Ksiazka wysunela sie z jej dloni i trzydziesci sekund pozniej Glenda spala juz mocno.

* * *

Zaskakujace, ale zaden sasiad nie potrzebowal jej w srodku nocy, wiec wstala, ubrala sie i zjadla sniadanie w niemal obcym sobie swiecie. Otworzyla drzwi, zeby zaniesc sniadanie wdowie Crowdy, i zobaczyla na progu Juliet.

Dziewczyna cofnela sie o krok.

— Wychodzisz, Glenda? Jeszcze wczesnie.

— No, ty juz wstalas — odparla Glenda. — I masz azete, co stwierdzam z satysfakcja.

— Czy to nie ciekawe? — Juliet podsunela jej azete.

Glenda raz tylko rzucila okiem na obrazek na pierwszej stronie, potem rzucila jeszcze drugi raz, dokladniej, a nastepnie chwycila Juliet i wciagnela ja do srodka.

— Widac ich stukacze — zauwazyla Juliet tonem, ktory brzmial o wiele zbyt rzeczowo jak na gust Glendy.

— Nie powinnas w ogole wiedziec, jak wygladaja! — oswiadczyla, rzucajac azete na kuchenny stol.

— Co? Przeciez mam trzech braci, nie? I wszyscy sie kapia w balii kolo pieca, nie? W koncu to nic takiego specjalnego. A zreszta to jest kultura przeciez. Pamietasz, zabralas mnie kiedys w takie miejsce, gdzie pelno bylo ludzi na golasa. Zostalas tam trzy godziny.

— To bylo Krolewskie Muzeum Sztuki — wyjasnila Glenda, dziekujac gwiazdom za to, ze rozmawiaja w mieszkaniu. — To co innego!

Probowala przeczytac tekst, ale okazalo sie to trudne z tym niesamowitym obrazkiem tuz obok, w miejscu gdzie wzrok mogl pasc na niego przypadkiem… i znowu… i znowu…

Glenda lubila swoja prace. Nie robila kariery — ta jest dla ludzi, ktorzy nie potrafia utrzymac sie w pracy. Byla dobra w tym, co robila, i robila to przez caly czas, nie zwracajac uwagi na reszte swiata. Ale teraz szeroko otworzyla oczy. Prawde mowiac, nadszedl juz czas, zeby mrugnac.

Pod wielkim tytulem „Dawna gra w nowym swietle” znajdowal sie obrazek wazonu, czy tez bardziej dostojnie — urny, w kolorach czarnym i pomaranczowym. Na niej wymalowano kilku bardzo wysokich i szczuplych mezczyzn — ich meskosc nie budzila watpliwosci, ale raczej niedowierzanie. Najwyrazniej walczyli o przechwycenie pilki; jeden z nich lezal na ziemi i wygladal, jakby cierpial. Tlumaczenie nazwy urny, jak stwierdzal podpis, brzmialo STARCIE.

Zgodnie z wydrukowanym tekstem, ktos z Krolewskiego Muzeum Sztuki znalazl urne w starym magazynie. Zawierala zwoje, ktore — jak napisali w azecie — opisywaly poczatkowe zasady kopania pilki, jak je ulozono we wczesnych latach Wieku Wolka Zbozowego, tysiac lat temu, kiedy rozgrywano mecze dla uczczenia bogini Pedestriany…

Glenda tylko przejrzala reszte artykulu, poniewaz bylo tam bardzo wiele reszty do przejrzenia. Artystyczne wyobrazenie rzeczonej bogini zdobilo strone trzecia. Byla oczywiscie piekna. Rzadko kiedy widywalo sie boginie przedstawione jako brzydkie. Prawdopodobnie mialo to jakis zwiazek z ich umiejetnoscia natychmiastowego powalania ludzi. W przypadku Pedestriany atakowalaby zapewne stopy.

Glenda odlozyla azete. Wrzala z gniewu, a jako kucharka dobrze wiedziala, jak sie wrze. To nie byla pilka nozna — tyle ze Gildia Historykow tak wlasnie twierdzila i mogla to udowodnic nie tylko starymi pergaminami, ale takze urna, a kiedy czlowiek stawal wobec urny, od razu wiedzial, ze znalazl sie po niewlasciwej stronie dyskusji.

Ale to chyba zbyt ladnie sie sklada. Chociaz… dlaczego? Jego lordowska mosc nie lubil pilki noznej, lecz tu miala przed soba artykul, ktory stwierdzal, ze gra jest bardzo stara i ma wlasna boginie. A jesli miasto naprawde cos lubilo, to tradycje i boginie, zwlaszcza jesli tym boginiom brakowalo troche szyfonu powyzej talii. Czy to jego lordowska mosc pozwolil im zamiescic te obrazki i tekst w azecie? Co sie dzieje?

— Mam wazne sprawy — oznajmila surowo. — Dobrze, ze kupilas porzadna azete, ale nie chcesz czytac takich rzeczy.

— Wcale nie chce. Kogo to ciekawi? Kupilam azete dla ogloszenia. Popatrz.

Glenda nigdy nie zwracala uwagi na strone z ogloszeniami, poniewaz zamieszczali je tam ludzie, ktorzy chcieli jej pieniedzy. Ale bylo tam, na stronie. Madame Sharn z Bzyku prezentuje… mikrokolczuge…

— Mowilas, ze mozemy tam isc — przypomniala z naciskiem Juliet.

— No tak, ale to bylo, zanim…

— Mowilas, ze mozemy isc.

— No tak. Ale czy ktos z Siostr Dolly byl kiedys na pokazie mody? Takie rzeczy to nie dla nas, prawda?

— W azecie nic o tym nie pisza. Tu stoi, ze wstep jest wolny. Mowilas, ze mozemy isc!

O drugiej, myslala Glenda. Powiedzmy, ze jakos zdaze…

— No dobrze, spotkamy sie w pracy o wpol do drugiej, rozumiesz? Ani minuty pozniej. Mamy troche roboty.

Senat uniwersytetu zbiera sie codziennie o wpol do dwunastej, pomyslala. Och, stac sie mucha na scianie…

Usmiechnela sie.

* * *

Trev siedzial na polamanym starym fotelu sluzacym mu za biuro przy kadziach. Praca posuwala sie w zwyklym, solidnym slimaczym tempie.

— Ach, widze, ze przyszedl pan wczesniej, panie Trev — powiedzial Nutt. — Przepraszam, ze nie bylo mnie tutaj. Musialem isc i zajac sie pewnym awaryjnym zamieszaniem wsrod kandelabrow. — Nachylil sie blizej. — Zrobilem to, o co pan prosil, panie Trev.

Trev ocknal sie ze snow o Juliet.

— Czego? — zdziwil sie.

— Prosil pan, zebym napisal… poprawil panski wiersz dla panny Juliet.

— I zrobiles to?

— Moze zechcialby pan spojrzec, panie Trev? — Wreczyl Trevowi kartke i stanal obok nerwowo, jak uczen staje przed nauczycielem.

Po bardzo krotkiej chwili na czole Treva pojawila sie zmarszczka.

— Co to jest „zli”?

— To w slowie „gdziezli”, jak „gdziezli sie podzieje”.

— Znaczy, chodzi o to, ze jacys zli nie maja sie gdzie podziac?

— Nie, panie Trev. Na panskim miejscu zlozylbym to na karb poezji.

Trev brnal dalej. Nigdy nie mial wiele do czynienia z poezja, z wyjatkiem takiej, ktora zaczynala sie od wersow w stylu „Pewna pannica z Quirmu”, lecz to tutaj wygladalo na solidny towar. Strona wydawala sie zapisana, a jednoczesnie pelna przestrzeni. W dodatku pismo bylo wyjatkowo zakrecone, a to przeciez pewny znak, prawda? Pannice z Quirmu nie daja takich efektow.

— To swietny wiersz, panie Nutt. Naprawde doskonaly. Prawdziwa poezja, ale o co naprawde w nim chodzi?

Nutt odchrzaknal.

— No wiec, panie Trev, esencja poezji tego rodzaju jest stworzenie nastroju, ktory sprawi, ze adresat, czyli w tym przypadku owa mloda dama, do ktorej chce pan to wyslac, poczuje sie dobrze nastawiony do autora wiersza, to znaczy w tym przypadku pana, panie Trev. Wedlug Lady cala reszta jest tylko na pokaz. Przynioslem pioro i koperte. Jesli zechce pan uprzejmie podpisac wiersz, zadbam, by dotarl do panny Juliet.

— Zaloze sie, ze nikt jeszcze nie napisal dla niej wiersza — stwierdzil Trev, przemknawszy gladko nad faktem, ze on rowniez nie. — Chcialbym zobaczyc, jak bedzie go czytac.

— To nie jest dobry pomysl — zapewnil pospiesznie Nutt. — Panuje powszechna zgoda, ze zainteresowana dama czyta wiersz pod nieobecnosc pelnego nadziei amanta, to znaczy pana, panie Trev, wskutek czego wytwarza w myslach jego pochlebny wizerunek. Panska obecnosc w owej chwili moglaby to utrudnic, zwlaszcza ze widze, iz znowu nie zmienil pan dzisiaj koszuli. Ponadto uzyskalem informacje o mozliwosci, ze cala jej odziez

Вы читаете Niewidoczni Akademicy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату