przemoca wobec ciebie. Nie wiem, czy czytal pan kiedys „Die Wesentlichen Ungewissheiten Zugehorig der Offenkundigen Mannlichkeit” Oflebergera?
Trev chwycil go za ramie i odwrocil do siebie.
— Co ty kombinujesz, Gobbo? — zapytal, zblizajac zaczerwieniona twarz do twarzy Nutta. — Masz jakis problem? O czym gadasz? Wyciagasz jakies dziesieciodolarowe slowka i wykladasz je jak do lamiglowki! To niby jak trafiles do kadzi i zasuwasz jak ja? Uciekasz przed Starym Samem? Nie ma sprawy, chyba ze obrobiles jakas babcie albo co, ale musisz mi powiedziec!
Zbyt niebezpieczne, myslal rozpaczliwie Nutt. Zmienic temat!
— Ma na imie Juliet — wykrztusil. — Ta dziewczyna, o ktora pan pytal! Mieszka obok Glendy! Naprawde!
Trev przyjrzal mu sie podejrzliwie.
— Glenda ci powiedziala?
— Tak.
— Wkrecala cie. Wiedziala, ze mi powtorzysz.
— Nie sadze, zeby mnie oklamala, panie Trev. Jest moja przyjaciolka.
— Przez cala noc o niej myslalem — wyznal Trev.
— Jest znakomita kucharka — zgodzil sie Nutt.
— Mowie o Juliet!
— Ehm… Glenda kazala panu przekazac, ze Juliet ma nazwisko Stollop — dodal Nutt, choc nienawidzil przynoszenia gorszych wiesci.
— Co? To dziewczyna Stollopow?
— Tak. Glenda powiedziala, zeby sprawdzic, jak sie to panu spodoba, ale rozumiem sens ironii.
— Przeciez to jakby znalezc truskawke w psim zarciu, nie? Znaczy sie, Stollopowie to dranie, co do jednego, chlop w chlopa gryza i depcza. To takie typy, ktorzy ci rodzinne klejnoty wkopia do gardla.
— Ale pan przeciez nie gra w pilke, prawda? Pan tylko oglada.
— Zgadza sie jak szlag! Ale jestem Twarza, jasne? Znaja mnie po dzielnicach. Kazdego mozesz spytac. Wszyscy znaja Treva Likely’ego. Jestem synem Dave’a Likely’ego! A jego pamieta kazdy kibic w tym miescie. Cztery gole! Nikt inny w zyciu tyle nie strzelil! I odplacal pieknym za nadobne, taki juz tato byl! W jednym meczu zlapal jakiegos typa z Dolasow, ktory trzymal pilke, i przerzucil go za linie! Pieknym za nadobne, a potem jeszcze troche.
— Czyli byl draniem, ktory depcze i gryzie, tak?
— Co? W stukacza chcesz mnie zrobic?
— Poczatkowo nie mialem takiego zamiaru, panie Trev — odparl Nutt z taka powaga, ze Trev musial sie usmiechnac. — Ale widzi pan, jesli walczyl z przeciwna druzyna, uzywajac przy tym jeszcze wiekszej sily niz oni, czy nie oznacza to, ze…
— Byl moim tata — przerwal mu Trev. — Czyli nie kombinuj z jakas powalona matematyka, jasne?
— Jasne, oczywiscie. I nigdy nie chcial pan pojsc w jego slady?
— Niby jak, zeby potem wrocic do domu na noszach? Mam rozum po mamie, nie po tacie. Byl porzadnym gosciem i kochal pilke, ale mozgu nie mial za duzo, a tamtego dnia troche wyciekalo mu przez ucho. Dolasy wciagnely go do mlyna i zalatwily na dobre. To nie dla mnie, Gobbo. Jestem za sprytny.
— Tak jest, panie Trev. Zauwazylem.
— Wkladaj ciuchy i idziemy. Nie chcemy przeciez czegos przeoczyc.
— … gapic — poprawil odruchowo Nutt, probujac owinac szyje ogromnym szalikiem.
— Co takiego? — Trev zmarszczyl czolo.
— Czego? — odparl Nutt nieco zduszonym glosem. Szalik byl naprawde dlugi i zakrywal prawie cale usta.
— W tluka mnie robisz, Gobbo? — spytal groznie Trev, podajac mu stary sweter, wyblakly i porozciagany przez lata.
— Naprawde, panie Trev, nie wiem. Wydaje sie, ze w tak wiele rzeczy robie pana mimowolnie… — Wciagnal obszerna welniana czapke z rozowym pomponem. — Wszystko jest tak bardzo rozowe, panie Trev. Musimy wrecz ociekac meskoscia.
— Nie wiem, czym ty osobiscie ociekasz, Gobbo, ale czegos mozesz sie nauczyc. „No chodz, jak myslisz, ze jestes twardy”. Teraz powtorz.
— No chodz, jak myslisz, ze jestes twardy — rzekl poslusznie Nutt.
— Dobra — uznal Trev i przyjrzal mu sie z uwaga. — Pamietaj, jakby kto sie ciebie czepial na meczu i sprawial klopoty, powiedz im tak. Zobacza, ze nosisz kolory Cmokow, i dwa razy sie zastanowia. Jasne?
Nutt przytaknal gdzies w przestrzeni pomiedzy wielka czapka z pomponem i szalikiem jak boa dusiciel.
— Wiesz, Gobbo, jestes teraz… kibicem na maksa. Wlasna matka by cie nie poznala.
Dopiero po chwili stlumiony glos wydobyl sie spomiedzy stosow pradawnej welny, ktora wygladala jak dziecieca wyprawka przygotowana przez pare olbrzymow, niewiedzacych, czego maja sie spodziewac.
— Wydaje mi sie, ze ma pan racje.
— Tak? Aha. To dobrze, nie? A teraz spotkamy sie z chlopakami. Idz szybko, trzymaj sie blisko.
— Tylko pamietaj, to przedsezonowy mecz towarzyski Aniolow z Kolosami, jasne? — przypomnial Trev, kiedy wyszli na bezustanna mzawke, ktora z powodu nieruchomej chmury zanieczyszczen nad Ankh-Morpork przeksztalcala sie delikatnie w smog. — Jedni i drudzy sa do kitu, nic z nich nie bedzie, ale Cmoki popieraja Aniolow, jasne?
Wymagalo to dluzszych wyjasnien, lecz zasadniczo chodzilo o to — o ile Nutt zdolal pojac — ze wszystkie druzyny byly przez Cmokow oceniane ze wzgledu na swoja bliskosc — fizyczna, psychologiczna czy ogolnym wrazeniem — do znienawidzonych Siostr Dolly. Tak sie po prostu ulozylo. Jesli ktos szedl na mecz miedzy dwoma innymi druzynami, automatycznie, zgodnie z pewnym zlozonym i bezustannie sie zmieniajacym miernikiem milosci i nienawisci, kibicowal zespolowi blizszemu wlasnym terenom, czy tez — scislej mowiac — brukom.
— Lapiesz, o co mi chodzi? — upewnil sie Trev.
— Zarejestrowalem panskie wyjasnienia w pamieci, panie Trev.
— Na Bruthe, zaloze sie, zes to zrobil, jak nic. I wystarczy Trev, kiedy nie jestesmy w pracy, jasne? Krzyczymy razem, nie? — I zartobliwie uderzyl Nutta w ramie.
— Dlaczego pan tak postapil, panie Trev? — spytal Nutt. Jego oczy, praktycznie jedyna widoczna czesc ciala, wyrazaly uraze. — Bije mnie pan!
— Wcale cie nie bije, Gobbo! To bylo takie przyjacielskie stukniecie. Calkiem co innego! Nie wiedziales? Lekkie klepniecie w ramie, zeby pokazac, ze jestesmy kumplami. Tez mi tak zrob. No!
— Trev mrugnal.
„…Bedziesz uprzejmy, a przede wszystkim nigdy na nikogo w gniewie nie podniesiesz reki…”.
Ale to przeciez co innego, prawda? — zapytal sam siebie Nutt. Trev jest przyjacielem. To przyjacielski gest. Miedzy przyjaciolmi.
Stuknal w przyjacielskie ramie.
— To ma byc uderzenie? To nazywasz uderzeniem? Dziewczyna by mocniej walnela! Jak w ogole jeszcze zyjesz z takim nedznym ciosem? No juz, walnij porzadnie!
Nutt walnal.
Wtopic sie w tlum? Bylo to wbrew wszystkiemu, na strazy czego stali magowie, choc mag nie stalby na zadnej strazy, gdyby nie mogl przy tym usiasc, ale nawet siedzac, musial… no, wystawac. Oczywiscie zdarzaja sie sytuacje, kiedy szata przeszkadza, zwlaszcza gdy mag pracuje przy swoim palenisku, tworzac magiczny metal, mobiloidalne szklo albo wykonujac jakies inne cwiczenia z magii praktycznej, w ktorych fakt, ze sam siebie nie podpalil, jest uwazany za przyjemna niespodzianke; dlatego wlasnie kazdy mag mial skorzane spodnie i poplamiona, wypalona kwasami koszule. Byl to ich wspolny brudny sekret, niezbyt sekretny, ale z gleboko wzartym