docieraly wszedzie. Pioro niekoniecznie jest potezniejsze od miecza, ale prasa drukarska jest chyba ciezsza od machin oblezniczych. Kilka slow moze zmienic wszystko…
— No wiec — zaczela Polly — ja…
Jakies zamieszanie wybuchlo nagle przy bramie na drugim koncu dziedzinca. Wjechalo przez nia kilku oficerow kawalerii. Byli chyba oczekiwani, bo Zlobency ruszyli tam z wielkim pospiechem.
— Aha… Widze, ze wrocil ksiaze — stwierdzil de Worde. — Chyba nie bedzie zachwycony rozejmem. Wyslali mu na spotkanie kurierow.
— Czy moze cos zmienic?
De Worde wzruszyl ramionami.
— Zostawil tu kilku najwyzszych ranga oficerow. Gdyby sprobowal, byloby to naprawde szokujace.
Wysoki mezczyzna zeskoczyl z siodla i teraz kroczyl w strone Polly, a raczej, jak sobie uswiadomila, do szerokich drzwi obok. Za nim suneli rozgoraczkowani urzednicy i oficerowie, ktorych ignorowal. Ale kiedy przed twarza ktos pomachal mu bialym prostokatem papieru, porwal go i zatrzymal sie tak gwaltownie, ze kilku oficerow wpadlo na niego z tylu.
— Hm… — mruknal de Worde. — To pewnie wydanie z rysunkiem. Hm…
Azeta zostala cisnieta na ziemie.
— Tak, to chyba to.
Heinrich sie zblizal. Juz widac bylo jego twarz jak burzowa chmura. De Worde przewrocil kartke w notesie i odchrzaknal.
— Bedzie pan z nim rozmawial? — zdziwila sie Polly. — W takim nastroju? Zabije pana!
— Musze — wyjasnil de Worde. A kiedy ksiaze z asysta dotarli do drzwi, zrobil krok naprzod i odezwal lamiacym sie nieco glosem: — Wasza wysokosc? Czy zechcialby pan powiedziec kilka slow?
Heinrich odwrocil sie, by spiorunowac go wzrokiem, i zobaczyl Polly. Przez chwile patrzyli na siebie.
Adiutanci znali swojego ksiecia. Kiedy siegnal do szabli, caly tlum rzucil sie na niego i otoczyl calkowicie. Rozlegly sie goraczkowe szepty, wsrod ktorych daly sie slyszec glosniejsze akordy Heinricha w ogolnej tonacji „Co?”, a potem toccate na „Niech to pieklo pochlonie!”.
Tlum znowu sie rozstapil. Ksiaze bardzo powoli i bardzo starannie strzepnal ze swej nieskazitelnej kurtki jakis pylek, zerknal przelotnie na Ottona z de Worde’em, a potem — ku zgrozie Polly — ruszyl ku niej…
…wyciagajac dlon w bialej rekawiczce.
O nie, pomyslala. Jest sprytniejszy, niz sadzi Vimes. Potrafi nad soba zapanowac. I nagle ja staje sie maskotka…
— Dla dobra naszych wspanialych krajow — powiedzial Heinrich — zasugerowano mi, ze w dowod przyjazni powinnismy publicznie uscisnac sobie rece.
Usmiechnal sie, a przynajmniej pozwolil sie uniesc kacikom ust.
Poniewaz nie umiala wymyslic nic lepszego, Polly ujela te wielka dlon i potrzasnela nia poslusznie.
— Aha, bardzo dopsze. — Otto chwycil obrazkowe pudelko. — Moge zrobic tylko jedno, oczyviscie, ponievaz niestety musze uzyc lampy. Jedna chvile…
Polly odkrywala wlasnie, ze forma sztuki, ktora dzieje sie w ulamkach sekund, wymaga jednak dlugiego czasu; w tym czasie usmiech tezeje w oblakany, a w najgorszych przypadkach smiertelny grymas. Otto mruczal cos pod nosem, ustawiajac sprzet, a Polly i Heinrich wciaz sciskali sobie dlonie i patrzyli na obrazkowe pudelko.
— Czyli — wymruczal ksiaze — zolnierzyk nie jest naprawde zolnierzykiem. Masz szczescie.
Polly usmiechala sie nieruchomo.
— Czy czesto pan grozi wystraszonym kobietom? — spytala.
— Och, to byl drobiazg! Jestes w koncu zwykla wiejska dziewucha! Co ty wiesz o zyciu? Ale pokazalas, ze masz temperament!
— Wszyscy usmiech! — nakazal Otto. — Raz, dva, trzy… Ozez…
Zanim zgasly powidoki, Otto znow stal na nogach.
— Ktoregos dnia znajde v koncu filtr, ktory dziala — mruczal. — Dziekuje vszystkim.
— To bylo za pokoj i przyjazn miedzy narodami — powiedziala Polly. Usmiechnela sie slodko i puscila dlon ksiecia. Cofnela sie o krok. — A to, wasza wysokosc, za mnie.
Wlasciwie to nie kopnela. Zycie jest procesem odkrywania, jak daleko mozna sie posunac, choc latwo sie w tym procesie posunac za daleko. Tu jednak wystarczylo lekkie drgnienie nogi, by zobaczyc, jak ten idiota przykuca w smiesznej, obronnej pozie.
Odeszla dumnym krokiem. Serce w niej spiewalo. To nie byl bajkowy zamek i nie istnialo cos takiego jak bajkowe zakonczenie, ale czasem udaje sie zagrozic pieknemu ksieciu kopniakiem w parowke i dwa na twardo.
A teraz pozostal jeszcze jeden drobiazg.
Slonce zachodzilo, nim Polly znowu znalazla Jackruma. Krwistoczerwone swiatlo wlewalo sie przez wysokie okna najwiekszej kuchni twierdzy. Jackrum siedzial samotnie przy dlugim stole kolo ognia, w pelnym umundurowaniu, i jadl gruba pajde chleba ze smalcem, popijajac piwem. Przyjaznie skinal jej glowa, wskazujac wolne krzeslo. Wokol krzataly sie kobiety.
— Porzadny smalec z sola i pieprzem, i piwo — powiedzial. — To podstawa. Mozesz sobie schowac wymyslna kuchnie. Chcesz troche? — Machnal reka na jedna z podkuchennych, ktora go obslugiwala.
— Nie w tej chwili, sierzancie.
— Na pewno? — spytal Jackrum. — Jest takie stare przyslowie: Pocalunki nie wystarczaja na dlugo, gotowanie tak. Mam nadzieje, ze nie bedziesz miala powodu go rozwazac.
Polly usiadla.
— Jak dotad pocalunki wystarczaja.
— Kukula zalatwiona? — spytal Jackrum. Pstryknal palcami i wskazal sluzacej pusty kufel.
— Ku wlasnemu zadowoleniu, sierzancie.
— Bardzo dobrze. Lepiej chyba sie nie da. I co dalej, Perks?
— Nie wiem, sierzancie. Zostane chyba z La… z Alice i armia, zeby zobaczyc, co sie stanie.
— Zycze szczescia. Pilnuj ich, Perks, bo ja nie ide.
— Jak to, sierzancie? — Polly byla wstrzasnieta.
— Widzisz, wyglada na to, ze chwilowo jestesmy o jedna wojne do tylu, co? Zreszta mam dosc. Koniec drogi. Zrobilem swoje. Nie moge ciagnac tego dalej. Zesmy sie starli z generalem i moim zdaniem on bardzo sie ucieszy, kiedy zobaczy moje plecy. Poza tym wiek juz robi swoje. W dzisiejszym szturmie zabilem pieciu biedakow, a potem odkrylem, ze sie zastanawiam dlaczego. To niedobrze. Pora odejsc, zanim moje ostrze sie stepi.
— Jest pan pewien, sierzancie?
— Tak. Wydaje mi sie, ze to stare „moj kraj, dobry czy zly, ale moj” juz sie przezylo. Pora usiasc wygodnie i sprawdzic, o co walczylismy. Na pewno nie chcesz smalcu? Ma takie chrupiace skwarki. W smalcu to jest to, co nazywam stylem.
Polly machnela reka na podsuwana jej kromke nasmarowanego tluszczem chleba. Patrzyla w milczeniu, jak Jackrum ja pochlania.
— Wlasciwie to zabawne — stwierdzila po chwili.
— Co takiego, Perks?
— Odkrycie, ze nie chodzi o mnie. Czlowiek mysli, ze jest bohaterem, a okazuje sie, ze jest czescia cudzej historii. Ludzie zapamietaja Laz… Alice. My tylko mialysmy ja tutaj doprowadzic.
Jackrum nie odpowiedzial. Wyjal z kieszeni — co Polly mogla latwo przewidziec — pognieciony pakiet tytoniu. Sama tez wsunela dlon do kieszeni i znalazla nieduza paczuszke. Kieszenie, myslala. Musimy zachowac kieszenie. Zolnierze potrzebuja kieszeni.
— Niech pan sprobuje tego, sierzancie. Dalej, niech pan otworzy. Byl to nieduzy mieszek z miekkiej skory, z rzemykiem do zaciagania. Jackrum obracal go na wszystkie strony.
— Wiesz, Perks, slowo honoru daje, nie jestem facetem sklonnym do przeklenstw… — zaczal.
— Nie, nie jest pan. Zauwazylam — zgodzila sie Polly. — Ale ten brudny papier dzialal mi juz na nerwy. Dlaczego nigdy nie kazal pan sobie uszyc porzadnego kapciucha? Jeden z rymarzy zrobil go dla mnie w pol godziny.
— Takie jest zycie, nie? Codziennie myslisz sobie: „Na bogow, pora juz, zebym kupil nowy kapciuch”, ale