— Ano, ino ze swinie nie som takie znowu ciekowe.
— No, tego nie wim. Bardzo uzytecny zwiez, tako swinia. Wis, mozna zjesc kazdo jej castecke, oproc kwiku.
— Ni, tutoj sie mylis. Mozna uzyc kwiku tys.
— Ni byc gupi!
— Ano, mozes! Robis takie ciasto, rozumis, dajes duzo synki, rozumis, potem lapies kwik, klodzies na samym cubecku, zanim zdonzy uciec, i pakujes prosto do pieca.
— Nigdy zem nie slysol lo cyms tokim.
— Zes nie slysol? To sie nazywo zapiekanko z kwikiem i synkom.
— Ni ma cegos takiego!
— Cemu ni? Jest tako kwasnica spisko. A pisk w porownaniu do kwiku to je taki ciut ino. I pewno do sie…
— Jak zaro sie nie pozamykocie, gamonie, to was tyz do pieca powsadzom! — wrzasnal Rob Rozboj.
Feeglowie przycichli, pomrukujac niechetnie.
A po drugiej stronie polany zimistrz przygladal sie chacie fioletowoszarymi oczami. Patrzyl, jak w okienku na gorze zaplonela swieca, a potem obserwowal pomaranczowe lsnienie, poki nie zgaslo. Idac chwiejnie na swoich nowych nogach, przeszedl do grzadki, gdzie latem rosly roze.
Kazdy, kto odwiedzil Sklad Towarow Magicznych po Przystepnych Cenach Zakzaka Wrecemocnego, mogl tam znalezc krysztalowe kule wszelkich rozmiarow, ale o mniej wiecej podobnej cenie, to znaczy za Bardzo Duzo Pieniedzy. Poniewaz wiekszosc czarownic, szczegolnie te najlepsze, dysponowaly Bardzo Malymi Pieniedzmi, wykorzystywaly inne przyrzady, takie jak szklane plywaki z sieci rybackich albo spodeczki czarnego atramentu.
Na stoliku babci Weatherwax rozlewala sie teraz kaluza czarnego atramentu. Byla na spodeczku, ale wszystko troche sie zachwialo, kiedy babcia Weatherwax i panna Tyk stuknely sie glowami, probujac rownoczesnie do niego zajrzec.
— Slyszala pani? — spytala babcia Weatherwax. — Petulia Chrzestna zadala wazne pytanie, a ona w ogole sie nad nim nie zastanowila!
— Przykro mi to mowic, ale ja rowniez je przeoczylam — przyznala panna Tyk. Ty, biala kotka, wskoczyla na stol, przeszla delikatnie przez kaluze atramentu i wskoczyla pannie Tyk na kolana.
— Przestan, Ty — rzucila babcia Weatherwax niezbyt stanowczo. Panna Tyk spojrzala na swoja suknie.
— Prawie nie widac — powiedziala, jednak w rzeczywistosci cztery idealne odbicia kocich lapek byly bardzo wyrazne.
Suknie czarownic zaczynaja od czerni, ale szybko bledna do roznych odcieni szarosci, a to z powodu czestego prania, czy tez — w przypadku panny Tyk — z powodu regularnych kapieli w rozmaitych stawach i rzeczkach. Suknie stawaly sie tez wytarte i postrzepione, a ich wlascicielkom to odpowiadalo. Pokazywalo, ze sa czarownicami pracujacymi, a nie czarownicami na pokaz. Jednak cztery czarne slady kocich lapek z przodu sukni sugerowaly, ze wlascicielka jest troche niedbala.
Panna Tyk postawila kotke na podlodze, a Ty podeszla do babci Weatherwax, otarla sie ojej nogi i probowala wymiauczec jeszcze troche kurczaka.
— Co bylo takie wazne? — spytala panna Tyk.
— Pytam cie, Perspikacjo Tyk, jak czarownica czarownice: czy zimistrz spotkal juz kiedys dziewczyne?
— No coz… — zaczela panna Tyk. — Wydaje mi sie, ze klasyczna reprezentacje Lata mozna okreslic jako…
— Ale czy kiedykolwiek sie spotykaja?
— Podczas tanca, jak sadze. Tylko na moment.
— I w tym momencie, dokladnie w tej chwili, na scene wtanczyla Tiffany Obolala — rzekla babcia. — Czarownica, ktora nie chce chodzic w czerni. Nie; ona woli zielen i blekit, jak zielona trawa pod blekitnym niebem. Przez caly czas czerpie z mocy swoich wzgorz. I te wzgorza ja wolaja. Wzgorza, ktore kiedys byly zywe, panno Tyk. One czuja rytm tanca, a zatem w kosciach czuje i ona… gdyby tylko to rozumiala. To ksztaltuje jej zycie, nawet tutaj! Nie mogla sie opanowac i musiala tupac noga. Ziemia tupie noga w rytm Tanca Por Roku!
— Ale ona… — zaczela panna Tyk, poniewaz zaden nauczyciel nie lubi, kiedy ktos inny bardzo dlugo mowi.
— I co sie stalo w tamtej chwili? — ciagnela niepowstrzymanie babcia Weatherwax. — Lato, Zima i Tiffany. Jeden wirujacy moment! A potem sie rozdzielaja. Kto wie, co sie poplatalo? Zimistrz nagle zachowuje sie tak glupio, ze moglby nawet byc takim ciut jakby… czlowiekiem.
— W co ona sie wmieszala?
— W taniec, panno Tyk. Taniec, ktory nigdy sie nie konczy. I nie moze zmienic krokow… jeszcze nie. Przez jakis czas musi tanczyc, jak on jej zagra.
— Wiele moze jej zagrozic — stwierdzila panna Tyk.
— Ma w sobie moc wzgorz.
— Ale miekkich wzgorz. Latwo je zetrzec.
— Prosze pamietac, ze sercem kredy jest krzemien. Ostrzejszy niz kazdy noz.
— Snieg moze przysypac wzgorza.
— Nie na zawsze.
— Kiedys tak sie stalo — rzekla panna Tyk, ktora miala juz dosc tej zabawy. — A w kazdym razie na tysiace lat. Epoka lodu. Wielkie bestie brnely w sniegu i kichaly na calym swiecie.
— To mozliwe. — Oczy babci blysnely. — Oczywiscie nie bylo mnie wtedy tutaj. Tymczasem musimy pilnowac naszej dziewczyny.
Panna Tyk popijala herbate. Mieszkanie u babci Weatherwax bylo w pewnym sensie ciezka proba. Ten garnek z kawalkami kurczaka z zeszlej nocy, jak sie okazalo, nie byl przeznaczony dla niej, tylko dla Ciebie. Czarownice zjadly solidna grochowke na boczku, bez — co wazne — boczku. Babcia wyjela wielki kawal tlustego boczku na sznurku, wysuszyla starannie i zachowala na pozniej. Mimo ze glodna, panna Tyk byla pod wrazeniem — babcia potrafilaby sciac skorke z sekundy.
— Podobno panna Spisek uslyszala swoj Zew — powiedziala.
— Tak. Jutro pogrzeb.
— To trudne gospodarstwo[3] — zauwazyla panna Tyk. — Juz od bardzo, bardzo dawna mieli tam panne Spisek. Ciezka praca dla nowej czarownicy.
— Tak, nielatwo bedzie wejsc w te… role — zgodzila sie babcia.
— Role?
— Mialam na mysli funkcje, oczywiscie.
— A kogoz pani tam umiesci? — zapytala panna Tyk, poniewaz lubila pierwsza wiedziec. Ponadto starala sie przy kazdej okazji mowic „kogoz”. Uwazala, ze tak jest bardziej literacko.
— To nie ode mnie zalezy — odparla surowo babcia. — Nie mamy w czarownictwie zadnych przywodczyn, wie pani o tym dobrze.
— W samej rzeczy — zgodzila sie panna Tyk, ktora wiedziala rowniez, ze wlasnie babcia Weatherwax jest ta przywodczynia, ktorej nie maja czarownice. — Ale zgaduje, ze pani Skorek zaproponuje mloda Annagramme, a panna Skorek ma ostatnio calkiem spore poparcie. Zapewne dzieki temu, ze pisze ksiazki. Sprawia, ze czarownictwo wydaje sie ekscytujace.
— Wie pani, ze nie lubie czarownic, ktore probuja narzucac swoja wole innym czarownicom — oswiadczyla babcia Weatherwax.
— Oczywiscie. — Panna Tyk starala sie nie rozesmiac.
— Postaram sie jednak rzucic w rozmowie pewne imie — zapewnila babcia Weatherwax.
Z brzekiem, jak podejrzewam, pomyslala panna Tyk.
— Petulia Chrzestna calkiem dobrze sie rozwija — zauwazyla. — Jest niezla czarownica do wszystkiego.