pana Stollopa i bezceremonialnie wyjela mu z kieszeni marynarki trzy srebrne lyzki oraz srebrny widelec.
Odwrocil sie gwaltownie i mial dosc przyzwoitosci, by na jej widok zrobic zawstydzona mine.
Glenda nie musiala nawet otwierac ust.
— Mnostwo ich maja — zaprotestowal. — Komu potrzebne tyle nozy i widelcow?
Siegnela do jego drugiej kieszeni i wydobyla trzy srebrne noze oraz srebrna solniczke.
— Duzo ich — stwierdzil Stollop. — Nie zauwaza nawet, ze jednego czy dwoch brakuje.
Glenda patrzyla na niego bez slowa. Brzdek znikajacych ze stolu sztuccow juz od pewnego czasu stanowil niewielki, ale zauwazalny element ogolnego gwaru.
Pochylila sie i przysunela twarz na cal od jego nosa.
— Panie Stollop, zastanawiam sie, czy tego wlasnie oczekuje od was lord Vetinari. — Pobladl gwaltownie, a ona kiwnela glowa. — To taki glos rozsadku.
Glos szybko docieral do wszystkich. Idac, Glenda z satysfakcja slyszala za soba glosniejsze brzeki, gdy fala sztuccow przeplywala z powrotem z kieszeni na obrusy. Ciche dzwonienie plynelo wzdluz stolow, jakby frunely tam malenkie wrozki.
Glenda usmiechnela sie do siebie i pospieszyla dalej, by rzucac wyzwanie calemu swiatu. A przynajmniej tej jego czesci, ktorej osmielala sie rzucac wyzwania.
Patrycjusz wstal. Z jakiegos niezrozumialego powodu nie potrzebowal zadnych fanfar. Zadnego „Odlozcie widelce, panowie, gdyz… „ ani „Zajme wasze uszy… „ czy „Chce zwrocic uwage panow na… „. Po prostu wstal i gwar ucichl.
— Panowie, dziekuje wam za przybycie. Dziekuje rowniez nadrektorowi Ridcully’emu za to, ze dzisiejszego wieczoru okazal sie tak goscinnym gospodarzem. Chce tez skorzystac z okazji, by was uspokoic. Widzicie, krazy po miescie plotka, jakobym byl przeciwnikiem grania w pilke nozna. Nic nie mogloby byc dalsze od prawdy. Szczerze popieram tradycyjne kopanie pilki. Co wiecej, bylbym szczesliwy, gdyby gra opuscila wilgotny mrok zaulkow. Choc wiem, ze macie, panowie, wlasny rozklad spotkan, proponuje powolac lige najwazniejszych zespolow, ktore beda meznie walczyc miedzy soba o zloty puchar…
Zabrzmialy radosne okrzyki piwnej natury.
— … czy tez, powinienem powiedziec, zlotawy puchar…
Oklaski i smiechy.
— … puchar na wzor niedawno odkrytej starozytnej urny, znanej jako Starcie, ktora, jestem przekonany, wszyscy widzieliscie.
Powszechne chichoty.
— A jesli nie, na pewno widzialy ja wasze zony.
Chwila ciszy, a potem tsunami smiechu, ktore — jak wiekszosc poteznych fal — mialo u gory sporo piany.
Ukryta wsrod sluzacych Glenda byla jednoczesnie zaskoczona i urazona (choc nie byl to uraz skokowej natury). On cos planuje, myslala. A oni lykaja to razem z piwem.
— Tego jeszcze nie widzialem — odezwal sie kelner podajacy wino.
— Czego?
— Zeby jego lordowska mosc spozywal alkohol. Zwykle nawet nie pije wina.
Glenda spojrzala na szczupla postac w czerni i zapytala, starannie wymawiajac slowa:
— Kiedy mowisz, ze nie pije wina, chodzi ci o to, ze nie pije wina, czy ze nie pije… wina?
— Nigdy zadnego drinka. Tyle chcialem powiedziec. To lord Vetinari przeciez. Wszedzie ma uszy.
— Widze tylko pare, ale na swoj sposob jest dosc przystojny.
— Tak, damom sie podoba. — Kelner pociagnal nosem. — Wszyscy wiedza, ze laczy go cos z wampirzyca z Uberwaldu. Slyszalas? Ta, ktora wymyslila Lige Wstrzemiezliwosci. Wampiry, ktore nie wysysaja krwi. Hej, co sie…
— Niech nikt nie mysli, ze jestem samotny w swym pragnieniu, by poprowadzic te wspaniala gre ku lepszej przyszlosci — mowil dalej Vetinari. — Dzis wieczorem, panowie, zobaczymy tu pilke nozna, a jesli na czas sie nie uchylicie, panowie, mozecie nawet ja polknac. Zatem, by zademonstrowac zwiazek pilki noznej z przeszlosci i, mam wielka nadzieje, tej z przyszlosci, przedstawiam wam pierwsza druzyne Niewidocznego Uniwersytetu. Oto !
Swiece zgasly wszystkie naraz, nawet te wysoko w kandelabrach; Glenda widziala w mroku blade widma dymu. Stojacy obok Nutt zaczal liczyc pod nosem. Jeden, dwa… Na trzy kandelabr na drugim koncu sali rozblysnal nagle, oswietlajac Trevora Likely’ego z jego najbardziej zarazliwym usmiechem.
— Dobry wieczor wszystkim — zaczal. — I panu, wasza lordowska mosc. Alez dzisiaj powalajaco wygladacie…
W calym holu wstrzymywano oddechy. Trev mial w dloni puszke. Upuscil ja sobie na noge i stopa podrzucil na ramie, skad przewedrowala mu po karku na drugie ramie i po rece w dol.
— Na poczatku ludzie kopali kamienie. Co bylo dosyc glupie. Potem probowali z czaszkami, ale najpierw trzeba bylo wyciac je innym ludziom, co prowadzilo do walk.
Obok Glendy Nutt wciaz liczyl cicho.
— Teraz mamy cos, co nazywamy pilka — mowil dalej Trev, a puszka przetaczala sie i wirowala wokol niego. — Ale tak naprawde to tylko kawal drewna. Nie mozna jej kopac, chyba ze w bardzo solidnych butach. Jest wolna. Jest ciezka. Nie jest zywa, panowie, a pilka powinna zyc.
Drzwi na koncu otworzyly sie nagle i truchtem wbiegl Bengo Macarona, podbijajac nowa pilke. Jej „gloing, gloing!” rozbrzmiewalo echem w calym holu. Niektorzy kapitanowie druzyn poderwali sie i wyciagali szyje, by lepiej widziec.
— No i ze stara pilka nie mozna bylo zrobic tego…
Trev zanurkowal na posadzke, a Macarona baletowym wykopem poslal pilke wzdluz przejscia, brzeczaca jak rozgniewany szerszen.
Niektore sceny sa raczej wspomnieniem niz doswiadczeniem, gdyz zdarzaja sie za szybko dla natychmiastowego zrozumienia. Kolejne zajscia Glenda ogladala na wewnetrznym ekranie przerazonej pamieci. Dwoch nadrektorow i tyran patrzyli ze stezalym zaciekawieniem, jak wirujaca kula mknie ku nim, ciagnac za soba straszliwe konsekwencje. A potem znikad wylonil sie bibliotekarz i dlonia jak lopata zatrzymal ja w powietrzu.
— To wlasnie my, panowie. I zmierzymy sie z pierwsza druzyna, ktora stanie z nami na Hippo w sobote o pierwszej. Bedziemy trenowac w calym miescie. Jesli chcecie, mozecie do nas dolaczyc. I nie martwcie sie, jesli nie macie pilek. Damy wam kilka!
Plomyki swiec zgasly i bardzo dobrze, gdyz trudno po ciemku wywolywac zamieszki. Kiedy znow zaplonely w ten sam niezwykly sposob, przy wszystkich stolach rozbrzmiewaly krzyki, klotnie, smiechy, a nawet dyskusje. Sluzacy dyskretnie krazyli z dzbanami. Glenda zauwazyla, ze zawsze jakos pojawial sie nastepny.
— Co oni pili? — spytala szeptem najblizszego kelnera.
— Specjalnie Warzone Winkle’a, wybor magow. Najlepsze piwo.
— A jego lordowska mosc?
Wyszczerzyl zeby.
— Zabawne, niektorzy juz mnie o to pytali. To samo co goscie. Nalewane z tego samego dzbana, tak jak dla kazdego innego, wiec…
Zamilkl.
Lord Vetinari wstal znowu.
— Panowie, kto z was podejmie to wyzwanie? To nie musi byc Przycmiona, nie musza byc Siostry Dolly, nie musza byc Stroszeni… Ktorakolwiek druzyna, panowie. Niewidoczni Akademicy stana przeciw najlepszym z was, zgodnie z piekna tradycja sportu. Ustalilem date meczu na sobote. Jesli chodzi o Akademikow, mozecie sie przygladac, jak trenuja, a pan Stibbons wszystkim wam udzieli porad, gdybyscie ich potrzebowali. To bedzie uczciwy mecz, macie na to moje slowo. — Przerwal na moment. — Czy wspominalem, ze kiedy ten prawie ze zloty puchar zostanie wreczony, bedzie napelniony piwem? Koncepcja jest calkiem popularna, jak rozumiem, wiec przewiduje, ze przez rozsadny czas zloty puchar okaze sie cudownie pelen piwa, niezaleznie od tego, ilu sie z