pierwszego nowego ubrania. Gdyby tylko byla przeszkolona, gdyby mogla przez pare tygodni dzgac slomiane manekiny, by wreszcie uwierzyc, ze wszyscy ludzie sa ze slomy…
Zamarla. W dole, troche obok sciezki, nieruchoma jak pien, ze spuszczona glowa stala Lazer. Gdy tylko zolnierz dotrze do drzewa Polly, natychmiast ja zauwazy.
Teraz musi to zrobic. Moze wlasnie dlatego robia to mezczyzni. Nie by ratowac ksiezne czy kraje. Czlowiek zabija wroga, zeby ratowac swoich kumpli, zeby i oni z kolei mogli uratowac jego…
Slyszala ostrozne kroki za drzewem. Wzniosla szable, zobaczyla blysk swiatla na ostrzu…
Dziki indyk wystartowal z gaszczu po drugiej stronie sciezki niczym kolumna skrzydel, pierza i glosnego szumu. Na wpol biegnac, na wpol lecac, pognal w strone lasu. Szczeknela kusza i zabrzmial ostatni pisk.
— Niezly strzal, Badyl — odezwal sie glos w poblizu. — Wielkie ptaszysko.
— Ale widziales to? — spytal drugi glos. — Jeszcze krok, a bym sie o niego potknal.
Polly za drzewem odetchnela.
— Wracajmy juz, kapralu, co? — odezwal sie trzeci glos z daleka. — Sadzac z tego, jak wystartowal, Tygrys jest co najmniej mile stad.
— Pewno. A ja jestem taki przerazony… — dodal najblizszy glos z drwina. — Tygrys moze sie chowac za kazdym drzewem, nie?
— No dobra, koniec na dzisiaj. Moja zona zrobi z tego ptaka cos pysznego…
Glosy zolnierzy ucichly stopniowo wsrod drzew. Polly opuscila szable. Zobaczyla, ze Maladict wysuwa glowe zza swojego krzaka i wpatruje sie w nia… Przytknela palec do warg. Kiwnal glowa. Odczekala, az ptasie krzyki uspokoily sie troche, i dopiero wtedy wyszla z kryjowki. Lazer wygladala na zatopiona w myslach; Polly delikatnie wziela ja za reke. Ostroznie, przeskakujac od drzewa do drzewa, wrocily do zaglebienia. Polly i Maladict bardzo stanowczo nie rozmawiali o tym, co zaszlo. Za to pare razy spojrzeli sobie w oczy.
Oczywiscie, ze indyk lezy cicho, dopoki mysliwy niemal go nadepnie. Oczywiscie, ze musial tam byc przez caly czas, tylko stracil ptasi spokoj, kiedy zwiadowca sie do niego podkradl. Byl tez wyjatkowo duzy — taki, ktoremu nie oprze sie zaden glodny zolnierz. Ale… co z tego?
Poniewaz umysl zdradziecko nie przestaje pracowac, mimo ze chcialby tego wlasciciel, Polly dodala jeszcze: Powiedziala, ze ksiezna moze poruszac malymi obiektami; jak mala jest mysl w ptasim mozdzku?
W obozowisku czekaly na nie tylko Nefryt i Igorina. Jak wyjasnily, pozostali o mile stad trafili na lepsza baze.
— Znalezlismy tajne wejscie — poinformowala cicho Polly, kiedy maszerowaly razem.
— Mozemy sie przedostac? — spytala Igorina.
— To wejscie dla praczek — wyjasnil Maladict. — Zaraz nad rzeka… Ale jest sciezka.
— Praczek? — zdziwila sie Igorina. — Przeciez jest wojna.
— Ubrania nadal sie brudza, jak podejrzewam — odparla Polly.
— Moim zdaniem nawet bardziej — dodal Maladict.
— Nasze kobiety piora mundury wrogom? — Igorina byla wstrzasnieta.
— Owszem, jesli maja do wyboru to albo glod — stwierdzila Polly. — Widzialam, jak jedna wychodzila z koszem chleba. Podobno w twierdzy sa pelne spichrze. Zreszta sama pozszywalas nieprzyjacielskiego oficera, prawda?
— To co innego. Obowiazek nakazuje nam ratowac kazdego… kazda osobe. Nigdy nie bylo mowy o jego… ich bieliznie.
— Mozemy sie dostac do srodka — oswiadczyla Polly — jesli przebierzemy sie za kobiety.
Odpowiedzialo jej milczenie.
— Przebierzemy sie? — powtorzyla po chwili Igorina.
— Wiesz, o co mi chodzi.
— Jako praczki? To fa dlonie chirurga!
— Naprawde? — spytal Maladict. — A skad je wzielas?
Igorina pokazala mu jezyk.
— Zreszta nie planuje zadnego prania — uspokoila ja Polly.
— A co planujesz?
Zawahala sie.
— Chce wydostac swojego brata, jesli tam jest. A gdyby udalo sie powstrzymac inwazje, czemu nie?
— To moze wymagac dodatkowego krochmalenia… — mruknal Maladict. — Nie chce wam psuc nastroju, ale to przeciez fatalny pomysl. Por nigdy sie nie zgodzi na takie szalenstwo.
— Nie, nie zgodzi sie — przyznala Polly. — Ale zasugeruje to.
— Hm — mruknal porucznik jakis czas pozniej. — Praczki? Czy to normalne, sierzancie?
— O tak, sir. Spodziewam sie, ze zajmuja sie tym kobiety z okolicznych wiosek, tak samo jak wtedy, kiedy to my trzymalismy twierdze.
— Chcecie powiedziec, ze udzielaja pomocy i wsparcia naszym wrogom?
— Lepsze to niz glodowac, sir. Znana zyciowa prawda. I nie zawsze konczy sie tylko na praniu, sir.
— Sierzancie, sluchaja was mlodzi chlopcy! — warknal zaczerwieniony Bluza.
— Wczesniej czy pozniej musza sie dowiedziec o cerowaniu i prasowaniu, sir. — Jackrum wyszczerzyl zeby.
Bluza otworzyl usta. Bluza zamknal usta.
— Herbata gotowa, sir — powiedziala Polly.
Herbata byla niezwykle uzytecznym napojem. Dawala pretekst do rozmowy z kazdym.
Ukryli sie w na wpol zrujnowanej farmie. Sadzac z wygladu, nawet patrole tutaj nie zagladaly — nie bylo sladow po ogniskach czy nawet chwilowym zamieszkaniu. Ruiny domu cuchnely zgnilizna; brakowalo im polowy dachu.
— Czy kobiety zwyczajnie wchodza i wychodza, Perks? — spytal porucznik.
— Tak, sir. A ja wpadlem na pomysl. Czy moge powiedziec panu o moim pomysle, sir?
Zauwazyla, ze Jackrum unosi brew. Rzeczywiscie, troche przesadzala, sama musiala przyznac, ale czas naglil.
— Prosze cie bardzo, Perks — odparl Bluza. — Boje sie, ze inaczej wybuchniesz.
— One moga dla nasz szpiegowac, sir! Mozemy je nawet namowic, zeby otworzyly dla nas bramy!
— Brawo, szeregowy! — pochwalil porucznik. — Lubie, kiedy zolnierze mysla.
— Tak, akurat… — mruknal Jackrum. — Gdyby byl troche ostrzejszy, to sam by sie pokaleczyl. Sir, to sa przeciez praczki, sir, zasadniczo. Bez urazy dla mlodego Perksa, bystry z niego chlopak, ale taki przecietny straznik chyba zareaguje, kiedy jakas stara matula Riley sprobuje otworzyc brame. Zreszta to przeciez nie sa jedne wrota. To szesc kolejnych wrot, a miedzy nimi takie mile, male dziedzince, zeby straz mogla sie przyjrzec, czy nie przechodzi jakis podejrzany typ, i zwodzone mosty, i sklepienia z kolcami, ktore spadaja, jesli komus sie nie spodoba czyjas mina. I niech pan sprobuje to wszystko pootwierac mokrymi od mydlin rekami.
— Obawiam sie, ze sierzant ma racje, Perks — przyznal ze smutkiem Bluza.
— No to przypuscmy, ze kilku kobietom uda sie powalic paru straznikow… Wtedy moglyby nas wpuscic przez te swoja furtke — zaproponowala Polly. — Moze nawet udaloby sie nam zlapac dowodce twierdzy, sir! Na pewno wewnatrz jest mnostwo kobiet, sir, w kuchniach i w ogole. Moglyby… otworzyc nam drzwi.
— Daj spokoj, Perks… — zaczal sierzant.
— Nie, sierzancie, chwileczke — przerwal mu Bluza. — To zadziwiajace, Perks, ale w swym chlopiecym entuzjazmie, choc pewnie sobie nie zdawales z tego sprawy, podsunales mi interesujacy pomysl…
— Naprawde, sir? — W swym chlopiecym entuzjazmie Polly rozwazala juz probe wytatuowania pomyslu na glowie porucznika. Jak na kogos tak inteligentnego byl straszliwie powolny.
— Naprawde, Perks. Poniewaz, oczywiscie, potrzebujemy tylko jednej „praczki”, zeby wprowadzila nas do srodka. Prawda?
Cudzyslowy zabrzmialy obiecujaco.
— No… tak, sir.
— A jesli ktos potrafi spojrzec na to „z boku”, to przeciez „kobieta” wcale nie musi byc kobieta!
Bluza sie rozpromienil. Polly pozwolila sobie na zmarszczke zdziwienia na czole.
— Nie musi, sir? — spytala. — Chyba nie calkiem rozumiem, sir. Jestem zaintrygowany, sir.