paru latach unikania strzal i jedzenia szczurzego skubbo. Kiedy cofalismy sie spod Khruska, przez trzy dni nie mialem wody, a potem upadlem na twarz w kaluze konskich sikow, ktora to okolicznosc nie wzbudzila we mnie przyjaznych uczuc wobec blizniego ani konia. Cos sie stalo, kapralu?
Maladict na kolanach przeszukiwal plecak.
— Moja kawa zginela, sierzancie.
— Czyli nie zapakowaliscie jej porzadnie — odparl bez wspolczucia sierzant.
— Zapakowalem, sierzancie! Wyplukalem maszynke i zapakowalem razem z woreczkiem ziaren. Wczoraj, zaraz po kolacji. Wiem, ze tak. Kawe zawsze zawijam bardzo starannie!
— No, jezeli zawinal kto inny, to pozaluje, ze sie urodzilem — warknal Jackrum i spojrzal groznie na pozostalych. — Ktos jeszcze cos stracil?
— Eee… Nie chcialem nic mowic, bo nie bylem pewien — odezwala sie Kukula — ale ktos chyba grzebal w moim plecaku.
— No, no… — mruknal Jackrum. — Cos podobnego… Dobrze, powiem to tylko raz, chlopcy. Za okradanie kumpli trafia sie na galaz, zrozumiano? Nic szybciej nie podkopuje morale niz oslizly petak, ktory czegos szuka w cudzych plecakach. I jesli odkryje, ze ktos z was tego probowal, to pobuja obcasami! — Rzucil im grozne spojrzenie. — Nie bede wymagal, zebyscie teraz oproznili plecaki, jak od przestepcow. Ale lepiej sprawdzcie, czy komus czegos nie brakuje. Oczywiscie ktorys z was mogl zapakowac cos nie swojego przypadkiem, jasna sprawa. Szybko sie zwijalismy, swiatlo bylo marne, latwo sie pomylic. W takiej sytuacji zalatwcie te sprawe miedzy soba, zrozumiano? A teraz ide sie ogolic. Porucznik Bluza zajal sie drobnym rzyganiem za chata po obejrzeniu trupow. Biedaczysko…
Polly nerwowo przeszukiwala plecak. Noca wrzucala wszystko w pospiechu, ale to, czego teraz goraczkowo szukala, bylo…
…nie tutaj. Zadrzala mimo zaru z weglowych kopcow.
Zginely jej loki. Nerwowo usilowala sobie przypomniec zdarzenia wczorajszego wieczoru. Kiedy tylko znalezli sie w koszarach, zrzucili plecaki. Ale Maladict zaparzyl sobie kawe po kolacji. Wymyl i wytarl ten swoj aparat…
Rozlegl sie cichy pisk. Lazer, wsrod rozlozonej dookola skromnej zawartosci plecaka, trzymala w rekach maszynke do kawy. Zdeptana prawie na plasko.
Umysl Polly zaczal pracowac szybciej, niczym mlynskie kolo w czasie powodzi. Potem wszyscy przeniesli swoje rzeczy do sali na tylach, tej z siennikami. I nadal tam byly, kiedy oddzial walczyl z kawalerzystami…
— Och, Laz… — szepnela Kukula. — Ojej…
Wiec kto mogl sie zakrasc tylnymi drzwiami? Dookola nie bylo nikogo oprocz oddzialu i kawalerzystow. A moze ktos chcial sobie obejrzec bagaze, a przy okazji narobic klopotow…
— Strappi! — powiedziala glosno. — To musial byc on. Ten szczur spotkal konnych, a potem wrocil, zeby popatrzec. I jak nic… znaczy, jak demony, to on grzebal w naszych plecakach w sypialni. No co wy? — dodala, kiedy wszyscy przygladali sie jej zdziwieni. — Naprawde sobie wyobrazacie, ze Lazer moglaby cos komus ukrasc? A zreszta kiedy miala okazje?
— Ale nie wzieliby go do niewoli? — spytala Stukacz, patrzac na zmiazdzony aparat w drzacych dloniach Lazer.
— Wystarczyloby mu zrzucic czako i kurtke, zeby byc zwyklym glupawym cywilem, prawda? Mogl tez powiedziec, ze zdezerterowal. Na pewno cos wymyslil. Wiecie, jak traktowal Lazer, nie? Moj plecak tez przeszukal. Ukradl… cos mojego.
— Co takiego? — spytala Kukula.
— Cos… I wystarczy. Chcial… narobic klopotow.
Przygladala im sie i myslala.
— Brzmi rozsadnie. — Maladict energicznie pokiwal glowa. — Wredny szczurek. No dobra, Laz, wyciagnij jeszcze kawe i sprobuje jakos sobie poradzic.
— Nie ma k-k-k…
Maladict zaslonil oczy dlonia.
— Nie ma kawy? Moze u kogos innego? Prosze…
Nastapily przeszukania i ogolny brak rezultatow.
— Nie ma kawy… — jeknal Maladict. — Wyrzucil kawe!
— Co z wami, chlopcy? Musimy wystawic straze — oznajmil wracajacy Jackrum. — Zalatwiliscie juz wszystko, tak?
— Tak, sierzancie — zapewnila Kukula. — Ozz uwaza…
— …ze to wszystko przez ten pospiech — dokonczyla szybko Polly, by trzymac sie jak najdalej wszystkiego, co moglo prowadzic do zaginionych lokow. — Nie ma sie czym przejmowac. Wszystko zalatwione, sierzancie. Nie warto nikogo niepokoic. Nic… zupelnie… sierzancie.
Jackrum przygladal sie zaskoczonemu oddzialowi, potem Polly, znow oddzialowi i znow Polly. Czula, jak to spojrzenie wwierca sie w nia, czeka, az zmieni wyraz twarzy — wyraz oblakanej, absolutnej szczerosci.
— No ta-ak… — powiedzial sierzant wolno. — Dobrze. Zalatwione, tak? Bardzo dobrze, Perks. Bacznosc! Oficer obecny!
— Tak, tak, sierzancie, dziekuje, ale chyba mozemy sobie darowac przesadne formalnosci — powiedzial Bluza, ktory wygladal raczej blado. — I prosze na slowo, kiedy juz tu skonczycie, dobrze? Sadze, ze powinnismy pogrzebac ciala…
Jackrum zasalutowal.
— Tak jest, sir! Dwoch ochotnikow do kopania grobu dla tych nieszczesnikow! Goom i Tewt… Co on robi?
Loft stala przy otwartym kopcu weglowym. O stope czy dwie od twarzy trzymala plonaca galaz i obracala nia, wpatrzona w plomienie.
— Ja pojde kopac, sierzancie — zaproponowala Stukacz, stajac obok Lazer.
— A co, jestescie malzenstwem? — spytal Jackrum. — Ty idziesz na warte, Halter. Watpie, czy ci, ktorzy to zrobili, sprobuja wrocic, ale gdyby co, to uwazaj. Pojdziecie ze mna i z Igorem, pokaze wam stanowiska.
— Nie ma kawy! — jeczal Maladict.
— To przeciez paskudztwo — mruknal Jackrum. — Kubek goracej i slodkiej herbaty jest dla zolnierza prawdziwym przyjacielem.
Polly chwycila kubek na wode do golenia dla Bluzy i odeszla pospiesznie. To kolejna rzecz, ktorej czlowiek uczy sie w wojsku: wygladaj na zajetego. Wygladaj na zajetego, a nikt nie bedzie sie zbytnio przejmowal, czym sie zajmujesz.
Przeklety, przeklety Strappi! Zabral jej wlosy! Jesli tylko zdola, sprobuje ich uzyc przeciwko niej, to pewne. To w jego stylu. Co teraz planuje? No, z pewnoscia bedzie sie staral trzymac jak najdalej od Jackruma, co do tego nie ma watpliwosci. Gdzies sie przyczai. I ona tez musi.
Oddzial rozbil biwak po stronie nawietrznej, zeby uniknac dymu. To mial byc krotki odpoczynek, poniewaz zeszlej nocy nikt nie zdazyl sie wyspac. Ale, jak przypomnial im Jackrum, wyznaczajac zadania:
— Jest takie stare zolnierskie powiedzenie: Masz Pecha.
Nie mysleli nawet, zeby skorzystac z chaty, ale znalezli kilka derek na ramach zbudowanych, by stosy drewna chronic przed deszczem. Ci, ktorzy nie mieli nic do roboty, kladli sie na zebranych galazkach, ktore byly miekkie, nie cuchnely i byly duzo wygodniejsze niz zamieszkane sienniki w koszarach.
Bluza, jako oficer, mial szalas tylko dla siebie. Polly zebrala wiazki galezi, zeby zbudowac stolek, a przynajmniej sprezyste siedzisko. Wylozyla narzedzia do golenia i odwrocila sie, by odejsc, gdy…
— Moglbys mnie ogolic, Perks? — zapytal porucznik.
Na szczescie byla odwrocona do niego plecami, wiec nie widzial jej twarzy.
— Ta nieszczesna dlon mocno spuchla, niestety — tlumaczyl Bluza. — Normalnie bym nie prosil, ale…
— Oczywiscie, sir — odpowiedziala Polly, gdyz nie miala innego wyboru.
Zastanowmy sie. Owszem, calkiem dobrze sie nauczyla skrobac tepa brzytwa po twarzy pozbawionej zarostu. Golila tez kilka zabitych swin w kuchni Pod Ksiezna, no bo nikt nie lubi zarosnietego bekonu. Wiec swinie wlasciwie sie nie licza.
Narastala w niej panika. A zaczela narastac jeszcze szybciej na widok zblizajacego sie Jackruma. Poderznie gardlo oficerowi w obecnosci sierzanta…