— To nie jest porzadna wojna. Ale mowilem, ze o was zadbam. Jestescie moimi malymi chlopaczkami, mowilem. — Oczy mu blyszczaly. — Nadal jestescie, chociaz swiat stanal na glowie. Licze tylko na to, ze panna Perks nauczyla sie od starego sierzanta paru sztuczek, choc mam wrazenie, ze potrafi wymyslic kilka wlasnych. A teraz zajme sie waszym ekwipunkiem, co?
— Moze uda sie podejsc i ukrasc cos z wiosek, skad przychodza sluzace? — zaproponowala Stukacz.
— Od gromady biednych kobiet? — zaprotestowala Polly, bliska zalamania. — Zreszta i tak wszedzie beda zolnierze.
— No to jak zdobedziemy damskie suknie na polu bitwy? — spytala Loft.
Jackrum rozesmial sie, wstal, wsunal kciuki za pas i wyszczerzyl zeby.
— Mowilem wam, chlopcy, ze zupelnie nic nie wiecie o wojnie.
Nie wiedzialy na przyklad, ze wojna ma obrzeza.
Polly nie byla pewna, czego sie spodziewac. Ludzi i koni, to oczywiste. Oczami duszy widziala ich, toczacych smiertelny boj, ale przeciez nie mogli tego robic bez przerwy. Musza zatem byc namioty… I to byla maksymalna odleglosc, do jakiej siegalo oko jej duszy. Nie odgadlo, ze armia w czasie kampanii to cos w rodzaju duzego, ruchomego miasta. Ma tylko jednego pracodawce i produkuje martwych ludzi, ale jak kazde miasto przyciaga… obywateli. Troche wyprowadzaly ja z rownowagi krzyki placzacych dzieci gdzies posrod rzedow namiotow. Tego sie nie spodziewala. Ani blota. Ani tlumow. Wszedzie plonely ogniska i unosily sie kuchenne zapachy. To bylo oblezenie. Ludzie mieli czas, by sie zadomowic.
Dotarcie po ciemku na rownine okazalo sie proste. Tylko Polly i Kukula wlokly sie za sierzantem, ktory twierdzil stanowczo, ze wiecej ludzi to za duzo, a poza tym zwracaloby uwage. Krazyly wrogie patrole, ale sama powtarzalnosc widokow stepila ich czujnosc. Poza tym sprzymierzeni nie spodziewali sie raczej, ze ktos sprobuje przedostac sie do doliny, zwlaszcza w malych grupach. No a mezczyzni w ciemnosci robia halas, o wiele wiecej halasu niz kobiety. Borogravianskiego wartownika zlokalizowaly po odglosach, gdyz usilowal wyssac spomiedzy zebow resztke obiadu. Inny jednak sam je zlokalizowal, kiedy znalazly sie o rzut kamieniem od namiotow. Byl mlody, a wiec nadal gorliwy.
— Stac! Kto idzie? Przyjaciel czy wrog?
Swiatlo ogniska blysnelo na kuszy.
— Widzicie? — szepnal Jackrum. — Wlasnie w takich sytuacjach mundur jest przyjacielem. Zadowoleni, ze go zachowaliscie?
Podszedl rozkolysanym krokiem i splunal tytoniem miedzy buty mlodego zolnierza.
— Nazywam sie Jackrum — powiedzial. — Sierzant Jackrum. Co do tej drugiej czesci… twoj wybor.
— Sierzant Jackrum? — powtorzyl chlopak i nie zamknal ust.
— Tak, maly.
— Znaczy ten, ktory zabil szesnastu ludzi w bitwie pod Zop?
— Bylo ich tylko dziesieciu, ale ladnie, ze o tym wiesz.
— Jackrum, ktory niosl generala Froca przez czternascie mil po terytorium wroga?
— Zgadza sie.
Polly zobaczyla lsnienie zebow w ciemnosci — to straznik sie usmiechnal.
— Tato mowil, ze walczyl z panem pod Blunderbergiem!
— Ach, to byla ostra bitwa, nie ma co…
— Nie, chodzilo mu o gospode, juz pozniej. Zwinal panu drinka, wiec pan mu dal w gebe, on kopnal pana w klejnoty, pan mu przywalil w zoladek, on panu podbil oko, potem pan mu przylozyl stolem, a kiedy doszedl do siebie, wszyscy kumple stawiali mu piwo przez caly wieczor, bo udalo mu sie prawie trzy razy trafic sierzanta Jackruma. Opowiada te historie co lato, kiedy wypada rocznica i sie nawa… wspomina.
Jackrum zastanawial sie chwile, po czym wskazal straznika palcem.
— Joe Hubukurk, tak? — zapytal.
Usmiech poszerzyl sie do etapu, w ktorym czubkowi glowy mlodego straznika zagrozilo odpadniecie.
— Bedzie caly dzien sie puszyl, jak mu opowiem, ze go pan pamieta, sierzancie! Podobno gdzie pan nasika, tam juz trawa nie rosnie.
— Coz moze skromny czlowiek na to odpowiedziec?
Mlody straznik zmarszczyl czolo.
— To zabawne, ale on myslal, ze pan nie zyje, sierzancie.
— Przekaz mu tyle: Zaloze sie o szylinga, ze nie ma racji. A tobie jak na imie, chlopcze?
— Lart, sierzancie. Lart Hubukurk.
— Cieszysz sie, ze sie zaciagnales?
— Tak, sierzancie — zapewnil lojalnie Lart.
— Idziemy na przechadzke. Powiedz ojcu, ze o niego pytalem.
— Na pewno, sierzancie. — Chlopak stanal na bacznosc jak jednoosobowa kompania honorowa. — To dla mnie wspaniala chwila, sierzancie.
— Czy wszyscy pana znaja, sierzancie? — szepnela Polly, kiedy juz odchodzili.
— Tak, wlasciwie tak. Przynajmniej po naszej stronie wiedza, kim jestem. Pozwole sobie tez dumnie stwierdzic, ze nieprzyjaciele, ktorzy mnie spotykaja, potem nie wiedza juz za wiele.
— Nigdy nie myslalam, ze to bedzie tak wygladalo — syknela Kukula.
— Jak? — zdziwil sie Jackrum.
— Tu sa kobiety i dzieci! Sklepy! Czuje piekacy sie chleb! To jakby… miasto!
— Owszem, ale to, czego szukamy, nie lezy przy glownych ulicach. Za mna, chlopcy.
Sierzant zanurkowal miedzy dwoma stosami skrzyn i wynurzyl sie obok kuzni; w polmroku jarzylo sie palenisko.
Namioty tutaj byly otwarte z bokow. Platnerze i rymarze pracowali przy swietle latarni, a ich cienie migotaly na blotnistej ziemi. Polly i Kukula musialy ustapic z drogi kolumnie mulow, z ktorych kazdy dzwigal na grzbiecie dwie beczki. Przed Jackrumem muly zeszly na bok.
Moze tez je kiedys spotkal, pomyslala Polly. Moze naprawde zna wszystkich.
Jackrum szedl jak ktos, kto ma tytul wlasnosci do calego swiata. Sierzantom kiwal glowa, leniwie salutowal nielicznym spotykanym tu oficerom, a wszystkich pozostalych ignorowal.
— Byl pan tutaj kiedys, sierzancie?
— Nie, moj chlopcze.
— Ale wie pan, dokad isc?
— Zgadza sie. Nie bylem konkretnie tutaj, ale znam pola bitew, zwlaszcza takie, gdzie kazdy mial szanse sie okopac. — Wciagnal nosem powietrze. — Aha, jest. O to chodzilo. Zaczekajcie tutaj.
Zniknal miedzy dwoma sagami drewna. Uslyszaly pomruk rozmowy, a po chwili zjawil sie znowu z nieduza butelka…
— Czy to rum, sierzancie? — domyslila sie Polly.
— Brawo, moj maly barmanie. Byloby milo, gdyby to byl rum, slowo daje. Albo whisky, gin czy brandy. Ale to tutaj nie ma wymyslnej nazwy. To prawdziwa siara. Czysty kat.
— Kat? — zdziwila sie Kukula.
— Jedna kropla i juz nie zyjesz — wyjasnila Polly. Jackrum rozpromienil sie jak nauczyciel sluchajacy pilnego ucznia.
— Tak jest, Kukula. To bimber. Gdziekolwiek zbieraja sie ludzie, tam zawsze ktos znajdzie cos, co moze fermentowac w gumiaku, da sie przedestylowac w starym garnku i przehandlowac kumplom. Robiony ze szczurow, sadzac po zapachu. Niezle fermentuje taki szczur. Chcesz sprobowac?
Kukula cofnela sie przed podsunieta jej butelka. Sierzant parsknal smiechem.
— Rozsadny chlopak. Trzymaj sie piwa.
— Czemu oficerowie na to pozwalaja? — spytala Polly.
— Oficerowie? A co oni wiedza? Zreszta kupilem to od sierzanta. Ktos nas obserwuje?
Polly wytezyla oczy w polmroku.
— Nie, sierzancie.
Jackrum wylal troche kata na dlon i rozsmarowal sobie po twarzy.
— Auc… — syknal. — Szczypie jak demony. A teraz wytrujemy robale w zebach. Trzeba to zalatwic jak