oknach falowaly firanki, wydymaly sie wargi… To wlasnie bylo dziwne na ulicy: jesli czlowiek sie tam urodzil, innym sie nie podobalo, kiedy przestawal pasowac. Babcia okreslala to jako „macenie sobie w glowie wymyslami ponad swoj stan”. To byla demonstracja wyzszosci.
Glenda otworzyla drzwi przed Juliet, bo dziewczyna zawsze grzebala sie z zamkiem, i patrzyla, jak sie zamykaja.
Dopiero wtedy otworzyla wlasne drzwi frontowe, polatane i luszczace sie tak samo jak tamte. Nie zdazyla jeszcze zdjac plaszcza, kiedy ktos zaczal tluc piesciami w spekane drewno. Otworzyla gwaltownie i zobaczyla pana Stollopa, ojca Juliet; reke wciaz mial wzniesiona, a wokol opadal niewielki obloczek platkow farby.
— Uslyszalem, ze przyszlas — powiedzial. — O co tu chodzi?
Uniosl druga potezna dlon, w ktorej sciskal sztywna kremowa koperte. Nieczesto widywalo sie takie na Siostrach Doily.
— To sie nazywa list — wyjasnila Glenda.
Blagalnym gestem wyciagnal go przed siebie i dopiero wtedy zobaczyla wielka litere V na przerazajacej rzadowej pieczeci, niezawodnie wzbudzajacej strach i przygnebienie u tych, ktorzy podatki mieli dopiero zaplacic.
— Jego lordowska mosc do mnie pisze! — oswiadczyl zalamany pan Stollop. — Dlaczego tak sobie wzial i do mnie napisal? Niczego zem nie zrobil!
— A myslal pan, zeby go otworzyc? — spytala Glenda. — Zwykle tak wlasnie sprawdzamy, co jest w listach.
Rzucil jej kolejne blagalne spojrzenie. Przy Siostrach Dolly czytanie i pisanie bylo delikatna praca domowa, ktora lepiej zostawiac kobietom. Prawdziwa praca wymagala szerokich plecow, mocnych ramion i stwardnialych dloni. Pan Stollop doskonale spelnial te warunki. Byl kapitanem Dolasow i w jednym meczu odgryzl po uchu trzem ludziom.
Glenda westchnela, wyjela mu list z dloni, ktora — jak zauwazyla — lekko drzala, po czym otworzyla koperte paznokciem.
— Stoi tutaj: Pan Stollop — oznajmila, a mezczyzna skrzywil sie bolesnie. — Tak, to o pana chodzi — dodala.
— Pisze tam cos o podatkach albo czyms? — zapytal.
— Nic takiego nie widze. Pisze, ze bedzie „niezwykle wdzieczny za panskie towarzystwo podczas bankietu, jaki zamierzam wydac na Niewidocznym Uniwersytecie o osmej wieczorem we srode, podczas ktorego chcialbym omowic przyszlosc wspanialej gry w kopanie pilki. Z przyjemnoscia powitam pana jako kapitana druzyny Siostr Dolly”.
— Dlaczego sie do mnie przyczepil? — zapytal Stollop.
— Jak napisal, dlatego ze jest pan kapitanem.
— No tak, ale dlaczego ja?
— Moze zaprosil wszystkich kapitanow. Moglby pan poslac chlopaka w bialym szaliku i sprawdzic, prawda?
— Niby tak, ale przypuscmy, ze tylko ja? — dopytywal sie Stollop, ktory wyraznie postanowil zbadac te groze do samej glebi.
Glenda wpadla na znakomity pomysl.
— Wtedy, panie Stollop, okaze sie, ze tylko kapitan Siostr Dolly jest dostatecznie wazny, by z samym wladca dyskutowac o przyszlosci pilki.
Stollop nie wypial piersi, gdyz mial ja wypieta permanentnie, ale pewnym wysilkiem miesni udalo mu sie osiagnac efekt wypiecia calkowitego.
— Ha! I dobrze sobie wybral! — huknal z duma.
Glenda westchnela w duchu. Pan Stollop byl silny, ale jego miesnie przechodzily w tluszcz. Wiedziala, ze ostatnio dosc szybko traci oddech, a wobec czegos, czego nie mozna przygniesc, uderzyc albo kopnac, czul sie calkiem zagubiony. Opuszczone po bokach dlonie zaciskaly sie i rozprostowywaly, probujac wykonywac za niego procesy myslowe.
— O co w tym chodzi?
— Nie wiem, panie Stollop.
Przestapil z nogi na noge.
— Eee… A moze o tego chlopaka od Cmokow, co dzisiaj troche oberwal? Jak myslisz?
To moze byc ktokolwiek, myslala Glenda, kiedy obejmowala ja lodowata zgroza. Nic takiego, co tydzien sie to zdarza. To nie musi byc zaden z nich. Ale bedzie, oczywiscie, wiem o tym, tylko ze wcale nie wiem, w zaden sposob nie moge wiedziec, a jesli bede to powtarzac dostatecznie dlugo, moze sie nigdy nie zdarzyc.
Oberwal, przypomniala sobie wsrod paniki. Czyli prawdopodobnie ze stal w niewlasciwym miejscu i w niewlasciwym szaliku, co jest rownowazne samookaleczeniu. Dal sie zabic.
— Moje chlopaki wrocily i mowily, ze gadaja o tym na ulicy. Tak wlasnie slyszeli. Wzial i dal sie zabic.
— Niczego nie widzieli?
— Zgadza sie, niczego.
— Ale za to bardzo duzo sluchali?
Ironia przefrunela mimo uszu Stollopa, nie probujac nawet skrecac.
— I to byl chlopak Cmokow?
— Tak — potwierdzil. — Slyszeli, ze umarl, ale wiesz, jak te cmokowe dranie oszukuja.
— A gdzie sa teraz chlopcy?
— Maja siedziec w domu, bo ich spiore! — odpowiedzial pan Stollop z blyskiem w oku. — Kiedy cos takiego sie dzieje, kraza wszedzie rozne paskudne gangi.
— Czyli teraz o jeden mniej — stwierdzila Glenda.
Twarz Stollopa pokryla sie barwami cierpienia i leku.
— To nie sa zli chlopcy, naprawde. Ludzie sie ich czepiaja.
Tak, zwlaszcza na komisariacie, pomyslala, kiedy mowia:
„To oni! Ci wielcy! Wszedzie bym ich poznal!”.
Zostawila go, krecacego glowa, a sama pobiegla ulica. Troll nie mogl sie spodziewac, ze znajdzie tu pasazera, a nie bylo sensu czekac, az pomaluja go farbami. Ale miala szanse dogonic go w drodze do centrum.
Po minucie czy dwoch zdala sobie sprawe, ze ktos ja sciga. Biegnie za nia w mroku. Gdyby tylko pamietala, zeby zabrac ze soba noz… Przystanela w plamie glebszego cienia i kiedy ten zapewne urojony szaleniec sie z nia zrownal, wyskoczyla z krzykiem.
— Przestan za mna biegac!
Juliet pisnela ze strachu.
— Dorwali Treva! — szlochala, gdy Glenda ja przytrzymala. — Wiem, ze tak!
— Nie badz smieszna. Po kazdym meczu chlopcy sie bija. Nie warto sie martwic na zapas.
— To czemu bieglas? — zapytala ostro Juliet.
Na to Glenda nie znalazla odpowiedzi.
Pedel skinal mu glowa i przepuscil przez drzwi dla personelu, skad Trev ruszyl prosto do kadzi. Kilku chlopcow jak zwykle sciekalo tam swiece, bardzo skrupulatnie i bardzo powoli, ale nigdzie nie zauwazyl nawet sladu Nutta… dopoki nie zaryzykowal zdrowia psychicznego i zatok, sprawdzajac wspolna sale noclegowa. Nutt spal tam na poslaniu. Trzymal sie za brzuch, a byl to brzuch wrecz niezwykle wielki. Jako ze normalnie szczuply, Nutt teraz przypominal weza, ktory polknal wyjatkowo duza koze. Trev przypomnial sobie zaciekawiona i zaniepokojona twarz Igora. Zbadal podloge obok poslania. Znalazl maly kawalek brzegu zapiekanki i troche okruchow. Pachnialy jak bardzo dobra zapiekanka. Prawde mowiac, przychodzila mu do glowy tylko jedna osoba, ktora potrafila przygotowywac zapiekanki az tak kuszace.
Czymkolwiek bylo to, co wypelnialo Treva, ta niewidoczna swietlista energia, ktora pozwolila mu niemal przytanczyc tutaj z komisariatu, splynela nagle przez stopy.
Ruszyl kamiennymi korytarzami w kierunku nocnej kuchni. Wszelki optymizm, jaki mogl jeszcze zachowac,