— Jak krotkie? — spytal kierownik studiow nieokreslonych z niepokojem w glosie.
— Mniej wiecej do kolan. Czy to jakis klopot?
— Owszem, tak. Kolana winny byc zakryte. Powszechnie znany jest fakt, ze jedno spojrzenie na meskie kolano moze doprowadzic kobiety do szalu lubieznosci.
Od strony wozka z herbata rozlegl sie kolejny brzek, ale Myslak nie zwrocil na niego uwagi, gdyz w glowie takze mu troche brzeczalo.
— Jest pan tego pewny?
— To potwierdzony fakt, mlody Stibbonsie.
Tego ranka Myslak znalazl na grzebieniu siwy wlos i nie byl w nastroju, by spokojnie przyjmowac takie uwagi.
— A w jakiej dokladnie ksiazce znajduje sie… — zaczal, ale Ridcully przerwal mu z niezwyklym dla siebie zmyslem dyplomacji. Na ogol lubil takie drobne starcia w gronie profesorskim.
— Dodatkowe pare cali, by zapobiec atakom pan, z pewnoscia nie sprawi klopotu, panie Stibbons. Oj…
To ostatnie skierowane bylo do Glendy, ktora upuscila na dywan dwie lyzeczki. Dygnela odruchowo.
— Ach, cos jeszcze… Powinnismy nosic kolory uniwersytetu — mowil dalej, z lekka sugestia nerwowosci w glosie.
Ridcully byl dumny z tego, ze dobrze traktuje personel, i rzeczywiscie tak bylo, kiedy tylko sobie o nim przypominal. Ale wyraz inteligentnego rozbawienia na twarzy pulchnej dziewczyny wyprowadzal go z rownowagi; to bylo tak, jakby kurczak mrugnal porozumiewawczo.
— Eee… no tak — rzekl. — Porzadne, stare czerwone koszulki, jakie mielismy za moich wioslarskich czasow, z wielkimi U na piersi, wyraznymi i jaskrawymi…
Zerknal na sluzaca, ktora marszczyla czolo. Ale byl przeciez nadrektorem, prawda? Mial to wypisane na drzwiach gabinetu.
— Tak wlasnie zrobimy — zdecydowal. — Przyjrzymy sie tez zapiekankom, chociaz widzialem sporo takich, ktorym lepiej sie nie przygladac, cha, cha, i wykorzystamy sprawdzone dawne swetry. Co dalej, panie Stibbons?
— Co do spiewow, nadrektorze, to rozmawialem z mistrzem muzyki, zeby opracowal kilka opcji — odparl gladko Myslak. — I jak najszybciej musimy wybrac druzyne.
— Nie rozumiem, po co ten pospiech — mruknal kierownik studiow nieokreslonych, ktory juz prawie drzemal w objeciach ciasteczkowego przejedzenia.
— Chodzi o legat, zapomniales? — odpowiedzial szef katedry komunikacji post mortem. — Mamy…
—
Ridcully obejrzal sie odruchowo w strone Glendy i doznal przemoznego wrazenia, ze widzi przed soba kobiete, ktora zamierza szybko opanowac jezyk obcy. Bylo to dziwne, ale dosc ekscytujace uczucie. Az do tej chwili nigdy nie myslal o pokojowkach pojedynczo. Wszystkie nalezaly do… sluzby. Byl dla nich uprzejmy i usmiechal sie w odpowiednich chwilach. Zakladal, ze niekiedy zajmuja sie czyms innym niz tylko sprzatanie i podawanie do stolu, ze czasami odchodza, by wyjsc za maz, a czasami tylko… odchodza.
Az do teraz jednak nie przyszlo mu do glowy, ze moga myslec, a juz na pewno nie zastanawial sie,
— Kto bedzie skandowal te piesni, panie Stibbons?
— Wspomniani uprzednio kibice. Fani, nadrektorze. To skrot od fanatykow.
— A nasi beda… kim?
— Jestesmy przeciez najwiekszym pracodawca w miescie, nadrektorze.
— Tak naprawde jest nim Vetinari i na wszystkie demony, chcialbym wiedziec, komu daje prace — mruknal Ridcully.
— Jestem przekonany, ze nasz lojalny personel nas wesprze — oswiadczyl wykladowca run wspolczesnych. Zwrocil sie do Glendy i, budzac niechec Ridcully’ego, odezwal sie slodkim glosem:
— Na pewno zostaniesz naszym fanem, prawda, moje dziecko?
Nadrektor usiadl wygodnie. Intuicja podpowiadala mu wyraznie, ze bedzie niezla zabawa. W kazdym razie dziewczyna nie zaczerwienila sie i nie pisnela. Wlasciwie nic nie zrobila, tylko ostroznie odlozyla porcelanowa filizanke.
— Kibicuje Siostrom Dolly, prosze pana. Zawsze kibicowalam.
— Dobrze im idzie?
— W tej chwili maja gorszy okres, prosze pana.
— Ach, w takim razie sadze, ze zechcesz wspierac nasz zespol, ktory bedzie znakomity.
— To niemozliwe, prosze pana. Trzeba kibicowac swojej druzynie, prosze pana.
— Ale sama powiedzialas, ze marnie im idzie.
— Wtedy wlasnie trzeba ich wspierac, prosze pana. Inaczej jest sie piknikiem.
— A piknik to…? — zainteresowal sie Ridcully.
— Ktos, kto wiwatuje, kiedy druzynie idzie dobrze, ale ucieka do innej, jak tylko zaczynaja przegrywac. Oni zawsze najglosniej krzycza.
— Czyli przez cale zycie kibicujecie tej samej druzynie?
— No… kiedy ktos sie przeprowadza, to nie ma sprawy, moze sobie zmienic. Nikomu to nie bedzie przeszkadzac, chyba ze przejdzie do prawdziwych wrogow. — Spojrzala na ich zdziwione miny i westchnela. — Na przyklad Zjednoczeni z Nastroszonego Wzgorza i Kolosi albo Siostry Dolly i Starzy Kumple z Przycmionej, albo Wieprzowcy Swinska Gorka i Dziki Kogudziobna. Nie wiecie?
Najwyrazniej nie wiedzieli, wiec zaczela tlumaczyc:
— Nienawidza sie nawzajem. Zawsze sie nienawidzili i zawsze beda. To niedobre zestawienia. Ludzie zle na to patrza. Nie wiem, co by powiedzieli moi sasiedzi, gdyby zobaczyli, ze kibicuje Cmokom.
— Przeciez to straszne! — zawolal kierownik studiow nieokreslonych.
— Przepraszam, panienko — wtracil Myslak. — Wiekszosc tych par pochodzi z bliskich okolic, wiec dlaczego tak bardzo sie nie lubia?
— To akurat jest proste — zapewnil doktor Hix. — Trudno nienawidzic kogos na daleki dystans. Ale na kurzajki u sasiada czlowiek musi patrzec codziennie.
— Takiego wlasnie cynicznego komentarza nalezalo sie spodziewac od komunikatora post mortem — burknal kierownik studiow nieokreslonych.
— Albo realistycznego. — Ridcully usmiechnal sie promiennie. — Ale Siostry Dolly i Przycmiona leza dosc daleko od siebie, panienko.
Glenda wzruszyla ramionami.
— Tak, lecz zawsze tak bylo i tak jest. Tyle wiem.
— No coz, bardzo dziekujemy, panno…?
Nie dalo sie nie dostrzec zawieszonego w powietrzu znaku zapytania.
— Glenda — przedstawila sie.
— Widze, ze wielu spraw jeszcze nie rozumiemy.
— Tak, prosze pana. Wszystkich.
Nie chciala mowic tego glosno. Slowa wyrwaly sie calkiem samodzielnie.
Wsrod magow nastapilo niewielkie zamieszanie. Byli skonsternowani, poniewaz zdarzylo sie cos, co tak naprawde nie moglo sie zdarzyc. Rownie dobrze wozek z herbata moglby zarzec.
Ridcully uderzyl dlonia w stol, zanim pozostali zdazyli przywolac jakies slowa.
— Dobrze powiedziane, panienko — stwierdzil, gdy Glenda czekala, az podloga sie rozstapi i ja pochlonie. — I jestem przekonany, ze ta uwaga plynela prosto z serca, podejrzewam bowiem, ze nie mogla pochodzic z glowy.
— Przepraszam, prosze pana, ale dzentelmen spytal o moja opinie.
— A ta z kolei wyszla z glowy. Brawo. Prosze wiec dac nam mozliwosc skorzystania z pani przemyslen, panno Glendo.
Wciaz jakby w szoku, Glenda spojrzala nadrektorowi prosto w oczy i zrozumiala, ze nie jest to pora, by zachowywac sie mniej niz zuchwale. Ale to tez wyprowadzalo ja z rownowagi.
— Ale o co tu chodzi, prosze pana? Jesli chcecie grac, to zwyczajnie idzcie i grajcie. Dlaczego cokolwiek