Sam musialem sie zmyc, bo wielki facet w nieprzyjacielskim mundurze rzuca sie w oczy. Zreszta ktos musial obudzic reszte chlopakow. To bylo strategiczne myslenie, jak nic.
— Ale gdybym… — Polly sie zawahala. — Gdybym ich nie oszukal, mogliby zabic porucznika!
— Widzisz? — ucieszyl sie Scallot. — Z ktorej strony spojrzec, zawsze znajdzie sie cos dobrego.
Sierzant wstal, wytarl usta grzbietem dloni i podciagnal pas. Podszedl do kapitana, schylil sie i uniosl go za klapy.
— Dlaczego szukaliscie tych chlopcow, sir? — zapytal.
Kapitan otworzyl oko i przyjrzal sie grubasowi z uwaga.
— Jestem oficerem i dzentelmenem, sierzancie — mruknal. — Sa pewne zasady…
— W tej chwili nie mamy tu zbyt wielu dzentelmenow, sir — zauwazyl sierzant.
— Prawda jak szlag — szepnal Maladict.
Polly, niemal pijana z ulgi i splywajacego z niej napiecia, musiala zaslonic usta, by powstrzymac chichot.
— Ach, tak… zasady… jency wojenni i takie tam… — mowil Jackrum. — To znaczy, ze musicie nawet jesc to samo co my, biedaczyska. Wiec nie chcesz ze mna rozmawiac?
— Jestem… kapitan Horentz z Pierwszego Regimentu Ciezkich Dragonow. I nic wiecej nie powiem.
Cos w tonie jego glosu szturchnelo Polly w mozg: On klamie!
Jackrum przez chwile przygladal mu sie obojetnie.
— No coz… Wyglada, ze mamy tu do czynienia z rozpieprznikiem, ktory to, moi drodzy mlodzi Serozercy, definiowany jest jako przeszkoda na drodze postepu. I proponuje rozwiazac ten problem w nalezyty sposob.
Puscil jenca, ktory upadl na plecy. Potem zdjal kurtke mundurowa, odslaniajac brudna koszule i jaskrawoczerwone szelki. Ponizej szyi byl prawie kulisty, faldy skory kolysaly sie w drodze do regionow rownikowych. Nosi pas chyba tylko dlatego, ze tego wymaga regulamin, pomyslala Polly.
Zdjal z szyi lancuszek przeciagniety przez otworek w zasniedzialej monecie.
— Kapralu Scallot!
— Tak, sierzancie? — Scallot zasalutowal.
— Zechcecie zauwazyc, ze wlasnie pozbywam sie insygniow i przekazuje moj oficjalny szyling. Ostatnim razem podpisalem kontrakt na dwanascie lat, a bylo to szesnascie lat temu, wiec jestem teraz formalnie i oficjalnie piekielnym cywilem!
— Tak, panie Jackrum — przyznal kapral.
Jency poruszyli sie nerwowo na dzwiek tego nazwiska.
— A skoro tak wlasnie jest i skoro wy, kapitanie, najezdzacie moj kraj noca, pod oslona ciemnosci, to chyba zadne zasady nie bronia prostemu cywilowi tluc was tak, az sie zesracie na siedem sposobow, chyba ze powiecie, po co przyjechaliscie i kiedy zjawia sie wasi kumple. To moze troche potrwac, bo jak dotad odkrylem dopiero piec sposobow srania.
Podwinal rekawy, znow chwycil kapitana i zamachnal sie…
— Mielismy tylko internowac tych rekrutow — powiedzial ktos. — Nie chcielismy im robic krzywdy. A teraz zostaw go, Jackrum, niech cie demony! On ciagle ma gwiazdy przed oczami!
To mowil sierzant z gospody. Polly przyjrzala sie pozostalym jencom. Chociaz obserwowali ich Maladict i Karborund, a Stukacz stala nad nimi z ponura mina, bylo jasne, ze pierwszy cios, jaki spadnie na kapitana, wywola bunt… Bardzo sie o niego troszcza, pomyslala. Az dziwne…
Jackrum tez musial to zauwazyc.
— No, teraz jestesmy rozmowniejsi… — mruknal. Opuscil kapitana, ale wciaz trzymal go za klapy. — Panscy ludzie dobrze o panu swiadcza, kapitanie.
— Bo nie jestesmy niewolnikami, przeklety burakojadzie! — warknal jeden z zolnierzy.
— Niewolnikami? Wszyscy moi chlopcy zaciagneli sie z wolnej i nieprzymuszonej woli, rzepoglowie!
— Moze tak im sie wydaje — odparl sierzant. — Bo ich oklamaliscie. Oklamujecie ich od lat. I teraz wszyscy zgina przez te wasze glupie klamstwa! Klamstwa i te glupia, wredna i klamliwa dziwke, wasza ksiezna.
— Szeregowy Goom, na miejsce! To rozkaz! Wracajcie na miejsce, mowie! Szeregowy Maladict, zabierzcie te szable szeregowemu Goom! To nastepny rozkaz! Sierzancie, kazcie swoim ludziom powoli sie wycofac! Powoli! Slowo honoru daje, nie jestem facetem skorym do przemocy, ale kazdy, kazdy, kto nie bedzie posluszny, na bogow, poczuje zlamane zebro!
Jackrum wykrzyczal to w jednej eksplozji dzwieku, nie odrywajac wzroku od kapitana. Reakcja, rozkaz i nieruchomosc bez tchu zabraly ledwie kilka sekund. Polly przygladala sie uchwyconej nagle scenie, a jej miesnie rozluznialy sie powoli.
Zlobenscy zolnierze siadali. Wzniesiona maczuga Karborunda opadala wolno. Mala Lazer przyciskal do ziemi Maladict, ktory wyrwal jej z reki bron. Tylko wampir mogl poruszac sie szybciej niz Lazer, kiedy rzucila sie na jencow.
— Internowanie… — rzekl Jackrum. — Zabawne slowo. Popatrzcie na moich chlopcow, co? Zadnemu jeszcze nic na brodzie nie rosnie, oprocz trolla, ale mech sie nie liczy. Maja mleko pod nosem. Co jest takiego niebezpiecznego w nieszkodliwej gromadzie wiejskich parobkow, ze zainteresowali taki swietny oddzial poganiaczy koni?
— Czy ktof moglby mi przytrzymac palcem ten fupel? — odezwal sie Igor znad swojego zaimprowizowanego stolu operacyjnego. — Prawie fkonczylem.
— Nieszkodliwych? — powtorzyl sierzant, spogladajac na Lazer. — To banda wscieklych szalencow!
— Chce rozmawiac z waszym oficerem, do demona — oznajmil kapitan, ktory wydawal sie bardziej przytomny. — Macie przeciez oficera, co?
— Tak, gdzies tu lazi, o ile sobie przypominam — odparl Jackrum. — Perks, sprowadz tu ruperta, dobrze? Ale najpierw sciagnij te kiecke, co? Z rupertami nigdy nic nie wiadomo.
Ostroznie usadzil kapitana na lawie i wyprostowal sie.
— Karborund, Maladict, odrabiecie kawalek kazdemu jencowi, ktory sie ruszy, i kazdemu, kto sprobuje zaatakowac jenca — rzekl. — A teraz… no tak. Trzyczesciowy Scallot! Chce sie zaciagnac do waszej wspanialej armii, dajacej wiele mozliwosci mlodemu czlowiekowi, ktoremu nie braknie checi.
— Sluzyliscie juz kiedy? — zapytal z usmiechem Scallot.
— Czterdziesci lat walczylem z kazdym palantem w promieniu stu mil od Borogravii, kapralu.
— Jakies specjalne umiejetnosci?
— Zachowywanie zycia, kapralu, chocby nie wiem co.
— W takim razie z radoscia wreczam wam tego szylinga i natychmiastowo awansuje do stopnia sierzanta — rzekl Scallot i oddal Jackrumowi kurtke i monete na lancuszku. — Calusa dla Laluni?
— Nie w moim wieku. — Jackrum wciagnal kurtke. — I gotowe. — Odetchnal. — Wszystko zalatwione elegancko i legalnie. Perks, rusz sie. Wydalem ci rozkaz.
Bluza chrapal. Jego swieca juz sie wypalila.
Na kocu lezala otwarta ksiazka; Polly delikatnie wyjela mu ja spod palcow. Tytul, prawie niewidoczny na brudnej okladce, brzmial „Tacticus: Kampanie”.
— Sir… — szepnela.
Bluza otworzyl oczy, zobaczyl ja, a potem odwrocil sie i zaczal goraczkowo szukac czegos przy lozku.
— Sa tutaj, sir. — Polly wreczyla mu okulary.
— A, to ty, Perks. Dziekuje. Juz polnoc, tak?
— Troche po, sir.
— Ojej! To musimy sie spieszyc! Szybko, podaj spodnie! Czy reszta dobrze sie wyspala?
— Zaatakowali nas zlobenscy zolnierze, sir. Pierwszy Regiment Ciezkich Dragonow, sir. Wzielismy ich do niewoli. Zadnych strat, sir.
Bo sie nie spodziewali, ze bedziemy walczyc. Chcieli wziac nas zywcem. A trafili na Karborunda, Maladicta i… i na mnie.
Trudno, bardzo trudno bylo uderzyc ta palka. A potem wstydzila sie, ze przylapali ja w halce, chociaz pod spodem miala spodnie. Wystarczylo jej pomyslec, zeby przeskoczyc od chlopca do dziewczyny… Musiala sie nad tym zastanowic. Musiala sobie przemyslec wiele spraw. Ale podejrzewala, ze czasu na myslenie raczej nie bedzie.