— Wcale. Tylko zapiekanki. Lubie zapiekanki. Bardzo mi wstyd z ich powodu. To sie juz nie powtorzy, panno Glendo. Obawiam sie, ze moje cialo dzialalo calkiem samowolnie. Potrzebowalem natychmiastowego pozywienia.
— Trev opowiadal, ze byles przykuty do kowadla.
— Tak. Bo wtedy bylem bez wartosci. Potem zabrano mnie na spotkanie z Lady i ona mi powiedziala: „Nie masz zadnej wartosci, ale nie sadze, bys byl bezwartosciowy. Wiec nadam ci wartosc”.
— Ale musiales miec rodzicow!
— Nie wiem. Wielu rzeczy nie wiem. Sa tam takie drzwi.
— Co takiego?
— Drzwi w moim umysle. Niektore rzeczy leza za drzwiami i nie wiem o nich. Ale Lady uwaza, ze to nic nie szkodzi.
Glenda miala ochote zrezygnowac. Nutt odpowiadal na pytania, ale w efekcie czlowiek zostawal z nowymi… Nie ustepowala jednak. To bylo jak klucie nozem puszki w nadziei, ze w ten sposob otworzy sie droge do wnetrza.
— Lady to prawdziwa dama, prawda? Zamki, sluzba i co tam jeszcze…
— O tak. Nawet co tam jeszcze. Jest moja przyjaciolka. I jest dojrzala jak ser i wino, poniewaz zyla bardzo dlugo, a nie jest stara.
— Ale przyslala cie tutaj, prawda? Czy nauczyla cie tego… tego, czego uzyles z Trevem?
Trev drgnal na szezlongu.
— Nie — odparl Nutt. — Calkiem sam przeczytalem w bibliotece dziela mistrzow. Ale powiedziala mi, ze ludzie takze sa czyms w rodzaju zywych ksiazek i bede musial sie nauczyc ich czytac.
— No, Treva odczytales calkiem dobrze. Ale pamietaj, nie probuj tego ze mna, bo nigdy juz nie zobaczysz zapiekanki.
— Tak, panno Glendo. Przepraszam, panno Glendo.
Westchnela. Co sie ze mna dzieje? Jak tylko wygladaja na przygnebionych, zaczynam sie litowac!
Uniosla wzrok. Patrzyl na nia.
— Przestan!
— Przepraszam, panno Glendo.
— Ale przynajmniej widziales mecz. Podobalo ci sie?
Twarz Nutta rozjasnila sie nagle.
— Tak. To bylo cudowne. Ten gwar, ten tlum, te krzyki, och, krzyki! Staja sie niczym krew. Rowny rytm, chor! Nie byc samotnym! Nie byc jednym, ale zjednoczonym ze wszystkimi, wspolnym umyslem i wspolnym celem! Przepraszam bardzo… — Zauwazyl jej mine.
Gwaltownosc wybuchu Nutta byla jak podmuch z otwartego piekarnika. Prawdziwe szczescie, ze nie przypalilo jej wlosow.
— Czyli jestes raczej zadowolony?
— O tak! Klimat byl wspanialy!
— Tego nie probowalam — zaryzykowala Glenda. — Ale pudding groszkowy jest zwykle calkiem smaczny.
Zgrzyt szkla i brzek lyzeczki zwiastowal przybycie Juliet, a raczej kubka herbaty, ktory trzymala przed soba jak puchar, a sama sunela za nim niby ogon komety. Glenda byla pod wrazeniem. Herbata znajdowala sie w kubku, zamiast na spodeczku, i miala akceptowalny brazowy kolor, ktory zwykle charakteryzuje herbate i zwykle bywa jedyna herbaciana cecha charakteryzujaca herbate przygotowana przez Juliet.
Trev usiadl, a Glenda zastanowila sie, od jak dawna slucha rozmowy. Owszem, w sytuacjach trudnych moze sie sprawdzal, i przynajmniej myl sie od czasu do czasu i mial szczoteczke do zebow, ale Juliet to ktos wyjatkowy, prawda? Dla niej nadawalby sie jedynie ksiaze. Technicznie oznaczalo to lorda Vetinariego, ale byl o wiele za stary. Poza tym nikt nie wiedzial, z ktorej strony lozka wstaje — ani czy w ogole kladzie sie do lozka. Jednak pewnego dnia pojawi sie odpowiedni ksiaze, chocby Glenda miala go przywlec na lancuchu.
Odwrocila glowe. Nutt znowu przygladal sie jej z uwaga. Coz, jej ksiazka byla mocno zatrzasnieta. Nikt nie bedzie przegladal jej stron. A jutro przekona sie, co kombinuja magowie.
To latwe. Bedzie niewidzialna.
W ciszy nocy Nutt siedzial w swoim ulubionym miejscu, to znaczy w jeszcze innym pomieszczeniu, calkiem blisko od kadzi. Plonely swiece, a on pochylal sie nad znalezionym stolem, wpatrywal sie w kartke papieru i z roztargnieniem dlubal w uchu olowkiem.
Technicznie biorac, byl ekspertem poezji milosnej przez wieki i wielokrotnie omawial ja z panna Healstether, zamkowa bibliotekarka. Probowal tez podyskutowac o niej z Lady, ale rozesmiala sie i oswiadczyla, ze to frywolnosc, choc przydatna w nauce slownictwa, recytacji, rytmu i ekspresji jako srodkow prowadzacych do celu, a konkretnie do sklonienia mlodej dziewczyny, by zdjela z siebie cala odziez. Wtedy Nutt nie do konca zrozumial, o co jej chodzi. Brzmialo to jak opis sztuczki magicznej.
Postukal olowkiem o papier. Zamkowa biblioteka byla pelna poezji, ktora czytal chciwie, jak czytal wszystkie ksiazki, nie wiedzac, po co zostala napisana ani co wlasciwie miala osiagnac. Jednak typowo, wiersze pisane przez mezczyzn dla kobiet realizowaly podobny wzorzec. I teraz Nutt, majac do dyspozycji caly swiat najpiekniejszych strof, nie mogl znalezc odpowiednich slow.
Ale po chwili kiwnal glowa. Tak, slawny poemat Roberta Scandala „Oi! Do jego gluchej kochanki!”. Z cala pewnoscia mial odpowiedni uklad i tempo. Oczywiscie, musiala byc jakas muza, przeciez poezja zawsze potrzebuje muzy. Tak, to moze byc pewien klopot. Juliet, choc calkiem atrakcyjna, byla w jego wyobrazeniu czyms w rodzaju przyjaznego ducha. Hmm… Aha, naturalnie…
Nutt wyciagnal z ucha olowek, zawahal sie i napisal:
Ognie pod kadziami przygasaly, ale umysl Nutta gorzal jasno.
Kolo polnocy Glenda uznala, ze moze bezpiecznie zostawic chlopcow, by robili to, co zwykle robia chlopcy, kiedy nie ma w poblizu opiekujacych sie nimi kobiet. Musiala dopilnowac, zeby wraz z Juliet zdazyc na nocny omnibus. A to oznaczalo, ze w koncu mogla sie polozyc we wlasnym lozku.
Rozejrzala sie po malenkiej, oswietlonej swieca sypialni, i spojrzala prosto w oczy — co nie bylo latwe — Pana Kiwaczka, transcendentnego trojokiego misia. Przyjemnie byloby w tym miejscu uzyskac jakies kosmiczne wytlumaczenie, ale wszechswiat nigdy niczego nie tlumaczy, daje tylko wiecej pytan.
Siegnela w dol ukradkowo, choc przygladal sie jej tylko trojoki mis, i z nieskutecznie ukrytego pod lozkiem zloza wyjela najnowsza Iradne Comb-Buttworthy. Po dziesieciu minutach lektury, ktora doprowadzila ja calkiem daleko w glab ksiazki (pani Comb-Buttworthy wydawala tomiki chudsze nawet od jej bohaterek), doznala uczucia deja vu. Co wiecej, bylo to deja vu do kwadratu, poniewaz miala uczucie, ze kiedys juz miala takie deja vu.
— Tak naprawde one wszystkie sa takie same, prawda? — zwrocila sie do trojokiego misia. — Wiesz, ze to bedzie pokojowka Mary albo ktos podobny, ze bedzie dwoch mezczyzn i ona w koncu zdobedzie tego milego, musi nastapic jakies nieporozumienie, nigdy nie posuna sie dalej niz do pocalunku, no i masz absolutna gwarancje, ze na przyklad ekscytujaca wojna domowa, inwazja trolli ani nawet dowolna scena kuchenna na pewno sie nie zdarza. Najlepsze, czego mozna oczekiwac, to burza z piorunami.
Wszystko to nie mialo wlasciwie nic wspolnego z prawdziwym zyciem, ktore — choc istotnie zdradzalo pewien niedostatek wojen domowych i inwazji trolli — mialo przynajmniej dosc przyzwoitosci, by spora jego czesc dziala sie w kuchni.