— Tak.
— Czy nauczyl sie pan robic wytrychy, panie Nutt?
— Tak.
— Gdzie teraz sa drzwi, panie Nutt?
— Sa przede mna.
— Otworzyl pan te drzwi, panie Nutt. Myzli pan, ze nie, ale pan otworzyl. A teraz jezt bardzo wazne, by otworzyl je pan znowu.
— Ale to, co jest za nimi, jest zle!
Oboje podsluchujacy wyciagneli szyje, by lepiej slyszec.
— Nie ma nic zlego. Nie ma zupelnie nic zlego. W przeszlosci otworzyl pan drzwi z dziecietzego nierozsadku. Teraz, aby zrozumiec te drzwi, musi je pan otworzyc z madroscia dojrzalosci. Prosze otworzyc te drzwi, panie Nutt, a ja podejde do nich razem z panem.
— Ale nie mam juz wytrycha!
— Natura doztarczy, panie Nutt.
Glenda zadrzala. To z pewnoscia tylko jej wyobraznia, ale nie byli juz przy swiecowych kadziach.
Przed Nuttem ciagnal sie korytarz. Czul, ze wszystko z niego opada. Lancuchy, ubranie, cialo, mysli… Pozostal jedynie korytarz i plynaca ku niemu szafka. Miala oszklone drzwiczki; na szlifowanych krawedziach blyszczalo swiatlo. Uniosl dlon i wysunal szpon, ktory rozcial szklo i drewno, jakby byly powietrzem. Szafka miala jedna polke, na polce lezala jedna ksiazka. Oplataly ja zelazne lancuchy. Okazaly sie latwiejsze do zerwania niz poprzednim razem. Ksiazka miala lsniacy srebrem tytul ORK.
Wtedy rozlegl sie wrzask. Dobiegal z plataniny rur pod stropem.
Chuda kobieta w dlugiej czarnej szacie — moze czarownica, pomyslala Glenda zdumiona jej naglym pojawieniem — zeskoczyla na kamienie i rozejrzala sie jak kot.
Nie, raczej jak ptak, uznala Glenda. Szarpanymi ruchami.
A potem otworzyla usta i krzyknela:
— Aik! Aik! Niebezpieczenstwo! Niebezpieczenstwo! Strzezcie sie!
Rzucila sie w strone kanapy, ale Trev stanal jej na drodze.
— Glupiec! Ork wyje ci oczy!
Teraz byl to duet, gdyz nastepna kreatura splynela z mroku na czyms, co moglo byc wydeta peleryna, a moglo skrzydlami.
Obie przesuwaly sie bez przerwy, kazda w innym kierunku, usilujac zblizyc sie do kanapy.
— Nie bojcie sie! — zaskrzeczala jedna z nich. — Jestesmy po waszej stronie! Mamy was bronic!
Drzaca Glenda zdolala w koncu wstac. Zalozyla ramiona na piersi. W tej pozie zawsze czula sie lepiej.
— A za kogo wy sie uwazacie, ze tak sobie spadacie spod sufitu i wrzeszczycie na ludzi? W dodatku gubicie piora. To obrzydliwe. Przeciez… jestesmy blisko pomieszczen, gdzie przygotowuje sie jedzenie!
— Tak jest! Spadajcie stad — poparl ja Trev.
— Niezle z nimi rozmawiasz — mruknela cicho Glenda. — Na pewno dlugo nad tym myslales.
— Nie rozumiecie — tlumaczyla kreatura. Obie mialy naprawde dziwaczne twarze, jakby ktos zrobil ptaka z kobiety. — Grozi wam wielkie niebezpieczenstwo! Aik!
— To znaczy wy? — spytala Glenda.
— Ork! — odpowiedziala krzykiem. — Aik!
W cieniu przed otwarta szafka dusza Nutta przewrocila kartke. Poczul kogos obok swojego lokcia, obejrzal sie i spojrzal prosto w twarz Lady.
— Dlaczego powiedzialas mi, zebym nie otwieral ksiazki?
— Poniewaz chcialam, zebys ja przeczytal. Musiales sam odnalezc prawde dla siebie. W ten sposob wszyscy szukamy prawdy.
— A jesli prawda jest straszna?
— Mysle, ze na to znasz juz odpowiedz, Nutt.
— Odpowiedz brzmi: straszna czy nie, to nadal prawda.
— A potem? — spytala Lady takim tonem, jakby zachecala zdolnego ucznia.
— A potem prawde mozna zmienic — odpowiedzial Nutt.
— Pan Nutt jest goblinem — oswiadczyl Trev.
— Taa, akurat — odparla kreatura.
Fraza ta zabrzmiala nieslychanie egzotycznie w ustach istoty, ktorej twarz z kazda chwila stawala sie bardziej ptasia.
— Jesli krzykne, przybiegnie tu mnostwo ludzi — zagrozila Glenda.
— I co zrobia? — zapytala kreatura.
I co zrobia? — zastanowila sie Glenda. Beda stali dookola, powtarzali „Ale o co chodzi?” i zadawali te same pytania co my. Przesunela sie troche, kiedy jeden ze stworow znow sprobowal przedostac sie do kanapy.
— Ork bedzie zabijal — odezwal sie trzeci glos.
Kolejna kreatura opadla na podloge tuz przed Glenda. Jej oddech cuchnal padlina.
— Pan Nutt jest delikatny i uprzejmy, nigdy nikogo nie skrzywdzil — powiedziala Glenda.
— Kto na to nie zasluzyl — dodal pospiesznie Trev.
— Ale teraz ork wie, ze jest orkiem — oswiadczyla kreatura.
Wszystkie trzy przesuwaly sie do przodu i do tylu w upiornym kontredansie.
— Nie wydaje mi sie, zeby wolno wam bylo nas dotknac — uznal Trev. — Naprawde nie sadze, zebyscie mogly nam cos zrobic.
Usiadl nagle obok Nutta i przyciagnal do siebie Glende.
— Maja pazury — zauwazyla nieglosno Glenda. — Widze ich pazury.
— Szpony — poprawil ja Trev.
— O czym ty mowisz?
— Te wielkie z przodu to szpony, te z tylu to pazury, sluza do przytrzymywania zdobyczy. Wszyscy sie myla.
— Oprocz ciebie — mruknela. — Tak nagle zostales ekspertem od okropnych ptakopodobnych stworow?
— Nic nie poradze. Czasami cos tak wpada mi do ucha.
— Musimy was ochraniac — oswiadczyla jedna z ptasich kobiet.
— Nie potrzebujemy ochrony przed panem Nuttem! To nasz przyjaciel! — zawolala Glenda.
— A ilu twoich przyjaciol ma szpony?
— A czym mamy sie martwic tutaj, na uniwersytecie, ktory ma takie wielkie i grube mury? Poza tym roi sie tu od magow!
Jedna z kobiet wyciagnela szyje, az jej twarz znalazla sie o kilka cali od twarzy Treva.
— Powinniscie sie martwic, bo jest tu z wami ork!
Brzeknely lancuchy. Nutt poruszyl sie odrobine.
— Pracujecie dla kogos, prawda? — domyslil sie Trev. — Macie takie male glowki. Nie zmiesci sie w nich tyle mozgu, zebyscie same cos takiego wymyslily. Magowie wiedza, ze tu jestescie?
Glenda wrzasnela. Nigdy jeszcze nie wrzeszczala tak na powaznie, z samej glebi swej zgrozy. Nieostrozne zaciecie sie w palec sie nie liczylo, zreszta nie bylo az tak glosne. Wrzask rozbrzmiewal echem w korytarzach i odbijal sie w piwnicach, az dzwonily krypty[17].
Glenda wrzasnela po raz drugi, a ze pluca nabraly wprawy, tym razem efekt byl jeszcze glosniejszy. Z obu stron rozleglo sie tupanie biegnacych stop.
Co dodalo jej pewnosci.
Nie byla przekonana, czy pewnosci dodaje tez cichy brzek i szuranie metalu sugerujace, ze zerwal sie