W te wilgotna, ponura noc zajelo to cala godzine, ale kiedy nastapilo, wszystkie okna wypadly na zewnatrz.

Dzien jutrzejszy wschodzil nad Borogravia jak wielka ryba. Golab wystartowal nad lasem, skrecil lekko i pomknal wprost do doliny Kneck. Nawet z tego miejsca widoczny byl czarny, kamienny masyw twierdzy wyrastajacy ponad morzem drzew. Golab pedzil przed siebie, iskra celowosci w swiezym, czystym poranku… i zaskrzeczal, kiedy z nieba spadla ciemnosc i pochwycila go w stalowe szpony. Myszolow i golab szarpali sie przez chwile, potem myszolow zyskal nieco wysokosci i poszybowal dalej.

Golab myslal: 000000000! Gdyby jednak potrafil myslec bardziej logicznie i gdyby wiedzial cokolwiek o tym, jak ptaki drapiezne chwytaja golebie[2], moglby sie zastanowic, czemu zlapano go tak… delikatnie. Byl tylko przytrzymywany, nie sciskany. On jednak potrafil myslec tylko: 000000000!

Myszolow wlecial w doline i zaczal krazyc nisko nad twierdza. Wtedy wlasnie niewielka figurka odpiela sie od skorzanej uprzezy na jego grzbiecie, po czym z wielka ostroznoscia przesunela sie wokol ciala do szponow. Dotarla do uwiezionego golebia, ukleknela na nim i objela ramionami za szyje. Myszolow przemknal nisko nad kamiennym parapetem, wzniosl sie ostro i wypuscil golebia. Ptak i malenki czlowieczek w chmurze pior potoczyli sie, podskakujac na kamieniach. Wreszcie znieruchomieli.

Po chwili spod golebia odezwal sie glos:

— Niech to…

Po kamieniach zatupaly szybkie kroki i cos zdjelo ptaka z kaprala Buggy’ego Swiresa. Byl gnomem wzrostu zaledwie szesciu cali. Z drugiej strony, jako dowodca i jedyny czlonek Sekcji Lotniczej Strazy Miejskiej Ankh- Morpork, wiekszosc czasu spedzal tak wysoko, ze jemu wszyscy wydawali sie mali.

— Dobrze sie czujesz, Buggy? — upewnil sie komendant Vimes.

— Calkiem niezle, sir. — Buggy wyplul piorko. — Ale to nie bylo eleganckie, prawda? Nastepnym razem bardziej sie postaram. Klopot w tym, ze golebie sa za glupie, zeby nimi sterowac…

— Co masz dla mnie?

— „Puls” poslal to ze swojego wozu, sir! Sledzilem od samego poczatku!

— Swietnie, Buggy!

Zatrzepotaly skrzydla i na blankach wyladowal myszolow.

— A ten… jak ma na imie? — zapytal Vimes.

Myszolow rzucil mu oblakane, nieobecne spojrzenie wszystkich ptakow.

— To Morag, sir. Szkolona przez piktale. Cudowny ptak.

— Za nia zaplacilismy skrzynke whisky?

— Tak, sir, ale warta jest kazdej kropelki.

Golab poruszyl sie w dloni Vimesa.

— Zaczekaj tu, Buggy. Powiem Regowi, zeby przyniosl kawalek surowego krolika — rzucil komendant i wrocil do wiezy.

Sierzant Angua czekala przy jego biurku, czytajac „Zyjacy Testament Nuggana”.

— To golab pocztowy, sir? — zapytala, kiedy Vimes usiadl.

— Nie. Potrzymaj go chwile, dobrze? Chce zajrzec do kapsuly z wiadomoscia.

— Wyglada calkiem jak golab pocztowy — uznala Angua, odkladajac ksiazke na bok.

— Ale przeciez wiadomosci szybujace w powietrzu sa Obrzydliwoscia dla Nuggana — odparl Vimes. — Najwyrazniej modlitwy wiernych sie od nich odbijaja. Nie, zlapalem chyba czyjegos zgubionego ulubienca i zagladam teraz do tej rurki, zeby sprawdzic, czy nie znajde tam nazwiska i adresu wlasciciela, poniewaz jestem czlowiekiem uprzejmym.

— Czyli w rzeczywistosci wcale pan nie przejmuje raportow terenowych „Pulsu”? — usmiechnela sie Angua.

— Nie w scislym sensie, skad. Jestem tak gorliwym czytelnikiem, ze chcialbym juz dzisiaj poznac jutrzejsze nowiny. A pan de Worde ma wyraznie talent odkrywania roznych rzeczy. Anguo, chce powstrzymac tych niemadrych ludzi od wojny, dzieki czemu wszyscy bedziemy mogli wrocic do domu, a jesli w tym celu musze czasem pozwolic, zeby jakis golab narobil mi na biurko, niech tak bedzie.

— Och, przepraszam, sir. Nie zauwazylam. Mam nadzieje, ze da sie to zetrzec.

— Idz, przekaz Regowi, zeby znalazl kawalek krolika dla myszolowa, co?

Kiedy wyszla, ostroznie odkrecil koniec rurki i wyjal rulonik bardzo cienkiego papieru. Rozwinal go, wygladzil i przeczytal drobniutkie pismo. Usmiechal sie przy tym. Potem odwrocil papier i przyjrzal sie obrazkowi.

Ciagle patrzyl, kiedy wrocila Angua z Regiem i polowka wiadra smakowitych kawalkow krolika.

— Cos ciekawego, sir? — spytala Angua.

— Owszem, tak. Mozna tak powiedziec. Wszystkie plany zmienione, wszystkie zaklady odwolane. Ha! Och, panie de Worde, nieszczesny durniu…

Wreczyl jej karteczke. Przeczytala uwaznie.

— Dobrze im tak, sir — rzekla. — Wiekszosc z nich wyglada na pietnastolatkow, a kiedy sie zobaczy, jak wielcy sa ci dragoni, robi to wrazenie…

— Tak, tak, mozna tak powiedziec, z pewnoscia mozna… — Vimes promienial, jakby szykowal jakis dowcip. — Kiedy de Worde tu przyjechal, rozmawial z kims ze zlobenskiej arystokracji?

— Nie, sir. Jak rozumiem, nie zostal dopuszczony. Oni tu nie do konca rozumieja, kim jest reporter, wiec adiutant odeslal go i powiedzial, ze przeszkadza.

— Och jej, co za biedak… — Vimes wciaz sie usmiechal. — Przedwczoraj poznalas ksiecia Heinricha. Mozesz mi go opisac?

Angua odchrzaknela.

— No wiec, sir, byl duzy i zielony, z odcieniem blekitu, blyski grllss i nuta…

— Chodzilo mi o to, zebys go opisala, jakbym nie byl wilkolakiem, ktory patrzy nosem.

— Rozumiem. Przepraszam, sir. Szesc stop dwa cale wzrostu, jakies sto osiemdziesiat funtow, jasne wlosy, zielononiebieskie oczy, blizna po cieciu szabla na lewym policzku, nosi monokl na prawym oku, nawoskowane wasy…

— Dobrze. Celne obserwacje. A teraz obejrzyj sobie kapitana Horentza na obrazku.

Obejrzala.

— O rany… — powiedziala cicho. — Nie wiedzieli?

— On przeciez nie mial zamiaru im mowic, prawda? Mogli widziec jakis obrazek?

Angua wzruszyla ramionami.

— Watpie, sir. No bo wlasciwie gdzie by go mogli zobaczyc? Nie bylo tu zadnej prasy, dopoki w zeszlym tygodniu nie pojawil sie woz z „Pulsem”.

— Moze jakis drzeworyt?

— Nie, to Obrzydliwosc, chyba ze przedstawia ksiezna.

— Czyli rzeczywiscie nie wiedzieli. A de Worde go wczesniej nie poznal. — Vimes zastanowil sie. — Ale ty go widzialas, kiedy przybylismy tutaj przedwczoraj. Powiedz, co o nim myslisz? Tak miedzy nami.

— Arogancki dupek, sir. I wiem, o czym mowie. To taki gosc, ktory swiecie wierzy, ze wie, czego pragnie kobieta. Jego pragnie. Bardzo przyjazny, dopoki nie uslyszy „nie”.

— Glupi?

— Nie sadze. Ale nie az taki sprytny, za jakiego sie uwaza.

— Slusznie. Poniewaz nie podal naszemu piszacemu przyjacielowi swojego prawdziwego nazwiska. Czytalas dopisek na koncu?

Angua przeczytala:

— „Perry, kiedy rekruci juz odeszli, kapitan grozil mi i przekonywal. Niestety, nie mialem czasu, zeby wylowic z wychodka klucz do lancuchow. Prosze, jak najszybciej daj ksieciu znac, gdzie oni sa. WdW”. — Zastanowila sie. — Wyglada na to, ze u Williama tez nie wzbudzil sympatii. Ciekawe, po co ksiaze wyjechal z tym oddzialem zwiadu.

— Mowilas, ze jest aroganckim dupkiem. Moze chcial tylko przeskoczyc granice i sprawdzic, czy cioteczka jeszcze dycha…

Zamilkl. Angua spojrzala na jego twarz — patrzyl poprzez nia. Znala swojego szefa. Uwazal, ze wojna to

Вы читаете Potworny regiment
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату