miedzy drzewami.
— To wilk — stwierdzil Jackrum.
— Wilkolak? — spytala Polly.
— A czemu ci to przyszlo do glowy?
— Bo sierzant Towering mowil, ze mamy w oddziale wilkolaka. Jestem pewien, ze nie mamy. Znaczy, przez ten czas juz bysmy to wykryli, prawda? Ale pomyslalem, ze moze jakiegos widzieli.
— I tak nic mu nie mozemy zrobic — uznal Jackrum. — Nie mamy srebrnej strzaly.
— A nasz szyling, sierzancie?
— Co? Myslisz, ze zabijesz wilkolaka wekslem?
— No tak… — Polly zastanowila sie i dodala: — Ale pan ma prawdziwego szylinga, sierzancie. Na szyi, razem z tym zlotym medalionem.
Jesli wiara Lazer mozna by giac stal, to wzrok Jackruma moglby ja rozzarzyc do czerwonosci.
— Co nosze na szyi, to moja sprawa, Perks, nie twoja. A jedyna rzecza gorsza od wilkolaka jestem ja, kiedy ktos usiluje odebrac mi mojego szylinga. Jasne?
Zlagodnial, widzac przerazona mine Polly.
— Ruszamy zaraz po jedzeniu — rzekl. — Poszukamy lepszego miejsca na odpoczynek. Czegos latwiejszego do obrony.
— Wszyscy jestesmy zmeczeni, sierzancie.
— Dlatego chce, zebysmy wszyscy byli przytomni i uzbrojeni, gdyby nasz przyjaciel wrocil tu z kumplami.
Zauwazyl, ze mu sie przyglada, i podazyl wzrokiem za jej spojrzeniem. Zloty medalion wysunal sie spod kurtki i dyndal oskarzycielsko na lancuszku. Sierzant szybko go schowal z powrotem.
— To tylko… dziewczyna, ktora kiedys znalem — wyjasnil. — Nic wiecej, jasne? Bardzo dawno temu.
— Nie pytalem, sierzancie. — Polly cofnela sie o krok.
Jackrum wyprostowal ramiona.
— Zgadza sie, chlopcze, nie pytales. Ja tez cie o nic nie pytam. Ale mysle, ze trzeba znalezc kapralowi troche kawy, co?
— Swieta racja, sierzancie.
— A nasz rupert marzy o laurowych wiencach na glowe, Perks. Trafil nam sie nieszczesny bohater. Nie umie myslec, nie umie walczyc i na nic sie nam nie przyda, chyba ze do slawnych ostatnich walk i medalu wyslanego jego mamusi. A ja uczestniczylem w paru slawnych ostatnich walkach i to sa rzeznie. Tam wlasnie Bluza was prowadzi, zapamietaj moje slowa. No wiec co macie zamiar z tym zrobic? Mielismy dotad pare utarczek, ale to jeszcze nie wojna. Myslisz, ze zachowasz sie jak mezczyzna i wytrzymasz, kiedy metal trafi w mieso?
— Pan wytrzymal, sierzancie — przypomniala Polly. — Sam pan powiedzial, ze bral udzial w paru ostatnich walkach.
— Zgadza sie, chlopcze. Ale wtedy ja mialem metal.
Polly wrocila na gore. Tyle problemow, myslala, a przeciez nawet tam nie doszlismy. Sierzant mysli o dziewczynie, ktora zostawil… no, to normalne. Stukacz i Loft mysla tylko o sobie nawzajem, ale przypuszczam, ze kiedy czlowiek byl w tej szkole… Co do Lazer…
Zastanawiala sie, jak jej by sie udalo przetrwac szkole. Czy stalaby sie twarda jak Stukacz? A moze ukrylaby sie we wnetrzu, jak te pokojowki, ktore przychodzily i odchodzily, pracowaly ciezko i nigdy nie mialy imion? A moze stalaby sie jak Lazer i znalazla we wlasnym umysle zamkniete drzwi… „Moze i nisko upadlam, ale rozmawiam z bogami”…
Lazer powiedziala „nie wasza gospode”. Czy kiedykolwiek wspominala jej o Ksieznej? Na pewno nie. Na pewno… Ale zaraz, powiedziala przeciez Stukacz, prawda? To jest to. Wszystko jasne. Stukacz musiala kiedys opowiedziec o tym Lazer. Nic w tym tajemniczego, nawet jesli praktycznie nikt nie prowadzi rozmow z Laz. Bo sa trudne. Dziewczyna jest tak skoncentrowana, tak spieta… Ale to przeciez jedyne mozliwe wyjasnienie. Tak. Polly nie miala zamiaru rozwazac zadnych innych.
Zadrzala nagle i uswiadomila sobie, ze ktos idzie obok niej. Spojrzala i jeknela.
— Jestes halucynacja, prawda?
O TAK. WSZYSCY ZNALEZLISCIE SIE W STANIE PODWYZSZONEJ WRAZLIWOSCI, SPOWODOWANYM PSYCHICZNYM WYCZERPANIEM I BRAKIEM SNU.
— Skoro jestes halucynacja, to skad o tym wiesz?
WIEM, PONIEWAZ TY WIESZ. JA TYLKO LEPIEJ POTRAFIE TO WYARTYKULOWAC.
— Nie umre chyba, prawda? To znaczy nie w tej chwili…
NIE. ALE UPRZEDZANO CIE, ZE CODZIENNIE BEDZIESZ MASZEROWAC ZE SMIERCIA.
— Aha… no tak. Kapral Scallot tak mowil.
TO STARY PRZYJACIEL. MOZNA POWIEDZIEC, ZE JEST W PROGRAMIE RATALNYM.
— Czy moglbys chodzic… bardziej niewidzialnie?
OCZYWISCIE. TERAZ DOBRZE?
— I bezglosnie?
Zapadla cisza, bedaca prawdopodobnie odpowiedzia.
— I moglbys troche o siebie zadbac — zwrocila sie Polly do pustego miejsca. — Tej szacie przydaloby sie pranie.
Nadal nikt jej nie odpowiedzial, ale mowiac to, poczula sie lepiej.
Kukula przygotowala potrawke z wolowiny z kluskami i ziolami. Byla wspaniala. I zagadkowa.
— Nie przypominam sobie, zebysmy mijali jakas krowe, szeregowy — zauwazyl Bluza, wyciagajac blaszany talerz po dokladke.
— No… Nie, sir.
— A mimo to zdobyles wolowine?
— No… tak, sir. Bo… kiedy ten pisarz przyjechal ze swoim wozem, a pan z nim rozmawial, przekradlem sie na tyly i zajrzalem do srodka…
— Ktos, kto robi takie rzeczy, szeregowy, ma swoja nazwe — oswiadczyl surowo Bluza.
— Owszem. To kwatermistrz. Dobra robota, Kukula — rzekl Jackrum. — Jesli ten pisarz zglodnieje, zawsze moze zjesc wlasne slowa. Prawda, poruczniku?
— No… tak — przyznal ostroznie Bluza. — Tak. Oczywiscie. Cenna inicjatywa, szeregowy.
— Sam tego nie wymyslilem, sir — odpowiedziala dumnie Kukula. — Sierzant mi kazal.
Polly znieruchomiala z lyzka w polowie drogi do ust. Jej oczy przesuwaly sie od porucznika do sierzanta i z powrotem.
— Uczycie grabiezy, sierzancie? — zapytal groznie Bluza.
Oddzial syknal choralnie. Gdyby byli w barze Pod Ksiezna, stali bywalcy wbiegaliby za drzwi, a Polly pomagalaby ojcu sciagac z polek butelki.
— Nie grabiezy. Zadnej grabiezy. — Jackrum spokojnie oblizal lyzke. — Wedlug Regulaminu Ksieznej, Norma 611, Rozdzial 1 (a), paragraf i, sir, to pladrowanie, albowiem wzmiankowany woz byl wlasnoscia przekletego Ankh-Morpork, ktore wspomaga i wspiera nieprzyjaciela. Pladrowanie jest dopuszczalne, sir…
Porucznik i sierzant przez chwile patrzyli sobie w oczy. Potem Bluza siegnal do tylu i ze swojego plecaka wyjal nieduza, ale gruba ksiazeczke.
— Norma 611… — mruczal. Uniosl glowe, spojrzal na sierzanta i przerzucil kilka cienkich, lsniacych kartek. — 611, Rabunek, Pladrowanie i Grabiez. A tak. Ponadto… niech popatrze… jestescie z nami, sierzancie, na podstawie Normy 796, o ile pamietam. Przypomnieliscie mi o niej wtedy…
Znowu nastala cisza, tylko kartki szelescily. Nie ma zadnej Normy 796, przypomniala sobie Polly. Czy beda sie bic z tego powodu?
— 796, 796… — powtarzal cicho Bluza. — Aha…
Spogladal na stronice, a Jackrum spogladal na niego.
Po chwili Bluza zatrzasnal ksiazke.
— Calkowicie poprawnie, sierzancie. Gratuluje wam encyklopedycznej znajomosci regulaminu.