mozesz pan opowiadac o tym, gdzie chcesz, i do demona z toba.
Po chwili skrepowanego milczenia odezwala sie Polly.
— Co to jest politruk?
— Jakby szpieg, tylko po naszej stronie — wyjasnil Maladict.
— Otoz to — zgodzil sie Scallot. — Ostatnio w kazdym batalionie jest taki, co donosi na kumpli. W ten sposob dostaja awans, jasne? Nie chca marudzenia w szeregach, nie chca gadania o przegranych bitwach. Ale to tylko stek bzdur, bo piechota narzeka bez przerwy. Takie marudzenie to element bycia zolnierzem, jasne? — Westchnal. — No dobra. Na tylach znajdziecie prycze. Regularnie trzepie tylkognioty, wiec nie powinno byc zbyt wielu pchel. — Znow zauwazyl ich tepe spojrzenia. — Jak dla was tylkognioty to sienniki. No dobra, bierzecie rzeczy. Co tylko wam sie spodoba. I tak zamykam interes, jak tylko stad odejdziecie. Teraz juz musimy wygrac, skoro takie dzielne chlopaki ida na front, nie?
Chmury rozstapily sie nieco, gdy Polly wyszla w noc; polowka ksiezyca wypelnila swiat zimnym srebrem i czernia. Gospoda naprzeciw byla kolejna zaniedbana knajpa sprzedajaca zolnierzom marne piwo. Zanim jeszcze Polly otworzyla drzwi, wyczula smrod starych pomyj. Szyld oblazil z farby, ale zdolala odczytac nazwe: Swiat do Gory Nogami. Pchnela drzwi. Smrod jeszcze sie pogorszyl. Nie bylo klientow, nie bylo zadnego sladu po Strappim i Jackrumie, ale zauwazyla sluzacego metodycznie rozsmarowujacego scierka brud na podlodze.
— Przepraszam bar… — zaczela, ale zaraz przypomniala sobie o skarpetach, podniosla glos i sprobowala mowic gniewnym tonem. — Hej, ty! Gdzie porucznik?
Sluzacy spojrzal na nia i wskazal kciukiem schody.
Na pieterku palila sie tylko jedna swieca. Polly zastukala do najblizszych drzwi.
— Wejsc!
Weszla. Porucznik Bluza stal na srodku, w spodniach i koszuli. Trzymal szable. Choc Polly nie byla w tych sprawach ekspertem, rozpoznala stylowa/wyzywajaca poze, ktora stosuja tylko poczatkujacy na chwile przed tym, gdy bardziej doswiadczony szermierz trafi ich prosto w serce.
— Ach… Perks, tak? — Porucznik Bluza opuscil klinge. — Troche, no, troche gimnastyki…
— Tak, sir.
— W tamtym worku jest troche rzeczy do prania. Sadze, ze ktos w gospodzie sie tym zajmie. Co mamy na kolacje?
— Sprawdze, sir.
— A co jedza moi ludzie?
— Skubbo, sir — odparla Polly. — Mozliwe, ze z ko…
— Wiec mnie tez przynies, dobrze? Jest przeciez wojna, musze dawac przyklad swoim zolnierzom — oswiadczyl Bluza. Przy trzeciej probie wsunal bron do pochwy. — To dobrze wplynie na morale.
Polly zerknela na stol. Na stosie ksiazek lezala jedna otwarta — wygladala na podrecznik szermierki, a otwarta byla na stronie piatej. Obok zauwazyla okulary z grubymi szklami.
— Potrafisz czytac, Perks? — Bluza zamknal ksiazke.
Polly sie zawahala. Ale przeciez Ozzer nie mial sie czym przejmowac.
— Troche, sir — przyznala.
— Obawiam sie, ze wiekszosc bede musial tu zostawic — rzekl porucznik. — Wez jakas, jesli masz ochote.
Gestem wskazal ksiazki. Polly przeczytala tytuly: „Rzemioslo wojenne”, „Reguly pola walki”, „Studia bojowe”, „Taktyka obronna”.
— Troche dla mnie za ciezkie, sir — powiedziala. — Ale dziekuje.
— Powiedz mi, Perks… Czy rekruci sa, hm… w dobrych nastrojach?
Rzucil jej spojrzenie pelne na pozor szczerej troski. Zupelnie nie mial brody, jak zauwazyla. Twarz przechodzila plynnie w szyje, bez zbyt wielkich przeszkod po drodze. Za to jego grdyka byla doprawdy wspaniala. Podskakiwala w gore i w dol na szyi niczym pilka na gumce.
Polly byla zolnierzem ledwie od paru dni, ale zdazyla juz rozwinac w sobie instynkt. Ten instynkt mowil w skrocie: oficerow nalezy oklamywac.
— Tak, sir — zapewnila.
— Dostali wszystko, czego im trzeba?
Wzmiankowany instynkt ocenil szanse, ze wskutek skargi dostana cos wiecej, niz dostali do tej pory.
— Tak, sir — oswiadczyla Polly.
— Oczywiscie, nie do nas nalezy kwestionowanie rozkazow — stwierdzil Bluza.
— Nie probowalem, sir. — Polly zdziwila sie troche.
— Chociaz sa takie chwile, kiedy moze nam sie wydawac… — zaczal porucznik, urwal i zaczal od poczatku: — Najwyrazniej wojna jest czyms o bardzo chwiejnej rownowadze. Losy bitwy moga zmienic sie w kazdej chwili.
— Tak, sir.
Polly wciaz mu sie przygladala. Mial mala plamke na nosie w miejscu, gdzie okulary ocieraly skore. Porucznika wyraznie cos dreczylo.
— A ty dlaczego sie zaciagnales, Perks? — zapytal, po omacku szukajac okularow. Znalazl je po trzeciej probie. Na rekach mial welniane rekawiczki z obcietymi palcami.
— Patriotyczny obowiazek, sir!
— Oszukiwales co do swojego wieku?
— Nie, sir!
— I tylko patriotyczny obowiazek, Perks?
Sa klamstwa, ale sa tez klamstwa. Polly z zaklopotaniem przestapila z nogi na noge.
— Chetnie bym sie dowiedzial, sir, co sie stalo z moim bratem Paulem — oswiadczyla.
— Ach tak…
Twarz porucznika Bluzy, ktora od samego poczatku nie byla wizja szczesliwosci, nagle przybrala udreczony wyraz.
— Paul Perks — dodala Polly.
— Ja, tego… nie mam wlasciwie zadnych mozliwosci, zeby sie dowiedziec, Perks. Pracowalem jako… Bylem, no, odpowiedzialny za te… bylem zaangazowany w dzialalnosc spoleczna w sztabie, eee… Oczywiscie nie znam wszystkich zolnierzy. Byl… to znaczy jest… twoim starszym bratem?
— Tak, sir. W zeszlym roku wstapil do Piersi i Tylkow, sir.
— A masz tez jakichs, hm… mlodszych braci? — zainteresowal sie porucznik.
— Nie, sir.
— No tak. Przynajmniej za to mozna dziekowac losowi.
To byla dosc dziwaczna wypowiedz. Polly ze zdziwieniem zmarszczyla czolo.
— Sir?
I nagle ogarnelo ja nieprzyjemne wrazenie ruchu. Cos zsuwalo sie powoli po wewnetrznej stronie uda.
— Cos ci sie stalo, Perks? — spytal porucznik, widzac zmiane w jej twarzy.
— Nie, sir! Tylko… lekki skurcz, sir! Po dlugim marszu, sir! — Chwycila sie oburacz za kolano i przesunela do drzwi. — Pojde i… i dopilnuje panskiej kolacji, sir!
— Tak, tak… — Bluza patrzyl na jej noge. — Prosze…
Polly przystanela na korytarzu, zeby podciagnac skarpety i zakotwiczyc je za paskiem, po czym zbiegla do kuchni. Jedno spojrzenie powiedzialo jej wszystko, co chciala wiedziec. Higiena tutaj polegala na podejmowanym bez entuzjazmu staraniu, by nie pluc do gulaszu.
— Potrzebne mi cebule, sol, pieprz… — zaczela.
Sluzaca, ktora pilnowala czarnego od sadzy kociolka na czarnym od sadzy palenisku, uniosla wzrok, przekonala sie, ze mowi do niej mezczyzna, i pospiesznie odgarnela z oczu wilgotne kosmyki wlosow.
— Jest potrawka, psze pana — poinformowala.
— Nie chce jej. Wezme tylko te rzeczy — rzucila Polly. — Dla oficera — dodala.
Podkuchenna czarnym od sadzy kciukiem wskazala pobliskie drzwi i rzucila Polly cos, co zapewne uznala za kokieteryjny usmiech.
— Jestem pewna, ze moze pan brac, na co tylko przyjdzie panu ochota.