— Gdyby tak bylo… Mufe to z panem omowic. Nazywam fie Igor.
— A wiesz, mialem takie przeczucie. Ty jestes tym, ktory zrobil Nuttowi kanapke?
— Tak. Tunczyk, fpaghetti i dzem z wiorkami czekolady. Moja fpecjalnofc. Nic pan nie wie o jego pochodzeniu?
— Nic zupelnie.
— Naprawde?
— Sluchaj pan, w kadziach mieszamy loj, nie przeszlosc, jasne? Nie robi sie tego i tyle. Wiem, ze ma za soba ciezkie czasy, ale wiecej nic nie powiem.
— Tak fobie myflalem — mruknal Igor. — Uwazam, ze pochodzi z Uberwaldu. A z Uberwaldu przybywaja rozne niefamowite i niebezpieczne ftwory.
— Moze to glupie pytanie, ale czy ty przypadkiem sam nie pochodzisz z Uberwaldu?
— Fkoro pan pyta, to iftotnie.
Trev sie wahal. Widywal czasami Igory. Jedyne, co ludzie o nich wiedzieli, to ze potrafia zaszyc kogos lepiej niz straz, wyczyniaja dziwne rzeczy po piwnicach i tylko w czasie burz czesciej wychodza na zewnatrz.
— Myfle, ze panski przyjaciel moze byc niebezpieczny — oznajmil Igor.
Trev sprobowal wyobrazic sobie Nutta niebezpiecznego. Nie bylo to latwe, dopoki sobie nie przypomnial tego rzutu, ktory przewrocil slup gola o pol ulicy dalej. I pozalowal, ze o tym pomyslal.
— Czemu mialbym ci wierzyc? Skad wiem, czy sam nie jestes niebezpieczny?
— Alez jeftem — zapewnil Igor. — Moze pan byc pewien. Ale Uberwald miefci w fobie rzeczy, ktorych wolalbym nie fpotykac.
— Nie chce cie sluchac — poinformowal Trev. — Zreszta i tak trudno cie zrozumiec.
— Czy zaobferwowal pan u niego fybkie zmiany naftroju? — nie ustepowal Igor. — Czy wpada we fcieklofc? Czy wie pan cof o jego przyzwyczajeniach zywieniowych?
— Tak, lubi szarlotke — odparl Trev. — Ale o co ci chodzi?
— Widze, ze jeftefcie fietnymi przyjaciolmi — uznal Igor. — Zajalem panu czaf. Przeprafam. — Zawisle w powietrzu „przeprafam” zagescilo kropelki mgly. — Udziele panu rady. Gdyby mnie pan potrzebowal, wyftarczy wrzafnac. Zaluje, ze ten wrzafk przyjdzie panu calkiem latwo.
Igor odwrocil sie i natychmiast zniknal we mgle.
I jeszcze Igory dziwnie sie przemieszczaja, przypomnial sobie Trev. W dodatku nigdy sie ich nie widuje na meczach.
Zwrocil uwage na te przebiegajaca mysl. Co wlasciwie probowal sobie powiedziec? Ze ktos, kto nie oglada pilki, nie jest prawdziwym czlowiekiem? Nie umial sensownie sobie na to odpowiedziec. Byl zdumiony, ze w ogole zadal takie pytanie. Wszystko sie zmienialo.
Glenda dotarla do nocnej kuchni, po drodze odbierajac od Juliet przysiege milczenia. Laskawie dala Mildred i pani Hedges wolne na reszte nocy, co bardzo je ucieszylo, jak zawsze, a za te drobna uprzejmosc w razie potrzeby bedzie mogla oczekiwac rewanzu.
Zdjela plaszcz i podwinela rekawy. W nocnej kuchni czula sie jak w domu, przy sterze, u wladzy. Za czarnymi zelaznymi piecami moglaby rzucic wyzwanie calemu swiatu.
— No dobra — rzucila do wystraszonej Juliet. — Nie bylo nas tam dzisiaj. Dzisiaj sie nie zdarzylo. Pomagalas mi czyscic piekarniki. Dopilnuje, zebys dostala cos za nadgodziny, wiec twoj tato nic nie bedzie podejrzewal. Zgoda? Rozumiesz?
— Tak, Glendo.
— A skoro juz tu jestesmy, zaczniemy z zapiekankami na jutrzejszy wieczor. Milo bedzie dac sobie troche wyprzedzenia, co?
Juliet milczala.
— Powiedz „Tak, Glendo” — podpowiedziala Glenda.
— Tak, Glendo.
— No to idz i posiekaj troche wieprzowiny. Takie zajecia odciagaja mysli od czego nie trzeba, zawsze to powtarzam.
— Tak, Glendo, zawsze to powtarzasz — przyznala Juliet.
Intonacja zwrocila uwage Glendy i nieco ja zaniepokoila.
— Naprawde zawsze to powtarzam? Kiedy?
— Codziennie, kiedy przyjdziesz i wlozysz fartuch, Glendo.
— Mama tak mowila — stwierdzila Glenda i sprobowala wytrzasnac z glowy te mysl. — Miala racje, oczywiscie! Ciezka praca nigdy nikomu nie zaszkodzila.
I usilowala cofnac zdradziecka mysl: oprocz niej. Zapiekanki, przypomniala sobie. Na zapiekankach mozna polegac. Zapiekanki nie przysparzaja zmartwien.
— Tak se mysle, ze Trev mnie lubi — mruknela Juliet. — Nie gapi sie na mnie bez sensu, jak inni chlopcy. Patrzy jak szczeniak.
— Lepiej uwazaj na to spojrzenie, dziewczyno.
— Chyba sie w nim zabujalam, Glendo.
Dzik, myslala Glenda. I morele. Zostalo jeszcze troche w chlodni. Mamy tez zapiekanki z baranina oraz zestawem dodatkow, zawsze popularne… Czyli… wieprzowina, tak, bedzie dobra, i w pompowni jest sporo przyzwoitych ostryg, wiec mozna zrobic zapiekanke. Owoce morza, tak jest, a anchois tez dobrze wygladaja, znajdzie sie tez miejsce na jedna czy druga szprotke, choc zawsze mi zal tych malych rybek, ale w tej chwili wezme suche placki i…
— Co powiedzialas?
— Zabujalam sie.
— Nie mozesz!
— Uratowal mi zycie!
— To jeszcze nie powod, zeby myslec o zwiazku. Wystarczyloby uprzejme podziekowanie.
— Czuje cos do niego!
— To niemadre!
— I co? Niemadrze to nie tak zle, nie?
— Posluchaj no, mloda… Och, witam, panie Ottomy.
Wszyscy Ottomy’owie na calym swiecie wygladaja, jakby byli zbudowani z najgorszych czesci dwoch ludzi. Na ogol tez irytujaco cicho stapaja na podeszwach z grubej czerwonej gumy, by latwiej podgladac i wtykac wszedzie nos. I zawsze zakladaja, ze darmowy kubek herbaty prawnie im sie nalezy.
— Co za dzien, panienki, co za dzien! Bylyscie na meczu? — zapytal, spogladajac to na jedna, to na druga.
— Czyscilysmy piekarniki — odparla stanowczo Glenda.
— Tak. Dzisiaj sie nie zdarzylo — dodala Juliet i zachichotala.
Glenda nie znosila chichotu.
Ottomy rozejrzal sie powoli i bez skrepowania. Zauwazyl nieobecnosc brudu, porzucone rekawice, scierki…
— I wlasnie skonczylysmy wszystko sprzatac i ukladac — burknela Glenda. — Napije sie pan herbaty, panie Ottomy? I moze pan nam opowiedziec o meczu.
Mowi sie, ze tlum jest glupi, ale zwykle jest tylko zagubiony, poniewaz jako naoczny swiadek przecietna osoba jest tak godna zaufania jak kamizelka ratunkowa z bezy. W miare jak Ottomy opowiadal, stawalo sie jasne, ze nikt nie ma wlasciwie o niczym pojecia; tyle ze jakis czlowiek strzelil gola z polowy dlugosci ulicy, a i to nie na pewno.
— Ale zabawna historia… — podjal Ottomy, gdy Glenda metaforycznie odetchnela z ulga. — Kiedysmy byli w Scisku, moglbym przysiac, ze widzialem panienki piekna pomocnice, jak gadala z chlopakiem w szaliku Cmokow.
— Przeciez nie ma zakazu — stwierdzila Glenda. — A poza tym byla tutaj i czyscila piekarnik.
Nie bylo to najzreczniejsze, ale nie cierpiala takich ludzi jak on, ktorzy lubili korzystac z cudzego autorytetu i