— Tutaj, fir — odezwal sie Igor, stojacy trzy cale za kregoslupem Strappiego.
Kapral odwrocil sie blyskawicznie.
— Skad sie tu wziales?! — ryknal.
— To taki dar, fir.
— Nigdy wiecej nie probuj za mna stawac! Dolacz do reszty! A teraz… Bacznosc! — Strappi westchnal demonstracyjnie. — To znaczy: stanac prosto. Jasne? Jeszcze raz, ale z uczuciem! Aha, widze, na czym polega klopot. Masz portki, ktore bez przerwy stoja na spocznij! Bede musial chyba napisac do ksieznej i powiedziec, ze powinna zazadac zwrotu pieniedzy! I co sie pan tak usmiecha, panie wampirze?
Strappi zatrzymal sie przed Maladictem stojacym w bezblednej postawie zasadniczej.
— Ciesze sie, ze jestem w wojsku, kapralu!
— Tak, akurat… — burknal Strappi. — No to nie bedziesz sie tak…
— Wszystko w porzadku, kapralu?
W drzwiach stanal sierzant Jackrum.
— Najlepsze, czego moglismy sie spodziewac, sierzancie! — westchnal kapral. — Trzeba by ich wszystkich wyrzucic, slowo daje. Bezwartosciowi, zupelnie bezwartosciowi…
— Spokojnie, chlopcy! Wszyscy spocznij! — rzucil Jackrum, nie tak calkiem przyjaznie spogladajac na kaprala. — Dzisiaj wyruszamy do Plotzu, gdzie spotkamy sie z innymi grupami werbunkowymi, a wy dostaniecie mundury i bron, szczesciarze. Ktos z was uzywal kiedys broni? Ty, Perks?
Polly opuscila reke.
— Tylko troche, sierzancie. Brat mi pokazywal, kiedy przyjezdzal na przepustke. I niektorzy ze starszych w tym barze, gdzie pracowalem, tez dawali mi… wskazowki.
Rzeczywiscie, dawali, bo zabawnie bylo patrzec na dziewczyne wymachujaca mieczem. Byli jednak przy tym dosc uprzejmi, kiedy akurat sie nie smiali. Uczyla sie szybko, ale uwazala, by pozostac niezgrabna jeszcze dlugo, choc zaczela juz wyczuwac klinge — poniewaz uzywanie miecza takze bylo „dzielem Mezczyzny”, a jesli zajmowala sie tym kobieta, byla Obrzydliwoscia dla Nuggana. Starzy zolnierze na ogol dosc swobodnie podchodzili do Obrzydliwosci. Polly byla zabawna, dopoki byla bezuzyteczna, i bezpieczna, dopoki zabawna.
— Ekspert, co? — Strappi usmiechnal sie nieprzyjemnie. — Prawdziwy geniusz szermierki, co?
— Nie, kapralu — odparla potulnie Polly.
— I dobrze — uznal Jackrum. — Ktos jeszcze…
— Jedna chwile, sierzancie! Tak sobie mysle, ze wszystkim nam sie przyda pare instrukcji od fechmistrza Nerdsa — oswiadczyl Strappi. — Mam racje, chlopcy?
Zabrzmial choralny pomruk i nastapily wzruszenia ramion ludzi, ktorzy od pierwszego rzutu oka potrafia rozpoznac wrednego drania, ale — zdradziecko — ciesza sie, ze nie do nich sie przyczepil.
Strappi dobyl miecza.
— Prosze mu pozyczyc jeden z panskich, sierzancie — poprosil. — Spokojnie. To tylko troche zabawy, nie?
Jackrum z wahaniem spojrzal na Polly.
— Co ty na to, chlopcze? — zapytal. — Nie musisz.
Musze, wczesniej czy pozniej, stwierdzila Polly w duchu. Swiat pelen jest takich jak Strappi. Jesli czlowiek sie przed nimi cofa, oni napieraja. Trzeba ich powstrzymac na samym poczatku.
Westchnela.
— W porzadku, sierzancie.
Jackrum wyjal zza pasa jeden ze swoich kordow i wreczyl go Polly. Bron wydawala sie zadziwiajaco ostra.
— Nie zrobi ci krzywdy, Perks — rzucil, spogladajac na usmiechnietego drwiaco Strappiego.
— Ja tez postaram sie go nie skrzywdzic — odparla i natychmiast przeklela sama siebie za te idiotyczna brawure. To pewnie skarpety przez nia przemawialy.
— No to swietnie. — Strappi cofnal sie o krok. — Zobaczymy, Nerds, z czego jestes zrobiony.
Z ciala, pomyslala Polly. Ktore latwo przeciac.
Strappi machnal szabla tak, jak to robili tamci starzy wojacy: nisko, na wypadek gdyby mial do czynienia z jednym z tych, ktorzy wierza, ze celem starcia jest uderzenie w ostrze przeciwnika. Zignorowala klinge, ale czujnie obserwowala jego oczy, co nie bylo szczegolnie pociagajace. Strappi nie zabije jej ani nie zrani smiertelnie w obecnosci sierzanta. Sprobuje zrobic cos, co zaboli i sprawi, ze wszyscy beda sie z niej smiali. Ten typ tak wlasnie dzialal, nieodmiennie. W kazdej gospodzie wsrod stalych bywalcow zdarzal sie jeden czy dwoch podobnych.
Kapral bardziej agresywnie sprawdzil jej obrone i raz czy dwa, czystym przypadkiem, udalo jej sie odbic klinge. Ale szczescie nie bedzie wiecznie jej sprzyjac, a gdyby miala dac przyzwoity pokaz walki, Strappi zalatwi ja szybko i sprawnie.
I wtedy przypomniala sobie belkotliwa rade Dziaslaka Abbensa, bylego sierzanta, ktorego miecz pozbawil lewej reki, a cydr wszystkich zebow. „Dobry siurmierz nie lubi walczyc z zoltodziobem, mala. A to dlatego, ze nijak nie wi, co ten dran zrobi”.
Szeroko ciela mieczem. Strappi musial zablokowac i przez chwile klingi sie zwarly.
— To jest najlepsze, co potrafisz, Nerds? — zadrwil kapral.
Polly wyciagnela reke i chwycila go za koszule.
— Nie, kapralu — powiedziala. — Ale to juz tak.
Szarpnela mocno, spuszczajac przy tym glowe.
Zderzenie zabolalo mocniej, niz miala nadzieje. Uslyszala jednak, ze cos chrupnelo — i to cos nie nalezalo do niej. Odstapila troche chwiejnie. Z kordem w gotowosci…
Strappi osunal sie na kolana. Krew obficie plynela mu z nosa. Kiedy wstanie, ktos zginie na pewno.
Zdyszana Polly bez slow zaapelowala wzrokiem do sierzanta Jackruma, ktory zalozyl rece na piersi i niewinnie wpatrywal sie w sufit.
— Zaloze sie, ze czegos takiego nie nauczyles sie od brata, Perks — stwierdzil.
— Nie, sierzancie. Od Dziaslaka Abbensa, sierzancie.
Jackrum spojrzal na nia z usmiechem.
— Jak to? Starego sierzanta Abbensa?
— Tak, sierzancie!
— To imie z przeszlosci! Jeszcze zyje? Co slychac u tego starego opoja?
— No… jest dobrze zakonserwowany, sierzancie — odparla Polly, wciaz probujac uspokoic oddech.
Jackrum parsknal smiechem.
— Tak, w to wierze — stwierdzil. — Zawsze byl najlepszy w barowych bijatykach. I zaloze sie, ze to niejedyna sztuczka, ktora ci pokazal, co?
— Nie, sir.
Inni mezczyzni karcili staruszka, ze opowiada jej takie historie, a Dziaslak tylko chichotal do swojego kufla cydru. Polly zreszta potrzebowala dluzszego czasu, zanim odkryla, co znacza „rodzinne klejnoty”.
— Slyszales, Strappi? — zwrocil sie sierzant do kaprala, ktory klal i chlapal krwia na podloge. — Wychodzi na to, ze miales szczescie. Zapamietajcie na przyszlosc, chlopcy: Nie ma nagrod za uczciwa walke w scisku, jak niedlugo sie nauczycie. No dobra, koniec zabawy. Przylozcie sobie na nos zimny kompres, kapralu. To zawsze wyglada gorzej, niz jest w rzeczywistosci. I koniec sprawy dla was obu! To rozkaz! Rada dla madrych. Zrozumiano?
— Tak, sierzancie — odpowiedziala poslusznie Polly.
Strappi steknal tylko.
Jackrum obejrzal sie na pozostalych rekrutow.
— W porzadku. Jeszcze ktos z was, chlopaki, machal kiedys zelastwem? Rozumiem. Widze, ze musimy zaczac powoli i pracowac nad soba…
Strappi steknal znowu. Mozna go bylo podziwiac. Na kolanach, z krwia splywajaca spomiedzy palcow dloni oslaniajacej rozbity nos, znalazl jednak sily, by komus w chocby drobnym stopniu uprzykrzyc zycie.
— Feregofy Krfopijca ba biecz, ferzabcie — poinformowal oskarzycielskim tonem.
— Umiesz walczyc? — zapytal Maladicta sierzant.
— Wlasciwie nie, sir. Nigdy nie cwiczylem. Nosze go dla ochrony, sir.
— Jaka ochrone daje ci miecz, ktorego nie potrafisz uzywac?