— Rzeczy, o ktorych nie wiem… Rzeczy, o ktorych nie wiem… — mamrotal Nutt.
— Co z nimi? — spytala Glenda.
— Rzeczy, o ktorych nie wiem… Mysle, ze sa za drzwiami, bo mysle, ze sam je tam schowalem, bo mysle, ze nie chce o nich wiedziec.
— Czyli musisz wiedziec, co to takiego, o czym nie chcesz wiedziec — stwierdzila Glenda.
— Tak.
— Jak zle moze byc cos takiego? — spytal Trev.
— Mysle, ze bardzo zle.
— A co bys powiedzial, gdyby chodzilo o mnie? — spytala Glenda. — Chce znac prawde.
— No wiec… — zaczal Nutt. — Powiedzialbym chyba, zeby panienka zajrzala za drzwi i zobaczyla, czego panienka nie chce wiedziec, zebysmy mogli zmierzyc sie z tym razem. Z pewnoscia takiej rady udzielal von Kladpoll w „Doppelte Beruhrungssempfindung”. Co wiecej, takie dzialanie byloby kwestia praktycznie fundamentalna dla analizy ukrytej jazni.
— No wlasnie — przytaknela Glenda niepewnie.
— Ale jakie zle rzeczy moglyby sie ewentualnie znalezc w pani umysle, panno Glendo? — rzekl Nutt, pelen galanterii nawet w tym cuchnacym otoczeniu kadzi.
— Pare by sie znalazlo — zapewnila Glenda. — Nie da sie przejsc przez zycie tak, zeby kilku nie zebrac.
— Wczoraj w nocy mialem zle sny — oznajmil Nutt.
— Kazdemu trafiaja sie zle sny.
— Te byly czyms wiecej… — Wyprostowal reke i otworzyl dlon.
Trev gwizdnal.
— Och… — powiedziala Glenda. A potem: — Czy powinny tak wygladac?
— Nie mam pojecia — zapewnil Nutt.
— To boli?
— Nie.
— Moze cos takiego sie dzieje, kiedy gobliny sa starsze — zgadywal Trev.
— Tak, moze sa im potrzebne szpony.
— Wczoraj mialem cudowny dzien — westchnal Nutt. — Bylem czlonkiem zespolu. Otaczala mnie druzyna. Bylem szczesliwy. A teraz…
Trev wzniosl kawalek brudnego sznurka i pogieta, ale wciaz blyszczaca puszke.
— Sprobujesz?
— Moze zle to rozumiem — rzekla Glenda. — Ale jesli nie chcesz sie dowiedziec, jakie sa te rzeczy, o ktorych nie chcesz wiedziec, to one tym bardziej beda rzeczami, o ktorych nie chcesz wiedziec, i podejrzewam, ze jesli to jeszcze potrwa, wczesniej czy pozniej glowa ci sie zapadnie.
— Jest cos w tym, co oboje mowicie — przyznal ostroznie Nutt.
— W takim razie pomoz mi przeniesc go na kanape — zdecydowal Trev. — Czy powinien byc taki zalany potem?
— Chyba nie — uznala Glenda.
— Bylbym spokojniejszy, gdybyscie mnie zakuli — oznajmil Nutt.
— Co?! — zdumiala sie Glenda. — Dlaczego uwazasz, ze powinnismy?
— Musicie zachowac ostroznosc. Pewne rzeczy przesaczaja sie kolo drzwi. Moga byc zle.
Glenda przyjrzala sie szponom. Byly lsniace i czarne, i na swoj sposob calkiem ladne, choc trudno byloby sobie wyobrazic, jak uzywa sie ich do — na przyklad — malowania obrazu albo smazenia omletu. Szpony sluza do rozrywania, prawda? Ale to przeciez pan Nutt, nawet ze szponami nadal jest panem Nuttem.
— Zaczynamy? — zachecil Trev.
— Nalegam na lancuchy — nie ustepowal Nutt. — W skladzie, cztery drzwi dalej, jest pelno roznych metalowych rupieci.
Glenda odruchowo spojrzala na szpony i zauwazyla, ze sie wydluzyly.
— Dobrze. Trev, pospiesz sie, prosze.
Trev podazyl wzrokiem za jej spojrzeniem.
— Wroce, zanim sie zorientujecie, ze mnie nie ma — zapewnil ze sztuczna wesoloscia.
Rzeczywiscie, nim minelo kilka minut, uslyszala dzwonienie — to Trev wlokl lancuchy po korytarzu.
Glenda powstrzymywala lzy, poruszona sama niezwykloscia sytuacji. Nutt lezal nieruchomo, wpatrzony w sufit. Przeniesli go na kanape i owineli starannie.
— Mam klodki, ale bez kluczy. Moge je zamknac, ale potem nie dadza sie otworzyc.
— Prosze je zatrzasnac.
Glenda bardzo rzadko plakala, wiec starala sie nie plakac i teraz.
— Chyba nie powinnismy robic tego tutaj — powiedziala. — Nie przy kadziach. Ludzie patrza.
— Prosze zakolysac swoim wahadlem, panie Trev — polecil Nutt.
Trev wzruszyl ramionami, ale posluchal.
— Teraz musi pan zaczac mi mowic, panie Trev, ze czuje sie senny — tlumaczyl Nutt.
Trev odchrzaknal. Lsniaca puszka kolysala sie tam i z powrotem.
— Wyraznie czujesz sie senny. Okropnie senny.
— Tak dobrze. Czuje sie okropnie senny — potwierdzil znuzonym glosem Nutt. — Teraz musi mi pan polecic, zebym siebie przeanalizowal.
— Co to znaczy? — spytala ostro Glenda, zawsze podejrzliwa wobec trudnych slow.
— Przepraszam. Chodzilo mi o to, ze metoda pytan i odpowiedzi mam sobie pomoc szczegolowo zbadac dzialanie mojego wlasnego umyslu.
— Ale nie wiem, jakie zadawac pytania — wystraszyl sie Trev.
— Ja wiem — tlumaczyl Nutt cierpliwie. — Ale musi mi pan polecic, zebym to robil.
Trev wzruszyl ramionami po raz kolejny.
— Panie Nutt, musi pan zbadac, co zlego dzieje sie z panem Nuttem — powiedzial.
— A tak. — Ton glosu Nutta zmienil sie nieco. — Wygodnie panu, panie Nutt? Tak, dziekuje. Lancuchy prawie nie obcieraja. Dozkonale. Prosze mi teraz opowiedziec o zwojej matce, panie Nutt. To pojecie jest mi znane, jednak o ile pamietam, nigdy nie mialem matki. Mimo to dziekuje za zainteresowanie.
I tak zaczal sie ten monologiczny dialog. Glenda i Trev siedzieli na kamiennych schodach, a spokojny glos opowiadal, az do: — Ach tak, biblioteka. Czy jezt cos w bibliotetze, panie Nutt?
— W bibliotece jest wiele ksiazek.
— Co jeszcze jezt w bibliotetze, panie Nutt?
— W bibliotece sa liczne krzesla i drabiny.
— A co jezt w bibliotetze, o czym nie chtze mi pan powiedziec, panie Nutt?
Czekali. W koncu glos odpowiedzial:
— W bibliotece jest szafka.
— Czy jezt w tej szaftze cos spetzjalnego, panie Nutt?
Znowu przerwa i znowu slaby, cichy glos:
— Nie wolno mi otwierac tej szafki.
— Czemu jego polowa mowi jak ktos z Uberwaldu? — zwrocila sie Glenda do Treva, zapominajac o wyostrzonym sluchu pacjenta.
— Pytania zadawane z lekkim akcentem uberwaldzkim podczaz badan takiej natury wydaja sie szybciej prowadzic do rozluznienia patzjenta — wyjasnil Nutt. — A teraz bylbym zachwytzony, gdybyscie mi nie przerywali.
— Przepraszam — szepnela Glenda.
— Drobiazg. A wietz dlaczego nie wolno panu otwierac tej szafki, panie Nutt?
— Poniewaz obiecalem Lady, ze nie otworze szafki.
— A czy otworzyl pan szafke, panie Nutt?
Tym razem przerwa byla o wiele dluzsza.
— Obiecalem Lady, ze nie otworze szafki.
— Czy wielu rzeczy nauczyl sie pan w zamku, panie Nutt?