pokrywke i zajrzala w glab. Krab, ktorego wczoraj — choc wydawalo sie, ze o wiele dawniej — dostala od Verity Pushpram, pomachal do niej okiem.
— Co by sie stalo, gdybym zostawila odkryty kociolek? — zapytala glosno. — Ciekawe, jak szybko ucza sie kraby.
Wrzucila do srodka wilgotne anchois, ktore spotkaly sie chyba z krabia aprobata. Zalatwiwszy te sprawe, stanela na srodku kuchni i rozejrzala sie, szukajac czegos jeszcze do wyczyszczenia. Czarne zelazo piecow nigdy nie bedzie blyszczalo, ale wszystkie ich powierzchnie zostaly wyszorowane i osuszone. Co do talerzy, mozna bylo z nich jesc. Jesli czlowiek chcial, zeby praca byla porzadnie wykonana, musial sam sie nia zajac. W wersji Juliet czystosc lezala o krok od boskosci, inaczej mowiac, byla kaprysna, przekraczajaca zrozumienie i rzadko widywana.
Cos musnelo jej twarz. Odruchowo machnela reka i chwycila w dlon czarne pioro. Znowu te paskudne stwory w rurach… Ktos powinien sie nimi zajac.
Chwycila najdluzsza miotle i walnela w rure.
— Dosc tego! Wynoscie sie stad! — krzyknela.
W ciemnosci zabrzmialy szurania i ciche „Aik! Aik!”.
— … szepraszam, panienko — odezwal sie glos.
Spojrzala ze schodow na nieksztaltna twarz tego… no, jak mu na imie? A tak.
— Dzien dobry, panie Betonie — powitala trolla. Zauwazyla u niego brunatne plamy pod nosem.
— Nie mogie znajsc pana Treva — oznajmil Beton.
— Nie widzialam go caly ranek — odparla Clenda.
— Nie mogie znajsc pana Treva — powtorzyl troll glosniej.
— Czemu pan go szuka? — spytala.
O ile wiedziala, kadzie dzialaly wlasciwie same. Mowilo sie Betonowi, zeby sciekal swiece, a on sciekal swiece, az skonczyly mu sie swiece.
— Pan Nutt chory — wyjasnil Beton. — Nie mogie znajsc pana Treva.
— Zaprowadz mnie do pana Nutta, ale juz! — polecila Glenda.
Troche nieladnie jest nazwac kogokolwiek metem, ale ludzie, ktorzy mieszkali i pracowali przy kadziach, idealnie pasowali do tego okreslenia. Te kadzie byly korytem, gdzie sie zbierali. Jesli widzialo ich sie gdziekolwiek w podziemnym labiryncie, zawsze dreptali bardzo szybko, ale zwykle tylko pracowali, spali i utrzymywali sie przy zyciu. Nutt lezal na starym materacu. Glenda raz tylko na niego spojrzala.
— Idz szukac pana Treva — polecila Betonowi.
— Nie mogie znajsc pana Treva — przypomnial troll.
— Szukaj dalej! — Przykleknela obok Nutta. Wywrocil oczy, jakby patrzyl do wnetrza wlasnej glowy. — Panie Nutt, slyszy mnie pan?
Zdawal sie budzic.
— Musi panienka odejsc — szepnal. — Bedzie bardzo niebezpiecznie. Drzwi sie otworza.
— A jakie to drzwi? — Starala sie mowic pogodnie. Spojrzala na mety obserwujace ja z niepewna zgroza. — Czy ktorys moze cos przyniesc, zeby go przykryc?
Samo pytanie sprawilo, ze rozbiegli sie w panice.
— Zobaczylem drzwi, a wiec otworza sie znowu — rzekl Nutt.
— Nie widze tu zadnych drzwi.
Szeroko otworzyl oczy.
— Sa w mojej glowie.
Przy kadziach nie bylo mowy o odosobnieniu. Stanowily tylko szersze pomieszczenie przy nieskonczenie dlugim korytarzu. Ludzie caly czas przechodzili obok.
— Chyba jest pan przemeczony, panie Nutt — stwierdzila Glenda. — Pracuje pan na okraglo, wszedzie sie spieszy, zamartwia. Musi pan odpoczac.
Ku jej zdumieniu jeden z tutejszych mieszkancow przyniosl koc, ktorego spore czesci nadal dawaly sie zginac. Okryla Nutta akurat w chwili, kiedy przybyl Trev. Nie mial w tej kwestii wyboru, poniewaz Beton ciagnal go za kolnierz.
Spojrzal na lezacego Nutta, a potem na Glende.
— Co mu sie stalo?
— Nie wiem.
Uniosla palec do skroni i pokrecila nim lekko, co bylo uniwersalnym gestem oznaczajacym „zwariowal”.
— Musicie odejsc — jeknal Nutt. — Bedzie tu bardzo niebezpiecznie.
— Powiedz nam, co sie dzieje — nie ustepowala Glenda. — Prosze, wytlumacz mi.
— Nie moge — szepnal Nutt. — Nie potrafie wymowic slow.
— Sa takie slowa, ktorych nie umiesz wymowic? — zdziwil sie Trev.
— Slowa, ktore nie chca byc wymowione. Mocne slowa.
— Czy nie moglibysmy pomoc? — upierala sie Glenda.
— Jestes chory? — zapytal Trev.
— Nie, panie Trev. Dzis rano dokonalem odpowiednich ruchow jelitowych.
To byl przeblysk dawnego Nutta — precyzyjnego, ale troche dziwacznego.
— Chory na glowe? — spytala Glenda.
Pytanie to zrodzilo sie z desperacji.
— Tak. Na glowe — zgodzil sie Nutt. — Cienie. Drzwi. Nie moge powiedziec.
— Czy jest ktokolwiek, kto moze wyleczyc te chorobe?
Nutt milczal przez chwile, nim odpowiedzial:
— Tak. Musicie sprowadzic filozofa wyksztalconego w Uberwaldzie. Oni moga pomoc naprostowac mysli.
— Czy to cos takiego, jak zrobiles Trevowi? Wytlumaczyles mu, co mysli o swoim tacie i w ogole, a on przez to stal sie szczesliwszy. Prawda, Trev?
— Taa — potwierdzil Trev. — I nie musisz mnie tak szturchac w zebra. Naprawde mi pomogl. Nie mozna by cie zahipnotyzowac? — spytal Nutta. — Raz widzialem wystep takiego goscia. Zwyczajnie pomachal blyszczacym zegarkiem na ludzi i niesamowite, co potem robili. Szczekali nawet jak psy.
— Owszem, hipnoza jest waznym elementem filozofii — zgodzil sie Nutt. — Pomaga uspokoic pacjenta, dzieki czemu mysli maja szanse byc slyszane.
— To moze tak sprobujemy? — zaproponowala Glenda. — Moze zrobisz to ze soba? Na pewno znajdziemy ci cos blyszczacego do machania.
Trev wyjal z kieszeni swoja ukochana puszke.
— Tra-la! I chyba mam tez gdzies kawalek sznurka.
— Wszystko dobrze, ale nie bede w stanie postawic sobie wlasciwych pytan, poniewaz bede zahipnotyzowany. Formulowanie pytan jest bardzo wazne.
— Wiem co! — zawolal Trev. — Kaze ci, bys poprosil siebie, zebys sobie zadal wlasciwe pytania. Wiedzialbys, jakie zadawac, gdyby to byl ktos inny, prawda?
— Tak, panie Trev.
— Nie musiales przeciez hipnotyzowac Treva — przypomniala Glenda.
— Nie, ale jego mysli byly tuz pod powierzchnia. Obawiam sie, ze moje nie sa tak latwo dostepne.
— Czy naprawde mozesz sie zahipnotyzowac, zeby sobie zadawac pytania?
— W „Drzwiach decepcji” Fussbinder istotnie opisuje metode hipnotyzowania siebie — wyjasnil Nutt. — Jest to wyobrazalne…
— Umilkl.
— No to do roboty — zdecydowal Trev. — Lepsze wyjscie niz wejscie, jak mawiala moja babcia.
— Chyba nie jest to az tak dobry pomysl.
— Mnie nic sie nie stalo — zapewnil z moca Trev.