uciekac. Co do Stollopow, badacz nie potrzebowal wiele czasu na odkrycie, ze mozgiem rodziny jest Juliet. Z punktu widzenia Treva jego przewaga polegala na tym, ze uwazali sie za sprytnych, poniewaz nikt nigdy nie wyprowadzil ich z tego bledu.
— Ha! Pan tak zwany Trev — rzekl Billy Stollop, dzgajac Treva paluchem wielkosci parowki dla hipopotama. — Taki z ciebie madrala, to moze powiesz, kto zlamal gola, co?
— Bylem w Scisku, Billy. Nic nie widzialem.
— Zagra dla Cmokow? — nie ustepowal Billy.
— Billy, nawet twoj ojciec w najlepszych czasach nie moglby rzucic pilki nawet w polowie tak daleko, jak wszyscy mowia. Wiesz o tym, nie? Ty bys tak nie rzucil. Slyszalem, ze slup Aniolow po prostu sie rozlecial i ktos wymyslil taka historyjke. Czy ja bym cie oklamywal, Billy?
Trev potrafil z latwoscia wymyslac klamstwa, ktore byly niemalze prawda.
— Tak, bo jestes Cmok!
— No dobra, rozgryzles mnie, przejrzales na wylot. — Trev rozlozyl rece. — Szacun i w ogole, Billy… To Nutt, ten tutaj, rzucil pilka. I to jest moja ostateczna oferta.
— Powinienem ci za to tak przywalic, zeby leb ci zlecial — burknal Billy, zerkajac pogardliwie na Nutta. — Ten dzieciak nie wyglada, zeby w ogole potrafil uniesc pilke.
A wtedy za plecami Treva odezwal sie inny glos.
— Ojej, Billy, wypuscili cie bez obrozy?
— Bogowie… — uslyszal Nutt szept Treva. — A tak dobrze szlo…
Po czym jego przyjaciel odwrocil sie i powiedzial:
— To publiczna ulica, Andy. Kazdemu wolno przechodzic.
— Dolasy zabily twojego starego. Trev. Nie masz wstydu?
Reszta Grupy Bojowej stala za Andym. Ich miny wyrazaly polaczenie wyzwania i swiadomosci, ze po raz kolejny zostana do czegos wciagnieci. Byli juz na jednej z glownych ulic. Straz zwykle nie wtracala sie do bojek w zaulkach, ale tutaj, na oczach wszystkich, musiala jakos reagowac na wypadek, gdyby podatnicy sie skarzyli. A ze zmeczone gliny nie lubily czegokolwiek robic, robily to szybko i mocno, zeby przy odrobinie szczescia nie robic tego znowu, a w kazdym razie niepredko.
— Co wiesz o tym wszystkim, co opowiadaja o kibicu Cmokow i dziuni z Dolasow, ktorzy w Scisku trzymali sie za rece? — zapytal Andy, kladac ciezka dlon na ramieniu Treva. — No, dalej, sprytny jestes, zawsze wiesz wszystko pierwszy.
— Dziuni? — To byl Billy; mial uszy bardzo daleko od mozgu. — Na Siostrach Dolly nie ma dziewczyny, ktora by spojrzala na wasza pryszczata bande!
— Ach, wiec to od was je lapiemy… — wtracil Pierdola Carter.
W tych okolicznosciach Nutt uznal to za uwage zapalna. Byc moze, pomyslal, jest taki rytual, ze trzeba wymieniac dzieciece przezwiska, dopoki obie strony nie uznaja ataku za calkowicie usprawiedliwiony, jak to zauwazyl doktor Vonmausberger w „Rytualnej agresji dojrzewajacych szczurow”.
Ale Andy wydobyl juz spod koszuli swoj krotki kord. Byla to paskudna bron, obca prawdziwemu duchowi kopanej pilki, ktory na ogol usmiechal sie poblazliwie przy przedmiotach, co to uderzaja, drapia, lamia i… no dobrze, w najgorszym wypadku, pod wplywem chwili i tak dalej… oslepiaja[11] . Ale nagle przychodzil Andy, ktory walczyl o Sprawe. A kiedy juz w poblizu zjawial sie ktos taki jak Andy, zjawiali sie tez inni tacy jak on; w efekcie kazdy dzieciak, ktory w innej sytuacji zabralby na mecz jakis kastet na pokaz, wyraznie dzwonil przy kazdym kroku i wymagal pomocy, kiedy upadl.
Teraz wszedzie obluzowywano bron.
— Lepiej uwazajmy — ostrzegal Trev, ktory cofnal sie i uspokajajaco machal pustymi rekami. — To ruchliwa ulica, nie? Bo jak Stary Sam przylapie was na bojce, zwala sie na was z wielkimi, ciezkimi palami i beda tlukli, az wyrzygacie sniadanie, a za co? Bo was nie cierpia, bo przez was musza pisac rozne raporty, zamiast siedziec w sklepie z paczkami.
Cofnal sie jeszcze o krok.
— A potem, z powodu tego, ze uszkodzili sobie palki o wasze glowy, pogonia was na Tanty na mila noc w Tanku. Byliscie tam? Taka to zabawa, ze chcecie wrocic?
Z satysfakcja zauwazyl wyraz niechetnych wspomnien na twarzach wszystkich procz Nutta, ktory nie mogl miec o niczym pojecia, oraz Andy’ego, ktory z Tankiem byl za pan brat. Ale nawet Andy nie mial ochoty stawac przeciwko Samom. Czlowiek zabije ktoregos, a Vetinari da mu wyjatkowa szanse sprawdzenia, czy potrafi ustac w powietrzu.
Uspokoili sie troche, ale nie za bardzo. W tej sciskajacej zwieracze sytuacji wystarczylby jeden idiota…
Okazalo sie zreszta, ze te funkcje moze spelnic takze jedna madra osoba. Nutt zwrocil sie do Algernona, najmlodszego ze Stollopow, i powiedzial uprzejmie:
— Czy wie pan, ze sytuacja tutaj bardzo przypomina opisywane przez Vonmausbergera w jego rozprawie o eksperymentach na szczurach?
Niemal natychmiast, po jednej sekundzie tego, co u braci Stollopow uchodzilo za namysl, Algernon przylozyl mu mocno maczuga. Algernon byl duzym chlopcem.
Trev zdazyl chwycic przyjaciela, zanim ten upadl na bruk. Maczuga trafila Nutta prosto w piers i rozerwala stary sweter. Krew saczyla sie przez szwy.
— Czemu musiales go bic, ty glabie? — zapytal Trev Algernona, co do ktorego nawet jego bracia przyznawali, ze jest tepy jak pokruszona cegla. — Nic nie zrobil. O co ci chodzilo?
Zerwal wlasna koszule i zaczal opatrywac Nutta, probujac zatamowac krew. Podniosl sie znowu pol minuty pozniej i cisnal w Algernona mokra koszula.
— Serce nie bije, ty kretynie! Co on ci zrobil?
Pechowy Algernon czul na twarzy zar wscieklosci Treva.
— Ale jakby… — wybelkotal. — Bo to Cmok…
— A ty niby kto?! — wrzasnal Trev. — Skonczony idiota i tyle!
Spojrzal na pozostalych, grozac im drzacym palcem.
— Kim jestescie? Kim jestescie? Niczym! Smieciami! Jestescie sciekami! — Dzgnal palcem nieruchomego Nutta. — A on? On robil rozne rzeczy! Wiedzial rozne rzeczy! I nigdy nawet nie ogladal meczu, dopiero dzisiaj! Nosil szalik, zeby sie nie wyrozniac!
— Nie martw sie, Trev, kumplu — syknal Andy i groznie wzniosl kordelas. — To bedzie powod do krwawej wojny!
Ale Trev krzyczal mu juz w twarz niczym natretna osa:
— Co gadasz?! Jestes psychol! Nic nie rozumiesz, nie?!
— Widze helmy, Andy — poinformowal z naciskiem Jumbo.
— A co ja zrobilem?
— Tyle co ci durni Stollopowie! Cmoki i Dolasy? Mam nadzieje, ze bogowie nasraja rzadko na was wszystkich!
— Sa juz calkiem blisko, Andy!
Chlopcy Stollopow, ktorzy nie byli tak calkiem glupi, juz odchodzili. Ludzie w barwach kibicow krazyli po calym miescie i straz nie mogla scigac wszystkich. Ale przylozenie jakiemus gosciowi, ktory potem mocno krwawil i przestal oddychac, no coz, to bylo rownoznaczne z morderstwem, a w tych okolicznosciach Stary Sam mogl doznac gwaltownego przyspieszenia.
Andy ze zloscia pogrozil Trevowi palcem.
— Ciezkie jest zycie w Scisku, kiedy jestes tepym glupkiem bez kumpli.
— To nie jest Scisk!
— Lepiej sie obudz, maly. Wszystko jest w Scisku.
Po czym Grupa wyniosla sie pospiesznie; tylko Jumbo obejrzal sie jeszcze i rzucil bezglosne „Przepraszam”. Zreszta nie oni jedni starali sie szybko oddalic. Ludzie na ulicy lubili darmowe spektakle, ale ten mogl sie wiazac z pewnymi klopotami, na przyklad z zadawaniem trudnych metafizycznych pytan w rodzaju „Widzial pan cos?” lub podobnych. Straz mogla sobie powtarzac, ze „niewinni nie maja sie czego obawiac”, ale co z tego wynikalo? Kogo obchodzili niewinni i ich problemy, kiedy straz robila swoje?
Trev przykleknal przy stygnacym ciele Nutta.
I dopiero teraz, po raz pierwszy chyba od minuty, mial wrazenie, ze znowu oddycha. Przestal, kiedy