uwielbiali kazda odrobine wladzy, jaka im sie trafila. Widzial wiecej, niz powiedzial, to pewne; chcial, zeby probowala sie wywijac. A jakims kacikiem umyslu czula, ze przyglada sie ich plaszczom. Mokrym plaszczom.

— Myslalam, ze nie oglada pan pilki, panie Ottomy…

— No wlasnie, tu panienka trafila. Szpiczasci chcieli isc i zobaczyc mecz, no to ja z panem Nobbsem musielismy tez isc, na wypadek gdyby naoddychali na nich jacys zwykli ludzie. Do licha, by panienka nie uwierzyla! Marudzili, narzekali i zapisywali, jakby to byla ich ulica. Cos kombinuja, zapamieta panienka moje slowa.

Glenda nie lubila okreslenia „szpiczasci”, choc stanowilo dobry opis. Jednak w ustach Ottomy’ego brzmialo jak sugestia jakiegos brudnego spisku. Jakkolwiek jednak to ujac, magowie sie liczyli, byli wyzsza sfera, poruszali i potrzasali; a kiedy tacy ludzie zaczynaja sie interesowac sprawami takich, ktorzy z definicji nic nie znacza, to ci niewazni na pewno beda poruszeni i wstrzasnieci.

— Vetinari nie lubi pilki — stwierdzila.

— To jasne, oni razem w tym siedza — uznal Ottomy i stuknal palcem w bok nosa.

To spowodowalo, ze mala grudka zaschnietej materii wystrzelila z drugiego nozdrza wprost do jego herbaty. Glenda stoczyla krotka walke ze swoim sumieniem o to, czy mu powiedziec, ale zwyciezyla.

— Pomyslalem, ze panienka powinna o tym wiedziec, a to z powodu tego, jak ludzie na Siostrach na panienke patrza — rzekl Ottomy. — Pamietam matke panienki. To byla swieta kobieta. Do kazdego wyciagnela pomocna dlon.

Tak, a oni ja lapali, stwierdzila w myslach Glenda. Miala szczescie, ze umarla ze wszystkimi palcami.

Ottomy wychylil kubek, z rozmachem odstawil go na blat i westchnal.

— Nie moge tu tkwic caly dzien, nie?

— Tak, na pewno musi pan tez potkwic w innych miejscach.

Ottomy zatrzymal sie jeszcze w drzwiach i wyszczerzyl zeby do Juliet.

— Dziewczyna kropla w krople do panienki podobna, moglbym przysiac. Z chlopakiem od Cmokow. Niesamowite. Jak nic ma panienka jednego z tych sobie wtorow. No ale to musi zostac tajemnica, jak powiedzial jeden gosc, kiedy znalazl cos, co musialo zostac tajemnica. No to…

Stanal jak wryty, gdyz w przeciwnym razie wszedlby na srebrzysty noz, ktory Glenda w nie do konca grozny sposob trzymala calkiem blisko jego krtani. Z satysfakcja zauwazyla, ze grdyka przesunela mu sie w gore i w dol, jak chore jojo.

— Och, przepraszam — powiedziala i opuscila ostrze. — Ostatnio caly czas mam noz w reku. Szykowalam wieprzowine. Taka wieprzowina to podobno calkiem jak ludzkie cialo. — Polozyla mu na ramieniu wolna dlon. — To raczej nie jest dobry pomysl, zeby powtarzac glupie plotki, panie Ottomy. Wie pan, ludzie czasem dziwnie na to reaguja. Milo, ze pan do nas zajrzal. Gdyby jutro tez pan przechodzil, zostawie dla pana kawalek zapiekanki. A teraz przepraszam, ale mamy jeszcze sporo siekania.

Odszedl pospiesznie. Serce Glendy bilo mocno. Spojrzala na Juliet, ktorej wargi ukladaly sie w idealne O.

— Co? No co?

— Myslalam juz, ze go dzgniesz.

— Przypadkiem akurat trzymalam noz. Ty tez trzymasz noz. Obie trzymamy noze. To kuchnia.

— Myslisz, ze komus powie?

— Tak naprawde to niczego nie wie.

Osiem cali, myslala. Taka duza mozna zrobic zapiekanke bez formy. A ile sztuk daloby sie upiec z takiego szczura jak Ottomy? Z ta wielka maszynka do miesa byloby latwo. Czaszki i zebra pewnie sprawiaja klopot. Chyba ogolnie lepiej sie trzymac wieprzowiny.

Ale ta mysl jarzyla sie gdzies w glebi umyslu; nigdy nie miala stac sie dzialaniem, lecz pozostawala: obca, ekscytujaca i dziwnie wyzwalajaca.

Co robili magowie na meczu? Co sobie zapisywali? To zagadka do przemyslenia.

A na razie wciaz przebywaly w swiecie zapiekanek. Juliet calkiem dobrze radzila sobie z prostymi, powtarzalnymi czynnosciami, kiedy tylko sie na nich skupila; demonstrowala przy tym skrupulatnosc czesto spotykana u osob niezbyt madrych. Od czasu do czasu pociagala nosem, co nie jest wskazane, kiedy przygotowuje sie nadzienie do zapiekanek. Pewnie myslala o Trevie i w tej swojej slicznej i niezbyt pelnej glowce wklejala go w jedno z tych polyskliwych marzen, jakie sprzedawaly „BaBelki” i inne smieci, w ktorych do slawy nie trzeba nic wiecej, tylko „byc soba”. Ha! Glenda przynajmniej zawsze wiedziala, czego chce. Pracowala na to dlugo i za marne pieniadze, az w koncu to osiagnela: jej wlasna kuchnia i wladza, w pewnym sensie… nad zapiekankami!

A przed chwila marzyla o przerobieniu na zapiekanki czlowieka!

Dlaczego ciagle jestes taka rozzloszczona? Co poszlo nie tak? Powiem ci, co poszlo nie tak! Kiedy juz tam dotarlas, nie bylo zadnego tam. Chcialas zobaczyc Quirm z otwartego powozu, z milym mlodym czlowiekiem pijacym szampana z twojego pantofelka, ale nigdy nie zobaczylas, bo w tym Quirmie zyja dziwne typy, woda jest podejrzana, a poza tym jak to dziala z tym szampanem? Nie wycieknie? A gdyby znowu wrocily te dolegliwosci palcow u stop…? Wiec nigdy nie zobaczylas. I nie zobaczysz…

— Nie twierdze, ze Trev to zly chlopak — powiedziala. — Nie jest dzentelmenem i czasem trzeba dac mu po lapach, zeby nauczyc manier. No i zycie bierze o wiele za lekko. Ale moglby do czegos dojsc, gdyby mial powod, zeby sie do tego zabrac.

Juliet chyba nie sluchala, ale nigdy nie wiadomo.

— Chodzi wylacznie o pilke. Jestescie po przeciwnych stronach. Nic z tego nie bedzie — dokonczyla Glenda.

— A jakbym tak wziela i kibicowala Cmokom?

Jeszcze wczoraj brzmialoby to jak bluznierstwo; dzisiaj stalo sie tylko powaznym problemem.

— Na poczatek… twoj ojciec juz nigdy by sie do ciebie nie odezwal. Ani bracia.

— Teraz tez sie nie odzywaja. Nie za bardzo. Pytaja tylko, kiedy bedzie jedzenie. A wiesz, ze dzisiaj pierwszy raz widzialam z bliska pilke? I powiem ci uczciwie, nic specjalnego. Aha, jutro robia pokaz mody u Shwatty. Moze pojdziemy?

— Nigdy o czyms takim nie slyszalam — prychnela Glenda.

— To taki dom mody krasnoludow.

— Pasuje. Nie wyobrazam sobie, zeby ktokolwiek cos tak nazwal. Bylby zakladnikiem pierwszej literowki w azecie.

— Moglybysmy isc. Fajnie bedzie. — Juliet pomachala pomietym egzemplarzem „BaBelkow”. — Nowe mikrokolczugi beda naprawde mocne i miekkie, i pisza tu, ze wcale nie obcieraja, plus rogate helmy wracaja po zbyt dlugim okresie eli… mi… nacji z obowia… zujacego stylu. O co tu chodzi? I jeszcze, ze jutro po poludniu jest prezen… tacja.

— Tak, Jula, ale nie nalezymy do takich kobiet, ktore chodza na pokazy mody.

— Ty nie. Czemu ja nie?

— No, dlatego… Wiesz, nie wiedzialabym nawet, w co sie ubrac. — Glenda zaczynala wpadac w desperacje.

— Wlasnie dlatego powinnas isc na pokaz mody — odparla z satysfakcja Juliet.

Glenda juz otworzyla usta, zeby rzucic jakas odpowiedz, i pomyslala: Tu nie chodzi o chlopcow i nie chodzi o pilke; to bezpieczne.

— No dobrze. Moze rzeczywiscie bedzie przyjemnie. Wiesz co? Dzis wieczorem wykonalysmy juz kobiece obowiazki. Zabiore cie teraz do domu, zalatwie, co trzeba, i wroce. Twoj tato pewnie sie martwi.

— Siedzi w pubie — ocenila precyzyjnie Juliet.

— No to martwilby sie, gdyby nie siedzial — odparla Glenda.

Potrzebowala czasu dla siebie; musiala wyciagnac nogi. Dzien byl nie tylko dlugi, ale dlugi i gleboki. Chciala chwili spokoju, zeby wszystko moglo sie poukladac.

— I wezmiemy lektyke. Co ty na to?

— Sa okropnie drogie!

— Raz sie jest mlodym, tak zawsze mowie.

— Nigdy jeszcze nie slyszalam, zebys tak mowila.

Przed uniwersytetem czekalo kilka trollowych lektyk. Byly kosztowne, po piec pensow za jazde, ale siedzenia w koszu na ramionach nosiciela byly o wiele wygodniejsze od desek w omnibusach. Oczywiscie, to aliganckie; w

Вы читаете Niewidoczni Akademicy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату