— On? — zdziwil sie Scallot. — Dlaczego?

Polly opowiedziala mu o wczesniejszych wydarzeniach. Ku jej zdziwieniu Scallot wybuchnal smiechem.

— Znowu probuja sie pozbyc starego lobuza, co? Zabawne. Trzeba wiecej niz bandy gawainow i rodneyow, zeby wywalic Jackruma z jego wlasnej armii. Przeciez on dwukrotnie stawal przed sadem wojennym i oba razy sie wykpil! A wiecie, ze kiedys ocalil zycie generalowi Frocowi? Byl wszedzie, ma haka na kazdego, lepiej niz ja wie, jak pociagac za sznurki, a wierzcie mi, tez znam pare sposobow. Jesli zechce jutro z wami pomaszerowac, to zaden chudy rupercik mu nie przeszkodzi.

— Wiec co robi ktos taki jako werbownik? — spytal ostro Maladict.

— Bo poharatalo mu noge w Zlobenii, a on, spryciarz, pogryzl konowalow, ktorzy probowali ja obejrzec, kiedy rana zaczela sie paskudzic — odparl Scallot. — Sam ja oczyscil czerwiami i miodem, potem wypil pol kwarty brandy, pozszywal sie i przez tydzien lezal z goraczka. Ale general znalazl go, jak slyszalem, kiedy byl jeszcze za slaby, zeby sie klocic, wiec przyszedl i powiedzial, ze przez rok bedzie chodzil z bebnem i zadnej dyskusji. Nawet sam Froc nie odwazyl sie wreczyc mu papierow, nie po tym, kiedy Jackrum taszczyl go na plecach czternascie mil przez linie wroga…

Drzwi odskoczyly nagle i wszedl sierzant Jackrum z dlonmi wsunietymi za pas.

— Nie musicie salutowac, chlopaki — uspokoil ich, kiedy obejrzeli sie nerwowo. — Sie masz, Trzyczesciowiec. Milo znowu widziec cie prawie calego, chytrusie. Gdzie kapral Strappi?

— Nie widzielismy go caly wieczor, sierzancie — zapewnil Maladict.

— Nie przyszedl tu z wami?

— Nie, sierzancie. Myslelismy, ze poszedl z panem.

Na twarzy Jackruma nie drgnal zaden miesien.

— Rozumiem. No wiec slyszeliscie porucznika. Lodz odplywa o polnocy. W srode o swicie powinnismy byc juz daleko na Kneck. Zalapcie pare godzin snu, jesli wam sie uda. Jutro czeka nas dlugi dzien… o ile bedziemy mieli szczescie.

Odwrocil sie i wyszedl. Z zewnatrz zawyl wiatr, ktory umilkl nagle, kiedy sierzant zamknal drzwi. „My” powinnismy byc daleko, zauwazyla Polly. Trzyczesciowiec sie nie pomylil.

— Tesknicie za kapralem? — spytal Scallot. — To rzeczywiscie ciekawe. Zwykle to rekruci znikaja bez przepustki. No ale slyszeliscie sierzanta, chlopcy! Myc sie i do lozek!

Przy koszarach stala dosc prymitywna lazienka i latryna. Polly znalazla chwile, kiedy zostaly tam same z Kukula. Zastanawiala sie, jak najlepiej poruszyc ten temat, ale okazalo sie, ze wystarczy jedno spojrzenie.

— To dlatego ze zglosilam sie do robienia kolacji, tak? — wymamrotala Kukula, wpatrzona w kamienny zlew, na ktorego dnie rosl mech.

— To byla rzeczywiscie sugestia, owszem — przyznala Polly.

— Przeciez wielu mezczyzn umie gotowac!

— Tak, ale nie zolnierzy i nie tak entuzjastycznie. Nie robia marynat.

— Powiedziales komus? — wymamrotala czerwona na twarzy Kukula.

— Nie! — zapewnila Polly, co przeciez bylo w scislym sensie prawda. — Wiesz, naprawde bylas dobra. Nie zorientowalem sie wlasciwie az do motylej nogi.

— Tak, tak, wiem… Potrafie czkac, glupio chodzic, a nawet dlubac w nosie, ale nie tak mnie wychowano, zebym przeklinala jak wy, mezczyzni.

My, mezczyzni, pomyslala Polly. No pieknie…

— Obawiam sie, ze z nas wszystkich prymitywni i sprosni wojacy. Do kupy albo do dupy — powiedziala. — Ale… dlaczego to robisz?

Kukula patrzyla na wilgotny kamien zlewu, jakby dziwny zielony sluz naprawde byl interesujacy. Wymamrotala cos pod nosem.

— Przepraszam, co mowilas?

— Chce znalezc meza — powtorzyla troche glosniej.

— Od jak dawna jestescie malzenstwem? — spytala Polly bez zastanowienia.

— …jeszcze sie nie pobralismy… — Glos Kukuly byl cienki jak u mrowki.

Polly spojrzala nizej, na pulchnosc dziewczyny… Ojej… Ojej…

Starala sie mowic rozsadnie.

— A nie sadzisz, ze powinnas…

— Tylko mi nie mow, ze mam wracac do domu! — rozzloscila sie Kukula. — W domu nic mnie nie czeka oprocz hanby! Nie wroce tam! Ide na wojne i zamierzam go znalezc! Nikt mi tego nie zabroni, Ozzer! Nikt! Tak sie juz zdarzalo! I dobrze konczylo! Jest o tym piosenka i w ogole!

— Ach, ta… — mruknela Polly. — Tak, wiem. — Ludowych piesniarzy nalezaloby powystrzelac. — Chcialem tylko powiedziec… Przekonasz sie, ze pomoze ci to w maskowaniu…

Wyjela miekki welniany walec zwinietych skarpet i wreczyla jej bez slowa. To bylo ryzykowne zagranie, ale czula sie w pewnym stopniu odpowiedzialna za tych, ktorzy swych naglych kaprysow nie wspomogli planowaniem.

W drodze do swojego siennika zauwazyla, ze Lazer wiesza swoj portrecik ksieznej na porecznym haku nad materacem. Rozejrzal sie dyskretnie, nie zauwazyl Polly w mroku kolo drzwi i bardzo szybko dygnal przed obrazkiem. Dygnal, nie uklonil sie.

Cztery… W tej chwili nie czula juz nawet zaskoczenia. A zostala jej jeszcze jedna para czystych skarpet.

Wkrotce wojsko bedzie chodzilo boso…

Polly umiala po ogniu poznac, ktora jest godzina. Wyczuwala, jak dlugo ogien plonal; tutaj w palenisku polana pokrywal szary popiol, a pod nim byl czerwony zar. Minela jedenasta, uznala.

Sadzac po odglosach, nikt nie spal dobrze. Wstala po godzinie czy dwoch lezenia na szeleszczacym sianie, spogladania w mrok i nasluchiwania, jak poruszaja sie pod nia rozne stworzonka. Zostalaby dluzej, ale cos w sianie chyba chcialo odsunac sobie z drogi jej noge. Poza tym nie miala suchych kocow. W koszarach byly jakies koce, ale Trzyczesciowiec je odradzal, bo mialy w sobie — jak to ujal — swierzb.

Kapral zostawil plonaca swiece. Polly raz jeszcze przeczytala list od Paula i raz jeszcze obejrzala uratowany z blotnistej drogi skrawek zadrukowanego papieru. Slowa byly porozrywane i niektorych nie byla pewna, ale nie podobalo sie jej ich brzmienie. Zwlaszcza „inwaz” miala wyjatkowo nieprzyjemny dzwiek.

A potem odkryla jeszcze trzeci kawalek papieru… To naprawde nie jej wina. Trafil do niej zupelnym przypadkiem. Wyprala rzeczy Bluzy, a przed praniem zawsze sie sprawdza kieszenie — kto chociaz raz probowal rozwinac odbarwiona, mokra parowke, ktora byla kiedys banknotem, nie chce probowac tego po raz drugi. I wtedy znalazla te zlozona kartke. Owszem, nie musiala jej rozkladac. A kiedy juz rozlozyla, nie musiala czytac. Ale czasem trudno sie powstrzymac.

To byl list, Bluza prawdopodobnie wcisnal go do kieszeni, kiedy zmienial koszule. Nie musiala czytac go jeszcze raz, ale przeczytala w blasku swiecy.

Najdrozsza Emmelino!

Slawa i Fortuna czekaja! Po zaledwie osmiu latach jako podporucznik dostalem awans i mam otrzymac dowodztwo! Oczywiscie, oznacza to, ze w Wydziale Kocow, Derek i Obroku Biura Kwatermistrza nie pozostanie juz zaden oficer, ale wyjasnilem kapralowi Drebbowi moj nowy system ksiegowania i wierze, ze da sobie rade.

Rozumiesz, ze nie moge wchodzic w szczegoly, ale uwazam, ze to bardzo ekscytujaca perspektywa, i nie moge sie doczekac, by stanac „twarza w twarz z Nieprzyjacielem”. Osmielam sie wierzyc, ze nazwisko Bluza przejdzie do historii wojskowosci. Tymczasem odkurzam moje techniki szermiercze i wyraznie wszystko „do mnie wraca”. Oczywiscie awans niesie z soba nie mniej niz Jednego Szylinga dodatkowo „per Diem” plus Trzy Pensy dodatku obrokowego. Z tej przyczyny nabylem „wierzchowca” od pana „Uczciwego” Jacka Slackera, niezwykle interesujacego dzentelmena, choc wydaje mi sie, ze jego opis „dzielnosci” mojego rumaka mogl byc nieco przesadzony. Mimo to jednak „pne sie w gore”, a jesli Los sie do mnie usmiechnie, bardzo przyblizy to dzien, gdy bede

Вы читаете Potworny regiment
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату