— Ale to przeciez po drugiej stronie miasta! — wystraszyla sie Glenda.

— Komendant Vimes obiecal, ze straz da nam eskorte — uspokoil ja Myslak. — Tylko dla ochrony, oczywiscie.

— Czyjej? — spytala. — Widzi pan, co z tego wyjdzie. Ludzie pomysla, ze to pan Nutt jest problemem.

— Och, wszystko to jest wesole i zabawne, dopoki ktos nie straci glowy — odezwal sie ktos za plecami Glendy.

— Pepe? Co tu robisz, do demona?

— I jak sie pan tu dostal? — spytal zdumiony Myslak. — Straz wszystko otoczyla.

Pepe obrzucil go pytajacym wzrokiem.

— A ty kim jestes, madralo?

— Prowadze ten uniwersytet!

— No wiec lepiej idz i go prowadz, bo tutaj nie bedzie z ciebie pozytku.

— Czy ta osoba jest panience znana? — Myslak spojrzal na Glende.

— Ehm… No tak. Projektuje ubrania.

— Jestem modysta — oswiadczyl Pepe. — Potrafie z ubraniami robic rzeczy, ktorych nie uwazalibyscie za mozliwe.

— A w to akurat moge uwierzyc — zgodzil sie Trev.

— Wiem tez to i owo o motlochu i rozruchach.

Pewna mysl przyszla Glendzie do glowy.

— Bardzo wazny w kregach krasnoludow — szepnela do rozgniewanego Myslaka. — Zna mnostwo wplywowych osob.

— Ja tez znam — odparl Myslak. — Wlasciwie to sam jestem taka osoba — jeknal. — Ale wczoraj sam musialem prowadzic trening i nie pamietalem tych wszystkich cwiczen, ktore wymyslil pan Nutt, wiec kazalem im biegac w miejscu i nie wydaje mi sie, zeby to bylo bardzo pomocne.

— Cos zlego sie dzieje — uznal Trev. — Znam to miasto. Pojde i sprawdze. W koncu nie jestem wam potrzebny.

— Mnie tak — oswiadczyla Juliet.

Trev zawahal sie, ale Nutt pokazal mu, jak sie to zalatwia. Uniosl dlon i poslal jej calusa, po czym zniknal za drzwiami.

— Widzieliscie? — spytala Juliet. — Dmuchnal mi.

Glenda zerknela na Pepe, ktory wzniosl oczy tak bardzo, ze widziala bialka — choc u niego byly czerwone.

Kilka chwil pozniej, kiedy wieksza czesc zespolu NU maszerowala na Hippo, z Glenda i Juliet wlokacymi sie z tylu jak markietanki za taborem, pol tuzina straznikow wynurzylo sie z rozlicznych miejsc, jakie wybrali sobie na spokojnego papierosa, i podazylo za nimi. Starali sie wygladac, jakby tylko przypadkiem wybrali sie na spacer w tym samym kierunku.

Trev ma racje, pomyslala Glenda. Dzieje sie cos niedobrego.

* * *

Trev nie uszedl daleko, kiedy uliczny instynkt podpowiedzial mu, ze jest sledzony. Pokluczyl chwile po zaulkach i zatrzymal sie za rogiem, by sprawdzic, kto za nim idzie. Nikt nie szedl. Uliczka byla pusta, az do konca. A rownoczesnie uswiadomil sobie, ze ktos przystawil mu do karku cos, co sprawialo bardzo wyrazne wrazenie noza.

— Niech mnie, budza sie wspomnienia. Chyba ciagle pamietam kazdy zaulek w tej okolicy.

— Znam cie! — rzekl Trev, starajac sie nie ogladac. — Jestes Pepe, tak? Jestes krasnoludem?

— Tak jakby krasnoludem — przyznal Pepe.

— Ale przeciez sie nie klocimy, prawda?

Cos malego i blyszczacego pojawilo sie na samej granicy pola widzenia Treva.

— To probka ksiezycowego srebra — wyjasnil glos Pepe. — Bardziej moglbym cie skrzywdzic rozbita butelka szampana, a zdarzalo mi sie, mozesz mi wierzyc. Nie grozilbym nozem takiemu gosciowi jak ty, kiedy ta dziewczyna tak za toba szaleje. Wydaje sie z toba bardzo szczesliwa, a ja chcialbym, zeby byla szczesliwa.

— Cos sie dzieje na ulicy — stwierdzil Trev.

— Na calej ulicy? To bedzie zabawa.

— Cos poszlo zle, prawda?

Dopiero teraz Pepe pojawil sie w polu widzenia Treva.

— To wlasciwie nie moj problem — oswiadczyl. — Ale sa ludzie, ktorych zwyczajnie nie lubie. Az za wielu ich widzialem, dreczycieli i drani. Jesli bardzo szybko chcesz sie wyszkolic w atletyce, powinienes urodzic sie tutaj z talentem projektanta i moze jeszcze kilkoma drobnymi preferencjami. Lord Vetinari zle to sobie wykombinowal. Uwazal, ze moze cos zorganizowac z pilka, tylko ze to mu sie nie uda. To nie jest Gildia Zlodziei, rozumiesz. Gildia Zlodziei jest zorganizowana. A pilka nozna nie jest. Przekonal kapitanow, ale to nie znaczy, ze reszta pojdzie za nimi grzecznie jak owieczki. Ostatniej nocy wszedzie sie bili. Twoi kumple ze swoja blyszczaca nowa pilka i nowymi koszulkami zostana jutro rozbici. Nie, gorzej: rozsmarowani.

— Myslalem, ze jestes tylko kims, kto szyje ubrania — mruknal Trev.

— Tylko Kims. Kto. Szyje. Ubrania. Tylko kims? Nie jestem tylko kims. Jestem Pepe i nie szyje ubran, ale tworze wspaniale dziela sztuki, ktore przypadkiem wymagaja ciala, by pokazac je tak, jak powinny byc ogladane. Krawcy szyja ubrania. A ja wykuwam historie! Slyszales o mikrokolczudze?

— Lapie. Tak.

— Dobrze — pochwalil Pepe. — Co slyszales o mikrokolczudze?

— No… ze nie obciera.

— Ma jeszcze jeden czy dwa sekrety… W kazdym razie na pewno nie mam czasu dla magow. Nic z tego. Irytujaca banda. Ale jutro to nie bedzie mecz. To bedzie wojna. Znasz typa, ktory sie nazywa Andy Shank?

Serce w Trevie zamarlo.

— A co on ma z tym wspolnego?

— Slyszalem tylko nazwisko, ale mysle, ze znam takich. Lord Vetinari zrobil, co chcial. Zlamal pilke, ale zostawil przy tym mnostwo ostrych odlamkow, jesli rozumiesz, o co mi chodzi.

— Jutro bedzie tam straz — poinformowal Trev.

— O co chodzi? Co za sprawa? Taka Twarz jak ty cieszy sie, ze gdzies tam bedzie straz?

— I bedzie nas ogladac mnostwo ludzi.

— Tak. Beda mieli zabawe. Wiesz chyba, ze sa w tym miescie tacy, ktorzy z radoscia pojda ogladac sciecie i beda dzieciaki brali na barana, zeby lepiej widzialy. Dlatego powiem ci, co zrobie. Sprawa stoi na ostrzu noza, ale jutro na pewno noz nie bedzie ci potrzebny. Mam dla ciebie cos o wiele lepszego. Jestes w koncu chlopakiem Dave’a Likely’ego.

— Nie zagram — oswiadczyl Trev. — Obiecalem mamie.

— Obiecales mamie? — powtorzyl Pepe, nie usilujac nawet ukryc lekcewazenia. — I myslisz, ze to robi jakakolwiek roznice? Masz w reku gwiazde, chlopcze. I zagrasz, to oczywiste, dlatego powiem ci, co zrobie. Przyjdziesz sie ze mna spotkac. Badz kolo polnocy przy tylnym wejsciu do Shwatty, przepraszam, ale po krasnoludziemu brzmi to lepiej, i kopnij w drzwi. Jesli chcesz, mozesz przyprowadzic kumpla, ale na demona, naprawde lepiej sie zjaw.

— Czemu mam kopac w drzwi? — zdziwil sie Trev.

— Bo w obu rekach bedziesz trzymal po flaszce najlepszej brandy. Nie dziekuj, nie robie tego dla ciebie. Ochraniam swoja inwestycje, a tak sie sklada, ze oznacza to rowniez chronienie twojej. No to ruszaj, chlopcze. Spoznisz sie na trening. Ach, jestem pieprzonym geniuszem!

Idac naprzod, Trev zauwazyl nastepnych straznikow. Potrafili byc wyjatkowymi draniami, jesli taka im przyszla ochota… Ale Sam Vimes naprawde nie potrzebowal ludzi, ktorzy nie umieja czytac sygnalow ulicy.

Straz byla nerwowa.

* * *
Вы читаете Niewidoczni Akademicy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату