Na chwile znow popatrzyl babci w oczy. W glebinach oczodolow jarzyl sie blekitny blask. Na ulamek sekundy, ledwie dostrzegalnie nawet przy bacznej obserwacji, swiatlo w jednym z nich mrugnelo.
Babcia kiwnela glowa i wyciagnela reke.
Szczycila sie zdolnoscia oceniania ludzi z ich spojrzenia i uscisku reki. W tym przypadku byl to raczej chlodny uscisk.
— Wez krowe — zaproponowala.
TO CENNE STWORZENIE.
— Kto wie, kim sie stanie dziecko?
Smierc wstal i siegnal po kose.
AU, powiedzial.
— A tak, trudno nie zauwazyc — stwierdzila babcia Weatherwax swobodnie, gdyz napiecie wyraznie opadlo. — Wydaje sie, ze oszczedzasz to ramie.
WIE PANI, JAK TO JEST. POWTARZALNE NAPREZENIA I W OGOLE…
— Jesli to tak zostawisz, moze wyniknac cos powaznego.
JAK POWAZNEGO?
— Chcesz, zebym obejrzala?
JESLI MOZNA. MUSZE PRZYZNAC, ZE BOLI W ZIMNE NOCE.
Babcia wstala i siegnela do ramienia Smierci, ale jej dlonie przeszly przez niego jak przez mgle.
— Posluchaj, jesli mam w czyms pomoc, musisz sie stac troche bardziej materialny…
MOZE BUTELKA SUKROZY I AKWY?
— Cukru z woda? Mysle, ze ty przynajmniej wiesz: to tylko dla ciezko myslacych. Dalej, podwin rekaw. No, nie badz dzieckiem. Co moglabym ci zrobic najgorszego?
Palce babci przesunely sie po gladkiej kosci. Miewala juz gorsze przypadki. Przynajmniej na tych kosciach nigdy nie bylo ciala.
Pomacala, zastanowila sie, scisnela mocno, skrecila…
Cos kliknelo.
AU.
— A teraz sprobuj uniesc reke powyzej ramienia.
HM. TAK. RZECZYWISCIE, O WIELE SWOBODNIEJ SIE RUSZA. TAK, NAPRAWDE. SLOWO DAJE! BARDZO PANI DZIEKUJE.
— Gdybys znowu mial z nia problemy, to wiesz, gdzie mieszkam.
DZIEKUJE. BARDZO DZIEKUJE.
— Wiesz, gdzie kazdy mieszka. Wtorki rano to dobra pora. Zwykle jestem w domu.
ZAPAMIETAM. DZIEKUJE.
— W twoim przypadku umow sie wczesniej. Bez urazy.
DZIEKUJE.
Smierc odszedl. Chwile pozniej krowa sapnela cicho. To i lekkie opadniecie skory byly wszystkim, co dzielilo zywe zwierze od stygnacego miesa.
Babcia podniosla dziecko i polozyla mu dlon na czole.
— Goraczka spadla — stwierdzila.
PANI WEATHERWAX, odezwal sie Smierc spod drzwi.
— Slucham?
MUSZE TO WIEDZIEC. CO BY SIE STALO, GDYBYM NIE… NIE PRZEGRAL?
Babcia ostroznie ulozyla dziecko na slomie i usmiechnela sie.
— No coz, na poczatek… zlamalabym ci te nieszczesna reke.
Agnes dlugo nie mogla zasnac; wszystko bylo tu nowe. Wiekszosc mieszkancow Lancre, jak mowi stare powiedzenie, kladzie sie spac z kurami i wstaje z krowami.[4] Ale ona obejrzala najpierw wieczorne przedstawienie, potem obejrzala, jak po nim skladaja dekoracje, obejrzala, jak artysci wychodza, czy tez — w przypadku mlodszych chorzystek — oddalaja sie do swoich kwater w roznych zakamarkach budynku. A potem zostali juz tylko Walter Plinge i jego matka, zamiatajacy podloge.
Ruszyla do schodow. Tutaj, na tylach, nie bylo chyba ani jednej swiecy, ale kilka plonacych jeszcze na widowni wystarczalo, by nadac ciemnosci kilka roznych odcieni.
Schody biegly w gore przy scianie na tylach sceny i tylko rozklekotana porecz dzielila je od przepasci. Prowadzily na strych i do skladow, ale byly tez jedyna droga na jaskolke i do innych sekretnych platform, gdzie ludzie w plaskich kapeluszach i szarych kombinezonach odprawiali magie teatru, zwykle za pomoca wielokrazkow…
Jakas postac stala na wysiegniku ponad scena. Kleczala, przygladajac sie czemus. W ciemnosci.
Agnes cofnela sie. Zaskrzypial stopien.
Postac obejrzala sie nerwowo. Kwadrat zoltego swiatla otworzyl sie nagle w mroku, promien przyszpilil Agnes do sciany.
— Kto tam? — zapytala, podnoszac dlon do oczu.
— Kto to? — odpowiedzial glos. A po chwili dodal: — Och, to… Perdita, prawda?
Kwadrat swiatla sunal w jej strone, gdy postac przeslizgiwala sie nad scena.
— Andre? — upewnila sie Agnes.
Miala ochote sie cofnac, ale cegly jej nie pozwalaly.
I nagle stal juz na schodach — calkiem zwyczajny mlody czlowiek, zaden tajemniczy cien. Trzymal w reku bardzo duza latarnie.
— Co tu robisz? — zapytal.
— Ja… szlam do lozka.
— A tak. — Uspokoil sie. — Niektore z was maja tu kwatery. Dyrekcja uznala, ze tak bedzie bezpieczniej, niz gdybyscie wracaly po nocy do domow.
— A co ty robisz tutaj? — zapytala Agnes, nagle uswiadamiajac sobie, ze sa tu tylko we dwoje.
— Ja… ogladalem to miejsce, gdzie Upior probowal udusic pana Crippsa — wyjasnil organista.
— Po co?
— Chcialem sie upewnic, ze jest juz bezpiecznie, naturalnie.
— Robotnicy ze sceny tego nie zrobili?
— Och, wiesz, jacy oni sa. Wolalem sam sie upewnic.
Agnes przyjrzala sie latarni.
— Nigdy jeszcze takiej nie widzialam. Jak zdolales tak szybko ja zapalic?
— Tego… To jest slepa latarnia. Ma tu klape, widzisz? — Zademonstrowal. — Mozna ja zamknac, a potem znowu otworzyc…
— Na pewno bardzo sie przydaje, kiedy szukasz czarnych nut po ciemku.
— Nie badz zlosliwa. Po prostu nie chce wiecej klopotow. Sama zaczniesz sie rozgladac, kiedy…
— Dobrej nocy, Andre.
— No coz, dobranoc.
Biegiem pokonala ostatnie stopnie i wskoczyla do swojej sypialni. Nikt jej nie scigal.
Kiedy juz sie uspokoila, co trwalo dluzszy czas, rozebrala sie pod obszernym namiotem swej czerwonej, flanelowej nocnej koszuli i polozyla do lozka. Oparla sie wszelkim pokusom, by naciagnac koldre na glowe.
Patrzyla w ciemny sufit.
To glupie, uznala w koncu. Przeciez byl rano na scenie. Nikt nie moze poruszac sie tak predko…
Nie wiedziala, czy udalo jej sie w koncu zasnac, czy ledwie zaczela drzemac, kiedy uslyszala ciche stukanie do drzwi.
— Perdito!?
Znala tylko jedna osobe, ktora potrafila krzyczec szeptem.
Wstala i poczlapala do drzwi. Otworzyla je tylko troszeczke, zeby sprawdzic, a Christine niemal wpadla glowa naprzod do pokoju.
— Co sie stalo?
— Boje sie!!