szerokosc miasta ze srednia predkoscia wieksza niz marsz, i ani razu nie musial biec zbyt daleko. Idealny wynik dla Treva Likely’ego, ktory nie chodzi, kiedy moze jechac.

I w koncu zobaczyl przed soba Hippo. Kiedys odbywaly sie tu wyscigi konne, dopoki nie przeniesiono ich na drugi koniec Ankh. Teraz byl to po prostu rozlegly plac, jakiego kazde wieksze miasto potrzebuje na targi, jarmarki, niekiedy jakies powstania i coraz popularniejsze wozowe wyprzedaze, na ktore uczeszczaly tlumy ludzi chcacych odkupic swoja wlasnosc.

Dzisiaj krazyly tu tlumy, choc nie bylo widac nawet ukradzionej lopaty. A ludzie wszedzie kopali pilke, wiec Trevor troche sie uspokoil. W oddali zauwazyl szpiczaste kapelusze i nikt chyba nikogo nie mordowal.

— Siema, co slychac?

Opuscil lekko wzrok.

— Jak leci, panie Gardlo?

— Slyszalem, ze jakos tam jestes zwiazany z Niewidocznymi Akademikami — rzekl Gardlo Sobie Podrzynam Dibbler, najbardziej przedsiebiorczy, choc z niewyjasnionych powodow takze najbardziej pechowy biznesmen w miescie.

— Nie wmowi mi pan, ze przyszedl pan tu sprzedawac zapiekanki.

— Nie, nie, nie! — zawolal Dibbler. — Za wielu tu dzis amatorow. Moje zapiekanki nie sa robione z jakiegos smiecia dla bandy pijanych kibicow.

— A panskie zapiekanki sa dla…? — Trev pozostawil to pytanie zawieszone w powietrzu, z petla na koncu.

— Zreszta to juz etap miniony — rzucil lekcewazaco Dibbler. — Teraz wchodze na rynek pamiatkarsko- pilkarski.

— A co to takiego?

— Takie na przyklad autentyczne podpisane koszulki druzyn i tym podobne. Znaczy, sam popatrz…

Z duzej, zawieszonej na szyi tacy Dibbler zdjal mniejsza wersje tego, czym bylaby nowa pilka „gloing! gloing!”, gdyby byla o polowe mniejsza i krzywo wystrugana z drewna.

— Widzisz te biale powierzchnie? Sa po to, zeby na nich podpisala sie druzyna.

— I pan sie postara o te podpisy?

— No wiec nie. Uwazam, ze ludzie wola to zalatwic sami. Takie osobiste pociagniecie, rozumiesz.

— Czyli w zasadzie to pomalowane drewniane kulki i nic poza tym? — upewnil sie Trev.

— Ale autentyczne! — zawolal Dibbler. — Tak samo jak koszulki! Chcesz jedna? Jak dla ciebie, piec dolarow i naprawde gardlo sobie podrzynam.

Pomachal mu skapym kawalkiem czerwonej bawelny.

— Co to jest?

— Barwy twojej druzyny, nie?

— Dwa wielkie zolte U z przodu? — zdziwil sie Trev. — To pomylka. Nasze maja dwa mile U splecione na lewej piersi, jak odznaka. Bardzo stylowe.

— Przeciez to na jedno wychodzi — stwierdzil lekcewazaco Dibbler. — Nikt nie zauwazy roznicy. I musialem zbic cene ze wzgledu na dzieciaki.

Pochylil sie.

— Mozesz mi cokolwiek powiedziec o jutrzejszym meczu, Trev? Wyglada na to, ze druzyny wystawia wspolny, twardy zespol. Vetinari przynajmniej raz nie postawi na swoim.

— Zagramy dobry mecz, zobaczy pan.

— Jasne! Nie mozni przegrac z Likelym w druzynie.

— Ja tylko troche pomagam. Nie zagram. Obiecalem mojej mamie, kiedy zginal tato.

Dibbler rozejrzal sie po zatloczonym stadionie Hippo. Zdawalo sie, ze mysli ma zajecie czyms innym, nie tylko potrzeba zarobienia nastepnego dolara.

— A co sie stanie, jesli wasi przegraja? — zapytal.

— To tylko gra — odparl Trev.

— Tak, ale Vetinari oparl na niej swoja reputacje.

— To gra. Jedna strona wygrywa, druga przegrywa. Sport.

— Wielu ludzi tak nie uwaza — oswiadczyl Dibbler. — Vetinariemu zawsze wszystko sie udawalo — ciagnal, patrzac w niebo. — To jest magia, rozumiesz? Wszyscy uwazaja, ze on zawsze trafia. Co sie stanie, jezeli raz sie pomyli?

— To tylko gra, panie Gardlo. Mecz. Na razie.

Trev ruszyl dalej, ludzie stawiali po jednej stronie boiska rzedy drewnianych law. A ze byli w Ankh-Morpork, gdziekolwiek zebralo sie dwoch lub wiecej ludzi, natychmiast pojawialy sie tysiace, chocby po to, zeby sie zastanawiac po co.

Tam, przy dlugim stole, siedzial pan Myslak Stibbons z kilkoma kapitanami druzyn A tak, Komitet Regulaminowy. Slyszal juz o nim. Nawet po spisaniu zasad, i chociaz niektore byly tak stare, jak sama gra, kilka spraw i tak trzeba bylo wyjasnic. Kiedy sie zblizyl, uslyszal glos Myslaka.

— Przeciez w nowej grze nie mozemy dopuscic do sytuacji, kiedy ludzie kreca sie dookola bramki, to znaczy gola przeciwnikow.

— Przedtem jakos to dzialalo — przypomnial jeden z kapitanow.

— Tak, ale teraz pilka lata. Porzadne kopniecie przerzuci ja przez polowe Hippo. Jesli ktos ja przejmie, straznik gola nie ma szans.

— Czyli… — zaczal pan Stollop, ktory zostal kims w rodzaju rzecznika kapitanow — dwoch gosci z druzyny A musi stac przed gosciem z druzyny B, zanim strzeli?

— Tak, mniej wiecej sie zgadza — potwierdzil sztywno Myslak. — Tylko ze jednym z nich jest straznik gola.

— No to co bedzie, jak jeden z tych gosci go wyminie, zanim jeszcze kopnie pilke?

— Wtedy bedzie, jak sie to tradycyjnie okresla, na spalonym.

— Raczej sam sie spali — burknal jeden z kapitanow.

A ze ta uwaga miala te sama tonacje co zarty, wywolala smiechy.

— Jesli to prawda, w koncu mozesz pan miec kupe biegajacych w kolko graczy, ktorzy tylko czekaja, zeby tych biedakow wpakowac na nielegalna pozycje, chociaz zaden z nich nawet sie nie ruszy. Tak?

— Mimo to bedziemy sie upierac przy tej zasadzie. Wyprobowalismy ja. Pozwala na swobodne poruszanie sie po boisku. W dawnej grze nie bylo niczym niezwyklym, ze gracze przynosili sobie kanapki i numery „Panienek, Ploteczek i Podwiazek”, i po prostu czekali, az pilka sama do nich przyleci.

— Czesc, Trev, co u ciebie?

To byl Andy i stal za plecami Treva.

Musza tu byc tysiace ludzi, myslal Trev w dziwnie powolnym, roztargnionym stylu. I mnostwo straznikow. Nawet stad paru widze. Andy chyba niczego nie bedzie teraz probowal mi zrobic, prawda?

No wiec moze, bo to wlasnie czyni go Andym. Ta mala pszczolka, ktora brzeczy mu pod czaszka, w kazdej chwili moze uderzyc w niewlasciwe miejsce i Andy wyrznie czlowiekowi w twarz. A tak… tam jest tez Tosher Atkinson i jego mamuska, ida sobie, jakby wyszli na spacer.

— Nie widzialem cie ostatnio, Trev — ciagnal Andy. — Pewnie byles zajety…

— Myslalem, ze nie bedziesz sie pokazywal — odparl Trev bez wielkiej nadziei.

— Wiesz, jak to mowia: wczesniej czy pozniej wszystkie grzechy zostaja wybaczone.

W twoim przypadku jednak sporo pozniej, myslal Trev.

— Poza tym — mowil Andy — otwieram nowa karte.

— Tak?

— Trzeba sie wyrwac ze Scisku. Trzeba zapomniec o wystepnym zyciu. Pora sie dopasowac.

— Milo slyszec — mruknal Trev, czekajac na noz.

— I dlatego jestem teraz podstawowym graczem Zjednoczonych Ankh-Morpork. — Nie byl to noz, ale mial calkiem podobny efekt.

— Jak rozumiem, jego lordowska mosc podsunal im ten pomysl.

— Andy caly czas mowil tym samym oslizlym, przyjaznym tonem.

— Oczywiscie zadna druzyna nie ma ochoty na gre z wami, magami. Dlatego powstala nowa, specjalnie na te okazje.

Вы читаете Niewidoczni Akademicy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату