufania. I oczywiscie bardzo wprawni w zszywaniu roznych rzeczy, jesli rozumiesz, o co mi chodzi.

— Te szwy dookola glowy nie wygladaja profesjonalnie — zauwazyla Polly, ktora zaczynala miec juz dosc tej demonstrowanej przez Maladicta swobodnej wyzszosci.

— Te? To taki Igorowy zwyczaj. Chodzi o wizerunek. Cos jak… barwy plemienne, rozumiesz. Igory lubia, kiedy je widac. Ha… sluzyl u nas kiedys taki, ktory mial szwy dookola szyi. Bardzo byl z nich dumny.

— Naprawde? — rzucila slabym glosem Polly.

— Naprawde. A najzabawniejsze, ze to nawet nie byla jego glowa!

Igor trzymal teraz w dloni strzykawke i z zadowoleniem obserwowal kielbaske. Przez moment Polly miala wrazenie, ze kielbaska sie poruszyla…

— Dosc plaszczenia tylkow, pora sie ruszac, petaki! — wrzasnal kapral Strappi, wkraczajac dumnie do pokoju. — Zbiorka! To znaczy: ustawic sie w rzedzie, ofermy! Ty tez, Nerds! I pan, panie wampirze, czy zechce pan uczestniczyc w lekkiej porannej zolnierce? Na nogi! I gdzie ten przeklety Igor?!

Вы читаете Potworny regiment
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату