Sierzant wygladal jak ogluszony.
— Co?
— Powtorzyliscie niemal slowo w slowo — rzekl Bluza radosnie. Oczy mu blyszczaly. Polly przypomniala sobie, jak Bluza patrzyl na kapitana kawalerii. To bylo takie samo spojrzenie — spojrzenie mowiace: teraz ja jestem gora.
Podbrodki Jackruma zafalowaly.
— Chcecie cos dodac, sierzancie? — spytal porucznik.
— Eee… nie… sir. — Twarz Jackruma byl otwartym wypowiedzeniem wojny.
— Ruszamy, kiedy wzejdzie ksiezyc — uprzedzil Bluza. — Sugeruje, zeby do tego czasu troche odpoczac. Potem… obysmy zwyciezyli.
Skinal im glowa i odszedl do miejsca, gdzie pod krzakami Polly rozlozyla jego koc. Po kilku chwilach uslyszeli chrapania, w ktore jednak nie uwierzyla. Jackrum takze nie. Wstal i wyszedl z kregu swiatla ogniska.
Polly ruszyla za nim.
— Slyszales to? — warknal, spogladajac ku dalekim wzgorzom. — Co za dupek! Jakie ma prawo sprawdzac mnie w tej swojej ksiazce slow?
— No ale podal mu pan rozdzial i wers, sierzancie.
— I co? Oficerowie maja wierzyc w to, co im sie mowi! A potem jeszcze sie usmiechal! Widziales? Przylapal mnie i sie usmiechal! Mysli, ze wygral tylko dlatego, ze mnie zlapal!
— Ale sklamal pan, sierzancie…
— Nie sklamalem, Perks! To nie jest klamstwo, kiedy mowisz je oficerom! To prezentowanie im swiata takiego, jaki wedlug nich byc powinien. Nie mozna pozwolic, zeby sami zaczeli sprawdzac. Niewlasciwe mysli wpadaja im wtedy do glowy. Mowilem ci, sciagnie smierc na nas wszystkich. Szturm na te piekielna twierdze? Ten czlowiek ma zle poukladane w glowie!
— Sierzancie! — przerwala mu Polly.
— Tak, slucham?
— Ktos do nas sygnalizuje, sierzancie!
Na dalekim wzgorzu, mrugajac jak przedwczesna gwiazda wieczorna, migotalo biale swiatelko. Bluza opuscil lunete.
— Powtarzaja „CQ” — powiedzial. — Sadze, ze te dluzsze przerwy sa wtedy, kiedy mierza rura w innych kierunkach. Szukaja swoich szpiegow. To znaczy „Seek You”, rozumiecie? „Szukam cie”. Szeregowy Igor!
— Fir?
— Wiecie, jak dziala ta rura, prawda?
— O tak, fir. Trzeba tylko zapalic flare w tej fkrzynce, a potem wyftarczy wycelowac i pftrykac.
— Nie chce pan chyba odpowiedziec, sir? — spytal przerazony Jackrum.
— Owszem, chce, sierzancie — odparl Bluza stanowczo. — Szeregowy Karborund, poskladajcie rure. Manickle, przeniescie latarnie. Bede musial odczytywac kody.
— Ale to zdradzi nasza pozycje, sir!
— Nie, sierzancie, poniewaz… choc to okreslenie moze byc dla was obce… planuje cos, co nazywamy „klamstwem”. Igorze, na pewno masz jakies nozyczki…
— Iftotnie, pofiadam narzedzie, o ktorym pan mowi, fir.
— Dobrze. — Bluza sie rozejrzal. — Jest prawie zupelnie ciemno — stwierdzil. — Idealnie. Wez moj koc i wytnij, bo ja wiem, trzycalowy otwor. A potem umocuj koc na wylocie rury.
— To zablokuje wiekfa czefc fiatla, fir!
— Rzeczywiscie. Od tego zalezy powodzenie mojego planu — wyjasnil Bluza z duma.
— Sir, kiedy zobacza swiatlo, beda wiedziec, ze tu jestesmy — oswiadczyl Jackrum takim tonem, jakby tlumaczyl cos dziecku.
— Mowilem juz, sierzancie, ze bede klamal — odparl Bluza.
— Nie umie pan sklamac nawet…
— Dziekuje za te cenne uwagi, sierzancie. To na razie wszystko. Gotowi, Igorze?
— Juz prawie, fir. — Igorina obwiazala kocem wylot rury. — Zalatwione, fir. Zapale flare, jak tylko pan powie.
Bluza otworzyl mala ksiazeczke.
— Gotow, szeregowy?
— Tak — zapewnila Nefryt.
— Kiedy powiem „dlugi”, przytrzymacie dzwignie i policzycie do dwoch, a potem puscicie. Kiedy powiem „krotki”, przytrzymacie dzwignie, poki nie doliczycie do jednego, a potem analogicznie puscicie. Jasne?
— Jasne, por — potwierdzila Nefryt. — Mogem trzymac do mnostwo, jak trzeba. Jeden, dwa, duzo, mnostwo. Dobry w liczeniu. Duzo, jak pan chce. Starczy slowo.
— Dwa bedzie dosyc — uznal Bluza. — A wy, szeregowy Goom, wezmiecie moja lunete i bedziecie obserwowac dlugie i krotkie blyski tamtego swiatla. Rozumiecie?
Polly zobaczyla twarz Lazer.
— Ja sie tym zajme, sir — powiedziala szybko. Waska, blada dlon dotknela jej ramienia. W nedznym swietle slepej latarni w oczach Lazer jarzyl sie ogien absolutnej pewnosci.
— Ksiezna kieruje teraz naszymi krokami — oswiadczyla Lazer i wziela od Polly lunete. — Wykonujemy jedynie jej prace, sir.
— Naprawde? No… to dobrze.
— Ona poblogoslawi ten instrument dalekiego widzenia, abym mogl go uzywac.
— Tak? To swietnie — stwierdzil nerwowo Bluza. — No wiec… jestesmy gotowi? Wyslij teraz: dlugi… dlugi… krotki…
Przeslona w rurze zastukala i zagrzechotala, a wiadomosc blysnela wsrod nocy. Kiedy troll opuscil rure, nastapilo pol minuty ciemnosci. A potem…
— Dlugi… dlugi… — zaczela Lazer.
Bluza przysunal sobie ksiazke do oczu i odczytywal znaki przy plamkach swiatla uciekajacego przez szpary pudla. — K…J…O…B… S… L…B…
— Przeciez to nie jest wiadomosc! — zawolal Jackrum.
— Wrecz przeciwnie. Chca sie dowiedziec, gdzie jestesmy, poniewaz maja klopot z odczytem naszego swiatla — tlumaczyl Bluza. — Szeregowy, wyslijcie co nastepuje: krotki…
— Protestuje, sir!
Bluza opuscil ksiazke.
— Sierzancie, mam wlasnie zamiar poinformowac naszego szpiega, ze znajdujemy sie o siedem mil dalej niz w rzeczywistosci, rozumiecie? I jestem pewien, ze uwierza, poniewaz sztucznie zmniejszylem moc swiatla z naszej aparatury, rozumiecie? Powiem im, ze ich szpiedzy spotkali bardzo duza grupe rekrutow i dezerterow zmierzajaca w strone gor, a teraz prowadza poscig, rozumiecie? W efekcie bedziemy niewidzialni, rozumiecie? Pytam, czy rozumiecie, sierzancie Jackrum!
Oddzial wstrzymal oddech.
Jackrum sztywno stanal na bacznosc.
— W pelni rozumiem, sir! — zapewnil.
— Bardzo dobrze!
Jackrum pozostal na bacznosc podczas calej wymiany wiadomosci, jak niegrzeczny uczen zmuszony, by stac przy biurku nauczyciela.
Wiadomosci blyskaly na niebie miedzy wzgorzami. Migotaly swiatla. Stukala sekarowa rura. Lazer odczytywala krotkie i dlugie sygnaly. Bluza notowal w ksiazce.
— S… P… P… 2… Ha! To rozkaz, by pozostac na miejscu.
— Znowu blyski, sir — uprzedzila Lazer.
— T… Y… E… 3… — Bluza notowal. — To znaczy: „badz gotow udzielic pomocy”. N… W… A… Z… J… To…
— To nie szyfr, sir! — zawolala Polly.
— Szeregowy, wyslijcie natychmiast — wychrypial porucznik. — Dlugi… dlugi…