tylko kolejne przestepstwo, jak zabojstwo. Niespecjalnie lubil ludzi z tytulami, a swojego „diuka” uznawal raczej za okreslenie stanowiska sluzbowego niz tytul od wielkosci. Mial dziwaczne poczucie humoru. I umial wyczuwac to, co w myslach nazywala zwiastunami — te drobne slomki w powietrzu, ktore mowia, ze nadchodzi burza.
— Na golasa — zachichotal. — Mogli im poderznac gardla. Nie poderzneli. Zabrali im buty i zostawili, zeby na golasa kustykali do domu.
Wydawalo sie, ze oddzial zyskal sobie przyjaciela.
Czekala.
— Zal mi tych Borogravian — powiedzial.
— Mnie tez, sir — zgodzila sie Angua.
— Tak? A dlaczego?
— Religia sie im zepsula, sir. Widzial pan ostatnie Obrzydliwosci? Na liscie pojawil sie zapach burakow i ludzie z rudymi wlosami. Dosc drzacym charakterem pisma, sir. A buraki sa tu podstawa wyzywienia. Trzy lata temu bylo Obrzydliwe, by hodowac rosliny korzeniowe w ziemi, ktora rodzila ziarno albo straki.
Vimes patrzyl tepo, a ona przypomniala sobie, ze to chlopak z miasta.
— To oznacza praktycznie brak rotacji plonow, sir — wyjasnila. — Grunt sie wyjalawia. Mial pan racje, wpadaja w obled. Te… te przykazania sa oblakane i kazdy farmer to widzi. Wyobrazam sobie, ze ludzie przestrzegaja ich, dopoki moga, ale wczesniej czy pozniej musza albo je zlamac i zyc z wyrzutami sumienia, albo trwac przy nich i cierpiec. Bez zadnego powodu, sir. Rozejrzalam sie troche. Ludzie tu byli kiedys bardzo religijni, ale bog ich zawiodl. Nic dziwnego, ze modla sie glownie do czlonkow krolewskiego rodu.
Komendant przez chwile wpatrywal sie w golebia poczte.
— Jak daleko stad do Plotzu? — zapytal w koncu.
— Jakies piecdziesiat mil. Dla wilka to okolo szesciu godzin biegu.
— Dobrze. Buggy bedzie cie mial na oku. Nasz maly Henio musi poskakac do domu. Albo spotka swoj patrol, albo patrol przeciwnika… wszystko jedno. Ale sprawa sie wysypie, kiedy wszyscy zobacza obrazek. Zaloze sie, ze de Worde by mu odpuscil, gdyby Henio byl uprzejmy i grzeczny. To go nauczy, by nie stawac na drodze straszliwej machiny wolnej i uczciwej prasy, cha, cha. — Wyprostowal sie i zatarl rece jak czlowiek, ktory przystepuje do pracy. — A teraz wypuscmy tego golebia w dalsza droge, zanim ktos zauwazy, ze zniknal. Niech Reg poczlapie tam, gdzie zatrzymali sie ludzie z „Pulsu”, i niech im powie, ze golab wlecial do niewlasciwego okna. Znowu.
To byly przyjemne chwile, jak je zapamietala Polly.
Nie zeszli nawet na nabrzeze. Z daleka bylo widac, ze nie ma tam lodzi — nie zjawili sie na czas i przewoznik odplynal bez nich. Przekroczyli wiec most i ruszyli do lasu. Prowadzil Bluza na swoim wiekowym koniu. Maladict maszerowal pierwszy, Kar… Nefryt zamykala szyk. Z wampirem na czele nie potrzebowali swiatla, a troll na tylach z pewnoscia zniechecal wszystkich maruderow.
Nikt nawet nie wspomnial o lodzi. Nikt w ogole sie nie odzywal. Chodzilo o to… chodzilo o to, jak uswiadomila sobie Polly, ze nie maszerowali juz kazdy osobno. Dzielili wspolny sekret. To przynosilo ulge i w tej chwili rozmowy o tym wydawaly sie zbedne. Mimo wszystko warto chyba bylo podtrzymywac zwykla czestotliwosc pierdniec, bekniec, dlubania w nosie i drapania sie w krocze, na wszelki wypadek.
Polly nie wiedziala, czy powinna byc dumna z tego, ze braly ja za chlopca. No owszem, myslala, ciezko pracowalam, zeby wszystko dobrze ustawic. Opanowalam sposob chodzenia, tyle ze naprawde chyba tylko go opanowalam, cha, cha, wymyslilam to falszywe golenie, o ktorym one nawet nie pomyslaly, od wielu dni nie czyscilam paznokci i nie ukrywam, ze w beknieciach moge startowac z najlepszymi. Czyli naprawde sie staralam. Ale to jednak troche irytujace, ze tak dobrze mi sie udalo…
Po kilku godzinach, kiedy wstawal juz dzien, wyczuli dym. Wsrod drzew unosil sie blady oblok. Porucznik Bluza zatrzymal ich, unoszac reke, a sierzant Jackrum podszedl do niego i zaczeli cos szeptac.
Polly wystapila z szyku.
— Prosze o zgode na dolaczenie do szeptow, sierzancie… Chyba wiem, co to takiego.
Jackrum i Bluza przyjrzeli sie jej z uwaga. A potem sierzant powiedzial:
— W porzadku, Perks. Idz i sprawdz, czy masz racje.
Cos takiego nie przyszlo Polly do glowy, ale przeciez sama sie wystawila. Sierzant zlagodnial, kiedy zobaczyl jej mine. Skinal na Maladicta.
— Idzcie z nim, kapralu.
Ostroznie ruszyli naprzod przez stosy niedawno opadlych lisci. Dym byl ciezki, mocno pachnacy, a przede wszystkim budzacy wspomnienia. Polly zmierzala w strone, gdzie geste poszycie korzystalo z dodatkowego swiatla na polanie. Przecisnela sie przez leszczynowy zagajnik. Dym byl tu gesciejszy i prawie nieruchomy.
Gaszcz urywal sie nagle. Kilka sazni dalej, na sporej polance, podobny do malego wulkanu kopiec wyrzucal w powietrze ogien i dym.
— To kopiec do wegla drzewnego — szepnela Polly. — Stos leszczyny oblepiony glina. Powinien sie zarzyc przez wiele dni. Wiatr pewnie zniszczyl go wczoraj i rozdmuchal ogien. Teraz juz nie bedzie dobrego wegla. Za szybko sie pali.
Okrazyli kopiec, trzymajac sie linii krzakow. Na polanie sterczalo wiecej glinianych kopul, a nad wierzcholkami unosily cie smuzki dymu i pary. Zauwazyli kilka kopcow w trakcie budowy i swieza gline zebrana przy wiazkach leszczynowych galezi. Byla tez chata. Chata, kopuly i nic wiecej.
— Smolarz jest chyba martwy albo prawie martwy — uznala Polly.
— Nie zyje — stwierdzil Maladict. — Unosi sie tu zapach smierci.
— Mozesz go wyczuc mimo dymu?
— Pewnie. Na niektore rzeczy jestesmy bardzo wyczuleni. Ale skad ty wiedzialas?
— Oni kraza wokol tych piecow jak jastrzebie. — Polly spogladala na chate. — Gdyby zyl, nie dopuscilby, zeby ogien tak sie rozpalil. Jest w chacie?
— Sa w chacie — odparl spokojnie Maladict.
I ruszyl przez zadymiona polane.
Polly pobiegla za nim.
— Mezczyzna i kobieta? — spytala. — Ich zony czesto mieszkaja…
— Nie umiem poznac, jesli sa starzy.
Chata byla wlasciwie szalasem zbudowanym ze splecionych galezi leszczyny i przykrytym derka — weglarze czesto sie przemieszczali od zagajnika do zagajnika. Nie miala okien, tylko otwor wejsciowy ze szmata zamiast drzwi. Te szmate ktos szarpnal na bok; wewnatrz panowala ciemnosc.
Musze sie zachowywac jak mezczyzna, myslala Polly.
Kobieta lezala na lozku, mezczyzna na podlodze. Byly tez inne szczegoly, ktore oko widzialo, ale mozg nie chcial rejestrowac. I wszedzie duzo krwi.
Ta para byla juz stara. Nie zestarzeje sie bardziej.
Znowu na zewnatrz, Polly gwaltownie wciagala powietrze.
— Myslisz, ze to ci kawalerzysci? — zapytala i zauwazyla, ze Maladict caly sie trzesie. — Och… to ta krew… — odgadla.
— Dam sobie z tym rade, jasne? Nic mi nie grozi. Musze sie tylko skoncentrowac. — Oparl sie o sciane chaty i odetchnal kilka razy. — Juz dobrze — zapewnil. — Nie czuje tu koni. Czemu nie skorzystasz z oczu? Po deszczu mamy wszedzie mile, miekkie bloto, a na nim zadnych odciskow kopyt. Za to mnostwo sladow stop. My to zrobilismy.
— Nie badz glupi, my przeciez…
Wampir schylil sie i podniosl cos spomiedzy opadlych lisci. Starl kciukiem bloto… Byla to mosiezna blaszka z wytloczonym znakiem Plonacego Sera — symbolem Piersi i Tylkow.
— Ale… myslalam, ze jestesmy tymi dobrymi facetami — powiedziala slabym glosem Polly. — To znaczy, gdybysmy byly facetami.
— A ja mysle, ze musze sie napic kawy — oznajmil Maladict.
— Dezerterzy — stwierdzil dziesiec minut pozniej sierzant Jackrum. — To sie zdarza.
Rzucil odznake do ognia.
— Ale oni byli po naszej stronie! — zawolala Kukula.
— I co z tego? Nie kazdy jest takim grzecznym dzentelmenem jak ty, szeregowy Manickle. Zwlaszcza po