Sierzant zamilkl na chwile, nim powiedzial:
— Wiedziales wczesniej, co?
— Nie, sir! Maly ptaszek mi powiedzial w czasie zmiany warty. Mowil, ze ich tez pan pytal.
— Aha! Czyli mali chlopcy Jackruma spiskuja przeciwko swojemu staremu dobremu sierzantowi, co?
— Nie, sir. To tylko wymiana informacji, waznych dla oddzialu w sytuacji zagrozenia, sir!
— Szybko gadasz, Perks, musze ci przyznac.
— Dziekuje, sierzancie.
— Ale widze, ze nie stoisz w tym przekletym cieniu, Perks, ani nie zrobiles nic, zeby zmienic swoj przeklety ksztalt, sylwetke wyraznie widac w tym przekletym swietle, a twoja szabla blyszczy jak diament w przekletym uchu kominiarza! Wytlumacz!
— To z powodu piatego elementu, sierzancie! — Polly spogladala prosto przed siebie.
— To znaczy?
— Koloru, sierzancie! Nosze przekleta czerwien i biel w przekletym szarym lesie, sierzancie!
Zaryzykowala szybkie spojrzenie z ukosa. W swinskich oczkach Jackruma dostrzegla blask, ktory zwykle pojawia sie u kogos sekretnie bardzo zadowolonego.
— Wstydzisz sie swojego pieknego munduru, Perks?
— Nie chce, zeby mnie w nim ogladali martwego, sir.
— Ha… Dobrze, Perks. Spocznij.
Polly usmiechnela sie prosto przed siebie. Kiedy skonczyla warte i zeszla na porcje zapiekanki z dziczyzny, Jackrum uczyl Loft i Stukacz podstaw szermierki, uzywajac leszczynowych kijow zamiast szabel. Zanim skonczyla jesc, demonstrowal Lazer co bardziej wyrafinowane elementy obslugi wysoko wydajnej kuszy pistoletowej, zwlaszcza tego punktu, ktory mowi, ze nie nalezy odwracac sie z nabita bronia i pytac:,A Men kawalek do czego jest, sierzancie?”. Lazer traktowala bron tak, jak dumna ze swego domostwa gospodyni traktuje zdechla mysz — trzymala na odleglosc wyciagnietego ramienia i probowala nie patrzec. Ale nawet ona radzila sobie lepiej niz Igor, ktory nie mogl sie pogodzic z idea czegos, co dla niego bylo chirurgia losowa.
Nefryt drzemala. Maladict z rekami skrzyzowanymi na piersi wisial za kolana pod dachem jednego z szalasow. Musial mowic prawde, kiedy tlumaczyl, ze trudno sie odzwyczaic od pewnych aspektow wampiryzmu.
Igor i Maladict…
Nadal nie byla pewna co do Maladicta, ale Igor musial byc chlopcem — z tymi szwami dookola glowy i twarza, ktora mozna okreslic tylko jako nieladna[4]. Byl spokojny i uporzadkowany, ale moze wszystkie Igory sie tak zachowuja…
Obudzila sie, gdyz potrzasala nia Kukula.
— Ruszamy! Lepiej idz i zobacz, co z rupertem!
— Co? He? Aha… juz!
Wokol slyszala krzatanine. Wstala niepewnie i pobiegla do szalasu porucznika Bluzy. Oficer stal przed swoim nedznym koniem i z wyrazem zagubienia na twarzy sciskal uprzaz.
— Przyszedles, Perks… — ucieszyl sie. — Nie jestem calkiem pewien, ze robie to, jak nalezy.
— Nie, sir. Wodze ma pan skrzyzowane, a wedzidlo dolem do gory — powiedziala Polly, ktora czesto pomagala w stajni gospody.
— Aha, wiec dlatego wczoraj byl taki trudny — domyslil sie Bluza. — Pewnie powinienem sie na tym znac, ale w domu mielismy od tego czlowieka…
— Prosze pozwolic, sir… — Kilkoma ostroznymi ruchami Polly rozplatala uprzaz. — Jak go pan nazwal?
— Thalacephalos — odparl z zaklopotaniem Bluza. — Wiesz, to legendarny wierzchowiec generala Tacticusa.
— Nie wiedzialem o tym, sir.
Polly wychylila sie i spojrzala miedzy tylnymi nogami zwierzecia. Ojoj… Bluza rzeczywiscie byl krotkowidzem.
Kobyla spogladala na nia po czesci oczami, ktore byly male i zle, ale przede wszystkim zolknacymi zebami, ktorych posiadala ogromna liczbe. Polly miala wrazenie, ze zwierze mysli o prychnieciu.
— Przytrzymam go, kiedy bedzie pan wsiadal, sir — zaproponowala.
— Dziekuje ci. Rzeczywiscie, rusza sie troche, kiedy probuje.
— Nic dziwnego, sir.
Polly wiedziala o trudnych koniach. Ten mial wszystkie cechy prawdziwego drania, jednego z tych, ktorych nie zniecheca oczywista wyzszosc ludzkiej rasy.
Kobyla wytrzeszczala slepia i zeby, kiedy Bluza wspinal sie na siodlo, ale Polly przewidujaco zajela pozycje z dala od masztow szalasu. Thalacephalos nie nalezala do takich, ktore zrzucaja i kopia. Byla chytra, co Polly zauwazyla od razu — takie nadeptuja na noge…
Przesunela stope w chwili, kiedy opadalo kopyto. Ale Thalacephalos, zla, ze dala sie przechytrzyc, opuscila leb i mocno ugryzla Polly w zrolowane skarpety.
— Niegrzeczny kon! — zawolal surowo Bluza. — Przepraszam cie, Perks. Chyba nie moze sie juz doczekac bitwy! Och, cos podobnego! — dodal, spogladajac w dol. — Dobrze sie czujesz, Perks?
— No, ciagnie mnie troche, sir… — odparla wleczona w bok Polly.
Bluza znowu pobladl.
— Przeciez cie ugryzl… Zlapal cie za… prosto w…
Polly zrozumiala nagle. Popatrzyla w dol i szybko sobie przypomniala to, co slyszala podczas licznych bojek w karczmie, kiedy nie obowiazywaly zadne reguly.
— Och… ooo… argh… Niech to! Prosto w klejnoty! Aargh! — krzyczala.
A potem, poniewaz w danej chwili wydalo jej sie to niezlym pomyslem, mocno uderzyla piesciami kobyle w pysk. Porucznik zemdlal.
Doprowadzenie Bluzy do przytomnosci zajelo troche czasu, wiec Polly zdazyla sie zastanowic.
Porucznik otworzyl oczy i skupil na niej wzrok.
— Ehm… Spadl pan z konia, sir — oswiadczyla Polly.
— Perks? Dobrze sie czujesz? Moj chlopcze, przeciez zlapal cie za…
— Wystarczy pare szwow, sir.
— Co? U Igora?
— Nie, sir. Tylko material, sir — uspokoila go. — Spodnie sa dla mnie troche za duze, sir.
— Aha… To dobrze. Za duze, tak? Co tam… Niewiele brakowalo, co? No ale nie moge tak lezec caly dzien.
Oddzial pomogl mu dosiasc Thalacephalos, ktora parskala bez sladu skruchy. W temacie „za duze” Polly zanotowala w pamieci, zeby na nastepnym postoju zajac sie kurtka porucznika. Sama co prawda niezbyt dobrze radzila sobie z igla, ale jesli Igor nie potrafi czegos zrobic, zeby dowodca lepiej wygladal, to nie jest mezczyzna, za jakiego go uwazala.
A to prowadzilo do interesujacego problemu.
Jackrum ryknal, wzywajac ich na zbiorke. Teraz szlo im to duzo szybciej. I nie tak chaotycznie.
— No dobra, Piersi i Tylki! Dzisiaj…
Zestaw wielkich zoltych zebow zdjal mu z glowy czapke.
— Och, najmocniej przepraszam, sierzancie! — zawolal z tylu Bluza, usilujac powstrzymac kobyle.
— Zaden klopot, sir, to sie zdarza! — zapewnil Jackrum, szarpiac swoje czako.
— Chcialbym przemowic do moich ludzi, sierzancie.
— Co? Ehm… Tak jest, sir! — Jackrum troche sie chyba zaniepokoil. — Oczywiscie, sir. Piersi i Tylki! Baaaczekacmomentnosc!
Bluza odchrzaknal.
— Eee… Zolnierze! — zaczal. — Jak wiecie, musimy jak najpredzej dotrzec do doliny Kneck, gdzie podobno… jestesmy potrzebni. Nocne marsze uchronia nas przed… komplikacjami. Eee… Ja… — Przygladal sie im z twarza wykrzywiona grymasem jakby wewnetrznej walki. — Eee… Musze powiedziec, ze nie wydaje mi sie, bysmy… To znaczy, wszelkie fakty wskazuja… no… nie sadze, ze… hm… Powinienem wam chyba powiedziec… ehm…
— Moge zadac pytanie? — odezwala sie Polly. — Dobrze sie pan czuje?