— Nie wydaje mi sie…
— Och, drobiazg — zapewnil Myslak z nieruchoma twarza. — Adrian z pewnoscia w koncu do tego dojdzie. Jest bardzo zdolny.
— No tak, ale wszystko to przeciez opiera sie na twoich badaniach. To ty zbudowales HEX-a. A teraz tamci oglaszaja, ze to on jest takim madrala. Jest nawet na kartach w papierosach.
— To milo, nadrektorze. Dobrze jest, kiedy badacze zyskuja uznanie.
Ridcully poczul sie jak komar, ktory probuje ukasic stalowy napiersnik.
— Ha — burknal. — Widze, ze magia bardzo sie zmienila od moich czasow.
— Tak, nadrektorze — zgodzil sie obojetnie Myslak.
— A przy okazji, panie Stibbons — rzucil jeszcze Ridcully, otwierajac drzwi. — Moje czasy jeszcze sie nie skonczyly.
Z daleka rozlegl sie krzyk. A potem trzask. Ridcully usmiechnal sie szeroko. Dzien nagle jakby pojasnial.
Kiedy wraz z Myslakiem dotarli do holu, czlonkowie druzyny stali kregiem wokol lezacego na podlodze kolegi. Kleczal przy nim Nutt.
— Co sie tu stalo? — zapytal Ridcully.
— Mocno poobijany, prosze pana, ale nalozylem mu kompres.
— Aha.
Wzrok nadrektora padl na wielki, okuty mosiadzem kufer. Na pierwszy rzut oka wygladal jak calkiem zwyczajny kufer, dopoki czlowiek nie zauwazyl wystajacych z dolu malych stopek.
— Bagaz Rincewinda… — warknal. — A gdzie jest on, tam i Rincewind nie moze byc zbyt daleko z przodu. Rincewindzie!
— To nie moja wina — zapewnil Rincewind.
— To prawda, prosze pana — poparl go Nutt. — Musze prosic o wybaczenie, ale byl to przypadek grupowego nieporozumienia. Jak mi wiadomo, jest to niezwykle magiczna skrzynia na setkach malych nozek i niestety, ci dzentelmeni uznali, ze bedzie kopal pilke niczym demon, jak to mowia. Ktora to hipoteza, musze zaznaczyc, okazala sie bledna.
— Probowalem im wytlumaczyc — odezwal sie byly dziekan stojacy na obrzezach grupy. — Dzien dobry, Mustrumie. Niezla macie druzyne.
— Te jego stopy tylko wchodza sobie w droge — wyjasnil Bengo Macarona. — A kiedy znajdzie sie na pilce, zaczyna sie krecic bez zadnej kontroli i niestety, w efekcie uderzyl w pana Sopworthy’ego.
— No coz, uczymy sie na bledach — stwierdzil Ridcully. — A macie moze cos lepszego do pokazania?
— Mysle, ze mam wlasnie cos takiego — odezwal sie mily, ale cienki glosik.
Ridcully obejrzal sie i spostrzegl czlowieka o posturze i postawie fletu piccolo. Zdawalo sie, ze stojac, wibruje.
— Profesor Ritornello, mistrz muzyki — szepnal Myslak do ucha nadrektora.
— Witam, profesorze — rzekl gladko Ridcully. — Widze, ze przyprowadzil pan chor.
— Tak, nadrektorze. I musze powiedziec, ze to, co tutaj zobaczylem, napelnilo mnie radoscia i wewnetrznym blaskiem. Mowiac krotko: stworzylem piesn, o ktora pan prosil.
— Prosilem? — szepnal dyskretnie Ridcully.
— Pamieta pan o spiewach, o jakich wspominalem, wiec uznalem, ze dobrze bedzie powiadomic profesora — szepnal Myslak.
— Kolejne wz, tak? No dobrze.
— … Oparta jest na tradycyjnych piesniach liturgicznych w formie stolacyjnej. Stanowi valedicte, czyli pozdrowienie dla zwyciezcy. Mozna? Oczywiscie a capella.
— Alez prosze, oczywiscie.
Mistrz muzyki wyjal z rekawa krotka paleczke.
— Chwilowo wstawilem tam imie Benga Macarony dla zachowania rytmu, poniewaz, jak sie zdaje, zdobyl dwa piekne „gole”, bo tak sie chyba nazywaja — rzekl, podchodzac do slowa ostroznie, jak do wielkiego pajaka w wannie. Spojrzal na swoje stadko, skinal glowa i…
Po poltorej minuty spiewu Ridcully zakaszlal glosno, a mistrz muzyki machnieciem paleczki uciszyl chor.
— Czyzby cos niefortunnego, nadrektorze?
— Nie, nie dokladnie, mistrzu, ale, no… czy piesn nie jest odrobine jakby… za dluga?
Ridcully zdawal sobie sprawe, ze byly dziekan niezbyt sie stara stlumic lekcewazace parskniecie.
— Alez skad. Co wiecej, nadrektorze, kiedy skoncze, piesn bedzie rozpisana na czterdziesci glosow i osmielam sie stwierdzic, ze stanie sie moim arcydzielem.
— Ale to powinno byc cos, co moga spiewac kibice pilki.
— Jednakze — mistrz muzyki groznie uniosl paleczke — czyz klasy wyksztalcone nie maja obowiazku podnosic standardy stanow nizszych?
— Ma troche racji, Mustrumie — wtracil kierownik studiow nieokreslonych.
Ridcully poczul sie, jakby wlasny dziadek kopnal go w rodzinne dziedzictwo. Byl zadowolony, ze nie ma tutaj tej sluzacej… jak jej bylo? A tak, Glenda, rozsadna panna. Ale mimo nieobecnosci Glendy odbicie jej miny zauwazyl na twarzy Treva Likely’ego.
— Moze w ciagu tygodnia — burknal. — Ale raczej nie w soboty. Ale to piekne dzielo i chetnie uslysze inne owoce panskiej pracy.
Mistrz muzyki wyszedl wzburzony, a chor wymaszerowal za nim w perfekcyjnym unisono. Ridcully zatarl rece.
— A zatem, panowie, pokazcie mi troche gry.
Gracze rozbiegli sie po sali.
— Musze zauwazyc — odezwal sie Nutt — ze profesor Macarona spisuje sie fenomenalnie. Wyraznie doskonale sobie radzi z pilka, a zapewne i podobnymi obiektami.
— Nie dziwi mnie to — odparl energicznie Ridcully.
— Bibliotekarz jest, oczywiscie, znakomitym straznikiem gola, to znaczy bramki, bo tak teraz wyglada. Zwlaszcza ze moze stanac posrodku i siegnac rekami do obu brzegow. Uwazam, ze komukolwiek z naszych przeciwnikow trudno bedzie go pokonac. Oczywiscie, pan rowniez wezmie udzial, nadrektorze…
— Och, nie zostaje sie nadrektorem, jesli nie potrafi sie szybko lapac nowych rzeczy. Ale na razie bede sie tylko przygladal.
I przygladal sie. Kiedy Macarona po raz drugi niczym srebrzysta smuga przemknal wzdluz sali i trafil pilka do bramki przeciwnikow, zwrocil sie do Myslaka.
— Wygramy, prawda?
— Jesli on nadal bedzie gral dla was — wtracil byly dziekan.
— Daj spokoj, Henry. Czy mozemy zgodzic sie przynajmniej na to, zeby rozgrywac tylko jeden mecz naraz?
— Uwazam, ze dzisiejsza sesja powinna sie niedlugo skonczyc — oswiadczyl Myslak. — W koncu mamy bankiet, a przygotowanie sali wymaga czasu.
— Prosze o wybaczenie, szefuniu, ale to racja — odezwal sie Trev za jego plecami. — Musimy jeszcze opuscic kandelabr i wstawic nowe swiece.
— Opracowalismy niewielki pokaz na dzisiejszy wieczor — wtracil Nutt. — Moze nadrektor chcialby to zobaczyc.
Ridcully zerknal na zegarek.
— Owszem, panie Nutt, ale czas nagli. Dlatego z radoscia obejrze wszystko pozniej. Swietna robota, wszyscy! — zahuczal.