— Tak, ale glownie do wszystkiego, co ma zwiazek ze swiniami. Myslalam o Tiffany Obolalej.

— Co? Nie sadzi pani, ze to dziecko ma dosc klopotow?

Babcia Weatherwax usmiechnela sie lekko.

— No coz, panno Tyk, wie pani przeciez, co mowia: jesli chcesz, zeby cos zostalo zrobione, powierz to komus, kto jest zapracowany. A mloda Tiffany juz wkrotce bedzie bardzo zapracowana.

— Co pani ma na mysli?

— Hm… Nie jestem pewna, ale bardzo mnie ciekawi, co sie bedzie dzialo z jej stopami…

* * *

W noc przed pogrzebem Tiffany nie spala dobrze. Krosno panny Spisek klikalo i klakalo przez caly czas, poniewaz czarownica miala zamowienie na posciel i chciala je wykonac.

Robilo sie juz jasno, kiedy Tiffany zrezygnowala i wstala, w tej wlasnie kolejnosci. Przynajmniej zdazy sprzatnac w oborce i wydoic kozy, zanim wezmie sie do innych prac. Zimny wiatr zrywal z ziemi chmury sniegu.

Kiedy popychala taczke nawozu na pryzme kompostu, ktora dymila lekko w szarym brzasku, uslyszala brzeczenie. Przypominalo dzwieki dzwonkow wiatrowych, ktore panna Pullunder miala rozwieszone po calym domu, tylko ze tamte byly nastrojone na nute nieprzyjemna dla demonow.

Brzekniecia dobiegaly z miejsca, gdzie latem znajdowal sie zagon roz. Stare krzewy kwitly pieknie, a kwiaty byly tak czerwone, ze niemal — tak jest — czarne.

Teraz roze kwitly znowu. Ale byly…

— Jak ci sie podobaja, owczarko? - uslyszala glos.

Nie pojawil sie w jej glowie, w zadnej z mysli, a doktor Bustle nie budzil sie nigdy przed dziesiata. To byl jej wlasny glos, dobiegajacy z jej wlasnych warg. Ale nie pomyslala tych slow i nie zamierzala ich wymawiac.

A teraz biegla z powrotem do chaty. Tego rowniez nie postanawiala uczynic, jednak nogi zadzialaly same. Nie byl to strach, nie w scislym sensie; tyle ze nagle bardzo zapragnela znalezc sie gdzie indziej, nie w tym ogrodzie przed wschodem slonca, gdzie wiatr podrywa snieg z ziemi i wypelnia powietrze drobniutkimi jak mgla krysztalkami lodu.

Przebiegla przez drzwi komorki i zderzyla sie z ciemna postacia, ktora powiedziala:

— Um, przepraszam.

A zatem byla to Petulia. Nalezala do osob, ktore przepraszaja, kiedy ktos nadepnie im na noge. W tej chwili trudno byloby sobie wyobrazic przyjemniejszy widok.

— Wiesz, wezwali mnie, zeby jakos pomoc trudnej krowie, i wiesz, umm, nie warto juz bylo wracac do lozka — wyjasnila Petulia i dodala: — Dobrze sie czujesz?

— Uslyszalam glos ze swoich ust! — oznajmila Tiffany.

Petulia spojrzala na nia dziwnie i moze nawet troche sie cofnela.

— Chcesz powiedziec: w glowie? — upewnila sie.

— Nie, z takimi umiem sobie radzic! Moje usta wymowily slowa same z siebie! I jeszcze chodz, zobacz, co wyroslo w ogrodzie! Nie uwierzysz!

Byly tam roze — zrobione z lodu tak cienkiego, ze topnialy od oddechu, pozostawiajac jedynie martwe lodygi. I byly ich dziesiatki, kolysaly sie na wietrze.

— Nawet cieplo mojej dloni, kiedy ja zblize, wystarcza, zeby zaczely kapac — zauwazyla Petulia. — Myslisz, ze to twoj zimistrz?

— On nie jest moj! I nie przychodzi mi do glowy zadne inne wytlumaczenie, jak sie tu pojawily.

— I myslisz, ze to on, umm, do ciebie przemowil? — Petulia zerwala kolejna roze. Przy kazdym ruchu czasteczki lodu zsuwaly sie z jej kapelusza.

— Nie! To bylam ja! To znaczy moj glos! Ale to nie brzmialo jak on. No wiesz, nie tak, jak mysle, ze on by mowil. Tak troche drwiaco, jak Annagramma, kiedy jest w zlym nastroju. Ale to byl moj glos!

— A myslisz, ze jak by mowil?

Wiatr dmuchnal prze polane, potrzasnal sosnami i zaszumial…

— …Tiffany… badz moja…

Po chwili Petulia odchrzaknela.

— Umm… Czy to tylko mnie sie wydawalo, czy to brzmialo jak…?

— Nie wydawalo ci sie — szepnela Tiffany, stojac w calkowitym bezruchu.

— Ach… — Glos Petulii byl promienny i slaby jak lodowe roze. — Mysle, ze powinnysmy wrocic teraz do domu, tak? Um, i rozpalic wszedzie ogien. Potem zaparze herbate, tak? I trzeba zaczac przygotowania, bo juz niedlugo zjawi sie tu mnostwo ludzi.

Minute pozniej byly w chacie, za zaryglowanymi drzwiami, wsrod zapalonych swiec.

Nie myslaly juz o wietrze ani o rozach. To by nie mialo sensu. Poza tym, praca czekala. Praca — to cos, co pomaga. Pracuj, a rozmawiaj i zastanawiaj sie pozniej, zamiast paplac teraz niby przerazona kaczka… Udalo im sie nawet usunac z okien warstwe brudu.

Przez caly ranek z wioski zjawiali sie ludzie z artykulami, ktore zamowila panna Spisek. Chodzili po polanie. Slonce swiecilo na niebie, chociaz blade jak jajko na miekko. Swiat znowu nalezal do… normalnosci. Tiffany zawazyla, ze zastanawia sie, czy przypadkiem jej sie nie wydawalo. Czy naprawde widziala te roze? Teraz juz ich nie bylo: delikatne platki nie przetrwaly nawet slabego blasku switu. Czy wiatr naprawde przemowil? Ale pochwycila wzrok Petulii… Tak, to rzeczywiscie sie stalo. Ale na razie musialy nakarmic zalobnikow.

Szykowaly kanapki z szynka i trzema rodzajami musztardy. Nie mozna popelnic bledu przy kanapkach z szynka, jesli to wszystko, co zamierza sie podac siedemdziesieciu czy osiemdziesieciu glodnym czarownicom, mozna jednak podazyc daleko poza Blad, w strone Absolutnej Katastrofy. Przybywaly wiec wozki pelne bochenkow chleba, pieczeni, slojow marynowanych ogorkow tak wielkich, ze przypominaly wieloryby. Czarownice z zasady bardzo cenia marynaty, jednak najbardziej odpowiada im darmowe jedzenie. Tak, to idealna dieta pracujacej czarownicy: mnostwo jedzenia, za ktore placi ktos inny — tak duzo, ze na koncu mozna jeszcze zabrac cos na pozniej.

Okazalo sie zreszta, ze panna Spisek tez nie placi. Nikt nie chcial wziac zadnych pieniedzy. Nikt nie chcial tez odejsc. Ludzie ze zmartwionymi minami krecili sie przy kuchennych drzwiach, dopoki nie zamienili kilku slow z Tiffany. Rozmowa — kiedy dziewczyna mogla na chwile oderwac sie od krojenia i smarowania — wygladala zwykle tak:

— Ona naprawde nie umrze, prawda?

— Umrze. Jutro rano, okolo wpol do siodmej.

— Przeciez jest bardzo stara!

— Tak. Rozumiecie, chyba wlasnie dlatego.

— Ale co my bez niej zrobimy?

— Nie wiem. A co robiliscie, zanim tu byla?

— Zawsze tu byla! Wiedziala wszystko! Kto nam teraz powie, co robic?

A potem dodawali:

— To nie bedziesz ty, prawda?

I obrzucali ja spojrzeniem, ktore mowilo: Mamy nadzieje, ze nie; nie nosisz nawet czarnej sukni.

Po jakims czasie Tiffany miala juz tego dosyc i nastepna osobe — kobiete, ktora dostarczyla szesc gotowanych kur — spytala bardzo ostrym tonem:

— A co z tymi wszystkimi historiami, ze zlym ludziom rozpruwa brzuchy paznokciem?

— Eee… wlasciwie… no tak, ale to nigdy nie byl nikt znajomy — z godnoscia odparla kobieta.

— A ten demon w piwnicy?

— Tak mowia. Oczywiscie, nigdy go sama nie widzialam. — Kobieta spojrzala na Tiffany niespokojnie. — On tam jest, prawda?

Chcesz, zeby byl, pomyslala Tiffany. Naprawde chcesz, zeby w piwnicy siedzial potwor!

Jednak, o ile wiedziala, dzis rano w piwnicy bylo tylko bardzo wielu chrapiacych Feeglow, ktorzy pili przez cala noc. Gdyby Feeglow rzucic na pustynie, w ciagu dwudziestu minut znalezliby butelke czegos okropnego do picia.

— Prosze mi wierzyc, nie chcialaby pani budzic tego, co tam przebywa — odparla z bladym

Вы читаете Zimistrz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату