mawiala jej matka, czy tez na to, w co mogl nas zmienic magiczny wypadek, calkiem bez naszej winy, jak wyjasnila jej pani Whitlow, kiedy juz ucichly krzyki. Dlatego wiec Glenda wziela banana i ruszyla z powrotem.
Teraz oczywiscie bylaby zaskoczona, jak kogos moze dziwic, ze straznik wszelkiej madrosci jest rudobrazowy i zwykle wisi kilka stop nad swym biurkiem. Byla tez prawie pewna, ze zna co najmniej czternascie znaczen slowa „uuk”.
Trwal dzien, wiec w wielkim budynku za malymi drzwiczkami panowala zwykla krzatanina, o ile slowo to ma zastosowanie dla biblioteki. Glenda skierowala sie do najblizszego z mlodszych bibliotekarzy, ktory nie zdazyl na czas spojrzec w inna strone, i oznajmila:
— Potrzebny mi slownik klopotliwych slow zaczynajacych sie na P.
Jego wyniosle spojrzenie zlagodnialo nieco, kiedy zdal sobie sprawe, ze ona jest kucharka. Magowie zawsze mieli w sercu specjalne miejsce dla kucharek — zapewne dlatego, ze serce znajduje sie blisko zoladka.
— Ach… W tej sytuacji mysle, ze naszym przyjacielem bedzie tu „Krepujace naduzycia” Birdcatchera — stwierdzil uprzejmie.
Zaprowadzil ja do pulpitu, gdzie spedzila kilka pouczajacych minut, zanim wrocila droga, ktora przyszla — troche madrzejsza i o wiele bardziej skrepowana.
Nutt nadal stal w miejscu, w ktorym kazala mu stac, i wygladal na wystraszonego.
— Przepraszam, nie wiedzialam, co masz na mysli — wyjasnila.
I pomyslala: obfitosc, zasobnosc, zyznosc… No tak, moge zrozumiec, jak do tego doszedl, zwykly pech, ale to przeciez nie o mnie, nie tak naprawde. Tak mysle. Mam nadzieje.
— Ehm, to milo, ze tak o mnie mowisz — dodala. — Ale powinienes uzywac odpowiedniego jezyka.
— Ach, oczywiscie, bardzo mi przykro — odparl Nutt. — Pan Trev mi to tlumaczyl. Nie powinienem sie wyrazac aligancko. Powinienem powiedziec, ze ma panienka wielkie c…
— Przerwij w tym miejscu, dobrze? Trevor Likely uczy cie elokwencji?
— Prosze nie mowic, znam to… Chodzi o mowienie w sposob wlasciwy? Tak. I obiecal zabrac mnie na pilke nozna — dodal Nutt z duma.
To wymagalo pewnych wyjasnien, ktore popsuly Glendzie humor. Trev mial racje, oczywiscie. Ludzie, ktorzy nie znaja trudnych slow, sa zwykle nerwowi w obecnosci ludzi, ktorzy je znaja. Wlasnie dlatego jej sasiedzi plci meskiej, jak pan Stollop i jego kumple, nikomu nie dowierzali. Za to ich zony posiadaly o wiele szersze, choc dosc specyficzne slownictwo, ktore zawdzieczaly tanim romansom, na kazdej ulicy przekazywanym jak kontrabanda z kuchni do pralni. Stad tez Glenda znala „elokwencje”, „skwarny”, „buduar” i „saszetke”, choc co do saszetki i buduaru nie byla calkiem pewna i unikala ich uzywania, co nie sprawialo zbytnich trudnosci. Zywila glebokie podejrzenia co do tego, czym moglby byc buduar damy, ale na pewno nie zamierzala nikogo pytac, nawet w bibliotece, bo mogliby sie z niej smiac.
— Chce cie zabrac na pilke, tak? Panie Nutt, bedzie sie pan tam wyroznial jak diament w uchu kominiarza.
„Nie wyrozniaj sie z tlumu”. Tak wiele przykazan musial pamietac.
— Obiecal, ze sie mna zaopiekuje — powiedzial, spuszczajac glowe. — Eee… Tak sie zastanawialem, kim jest ta mila mloda dama, ktora byla tutaj zeszlej nocy — dodal desperacko, przejrzysty jak powietrze.
— On cie prosil, zebys mnie zapytal, tak?
„Klam. Nie narazaj sie”.
Ale Lady tu nie bylo. A przed nim stala ta mila panienka od szarlotki… Wszystko stalo sie bardzo skomplikowane.
— Tak — przyznal pokornie.
A Glenda zaskoczyla sama siebie.
— Ma na imie Juliet i mieszka akurat obok mnie, wiec niech lepiej tam nie przylazi, jasne? Juliet Stollop; zobaczysz, czy mu sie to spodoba.
— Obawia sie panienka, ze bedzie smalil cholewki?
— Jej ojciec osmali mu wiecej niz tylko cholewki, kiedy odkryje, ze jest kibicem Cmokow.
Nutt zrobil tepa mine, wiec ciagnela dalej:
— Czy ty niczego nie wiesz? Starzy Kumple z Przycmionej? Druzyna pilkarska? Dolasy to Klub Pilkarski Siostr Dolly. Dolasy nienawidza Cmokow, Cmoki nienawidza Dolasow. Zawsze tak bylo.
— Co moglo doprowadzic do takich roznic miedzy nimi?
— Co? Miedzy nimi nie ma zadnych roznic, jesli sie zajrzy pod kolory! To dwa zespoly, podobne do siebie w lajdactwach! Siostry Dolly nosza biel i czern, Przycmiona roz i zielen. Tu chodzi tylko o pilke. Te nieszczesna, przekleta, kopiaca, bijaca, tnaca, dzgajaca, idiotyczna pilke! — Gorycz w glosie Glendy potrafilaby skwasic smietane.
— Ale przeciez panienka nosi szalik Siostr Dolly!
— Jesli tam mieszkasz, tak jest bezpieczniej. Zreszta trzeba wspierac swoich.
— Ale czy to nie jest gra, jak bierki, halma czy lups?
— Nie! To bardziej jak wojna, ale bez lagodnosci ani rozwagi.
— Ojej… Ale przeciez wojna nie jest lagodna, prawda? — Na twarzy Nutta pojawila sie niepewnosc.
— Nie!
— Ach, rozumiem. Panienka byla ironiczna.
Zerknela na niego z ukosa.
— Moze i bylam — przyznala. — Dziwny z pana chlopak, panie Nutt. Skad wlasciwie pochodzisz?
Dawna panika powrocila nagle. „Badz nieszkodliwy. Badz uprzejmy. Zyskuj przyjaciol. Klam”. Ale jak mozna klamac przyjaciolom?
— Musze isc — rzucil, zbiegajac po kamiennych stopniach. — Pan Trev bedzie czekal!
Mily, ale dziwny, uznala Glenda, patrzac, jak skacze po schodach. No i sprytny. Zauwazyl moj szalik na haku dwadziescia lokci dalej…
Brzek puszki ostrzegl Nutta o przybyciu szefa, zanim jeszcze przebiegl starym sklepionym korytarzem prowadzacym do kadzi. Inni bywalcy przerwali prace, co zreszta — uwzgledniajac jej zwykle, slimacze tempo — nie powodowalo praktycznie zadnej zmiany, i przygladali mu sie apatycznie. Ale przynajmniej sie zainteresowali. Nawet Beton wydawal sie lekko rozbudzony, choc Nutt zauwazyl brazowa struzke sciekajaca z kacika jego ust. Ktos znowu dal Betonowi opilki zelaza.
Puszka wzleciala w gore, kiedy Trev trafil ja butem, przefrunela mu nad glowa i jakby toczac sie po niewidocznym zboczu, wrocila z ukosa, by wyladowac w oczekujacej dloni. Patrzacy zamruczeli z podziwem i nawet Beton uderzyl glowa o blat stolu, co zwykle oznaczalo aprobate.
— Co cie zatrzymalo, Gobbo? Paplales z Glenda, co? Nie masz u niej szans, mozesz mi wierzyc. Bylem, probowalem, nie ma co. Zadnych szans, koles. — Trev rzucil Nuttowi brudny worek. — Wkladaj to szybko, bo bedzie cie widac jak diament…
— W uchu kominiarza? — dokonczyl Nutt.
— Wlasnie. Teraz lapiesz! No, nie grzeb sie, bo sie spoznimy.
Nutt przyjrzal sie niepewnie dlugiemu, bardzo dlugiemu szalikowi w rozowozielone pasy i obszernej zoltej czapce z rozowym pomponem.
— Naciagnij ja porzadnie, zeby zakryla uszy — polecil Trev. — Ale ruszaj sie!
— Eee… roz? — spytal z powatpiewaniem Nutt, siegajac po szalik.
— A co z nim?
— Czy pilka nozna nie jest twarda, meska gra? Podczas gdy roz, prosze wybaczyc, to kolor raczej, no… kobiecy…
Trev wyszczerzyl zeby.
— Jasne, zgadza sie. Pomysl troche. Ty tu jestes madrala. Wiem, ze umiesz chodzic i myslec rownoczesnie. W tych okolicach raczej cie to wyroznia.
— Aha, chyba zrozumialem. Roz demonstruje wojownicza meskosc. Oglasza: Jestem tak meski, ze stac mnie na sugestie, bys to zakwestionowal, co z kolei pozwoli mi na nowo wykazac swoja meskosc, reagujac