— Zgodzilismy sie — odparl z duma impresario — by tamtejsza Opera zaangazowala nas na pozostala czesc sezonu…
Glos mu sie zalamal. Spojrzal na polke bagazowa.
— Co to jest?
Babcia zerknela do gory.
— Och, to Greebo — wyjasnila.
— A pan Basilica ma go nie zjadac — dodala niania.
— Ale co to takiego?
— Kot.
— On sie do mnie szczerzy. — Impresario poruszyl sie niespokojnie. — W dodatku cos czuje…
— Zabawne — odparla niania. — Ja tam nie czuje niczego.
Zmienil sie nieco rytm stuku kopyt na zewnatrz; dylizans szarpnal, zwalniajac.
— Ach… — powiedzial menedzer zaklopotany. — Ja, tego… Widze, ze bedziemy zmieniac konie. Mamy ten, no… ladny dzien. Moze sprawdze, no, czy nie ma miejsca na zewnatrz.
Wysiadl, gdy tylko powoz sie zatrzymal. Kiedy po kilku minutach znow ruszyli, juz nie wrocil.
— No, no — odezwala sie babcia, gdy dylizans nabral tempa. — Wydaje sie, ze zostalysmy tylko ty i ja, Gytho. I senor Basilica, ktory nie zna naszej mowy. Prawda, panie Henry Sluggu?
Henry Slugg wyjal chustke i otarl czolo.
— Moje panie! Moje drogie panie! Blagam, przez litosc bogow…
— Zrobil pan cos zlego, panie Slugg? — wypytywala go niania. — Wykorzystal pan kobiete, ktora nie chciala byc wykorzystana? Ukradl pan cos (poza olowiem z dachu i innymi rzeczami, ktorych braku nikt nawet nie zauwazy)? Zamordowal pan kogos, kto na to nie zaslugiwal?
— Nie!
— Mowi prawde, Esme?
Henry wil sie pod spojrzeniem babci Weatherwax.
— Tak.
— Aha. No to w porzadku — ucieszyla sie niania. — Wszystko rozumiem. Sama nie musze placic podatku, ale wiem o takich, ktorzy musza, a nie chca.
— Och, nie o to chodzi, zapewniam pania — rzekl Henry. — Zatrudniam ludzi, ktorzy placa za mnie podatki.
— To niezla sztuczka — pochwalila niania.
— Pan Slugg opanowal tez inna sztuczke — wtracila babcia. — I chyba wiem, na czym polega. To jak cukier i woda.
Henry zamachal rekami.
— Chodzi o to, ze gdyby sie dowiedzieli… — zaczal.
— Wszystko jest lepsze, jesli dociera z bardzo daleka. To cala tajemnica.
— Hm… Tak, przynajmniej w czesci na tym wszystko polega. Przeciez nikt nie chcialby sluchac Slugga.
— Skad pochodzisz, Henry? — spytala niania.
— Ale naprawde — dodala babcia.
— Wychowalem sie przy Gawronim Dziedzincu, na Mrokach. W Ankh-Morpork. To byla straszna, grozna dzielnica. Prowadzily stamtad tylko trzy drogi. Mozna bylo sobie wyspiewac wyjscie na swiat albo mozna bylo je sobie wywalczyc.
— A trzecia droga? — dopytywala sie niania.
— Och, mozna bylo przejsc przez taki zaulek na ulice Falszonoga, a potem skrotem na Kopalnie Melasy — wyjasnil Henry. — Ale nikt, kto poszedl tamtedy, niczego szczegolnego w zyciu nie osiagnal.
Westchnal.
— Zarobilem pare miedziakow, spiewajac w tawernach — opowiadal. — Ale kiedy probowalem czegos lepszego, pytali: „Jak sie nazywasz?”. Mowilem jak, a oni sie smiali. Myslalem, czy nie zmienic nazwiska, ale przeciez znali mnie wszyscy w Ankh-Morpork. I nikt nie chcial sluchac spiewu czlowieka, ktory tak pospolicie sie nazywa.
Niania pokiwala glowa.
— To jak z magikami — stwierdzila. — Nigdy nie nazywaja sie Fred Jakostam. Zawsze to cos w rodzaju: Wielki Zdumioso, prosto z dworu wladcy Klatchu, i Gladys.
— Wszyscy wtedy zwracaja na niego uwage — dodala babcia. — I pilnie uwazaja, zeby sie nie zastanowic, po co wlasciwie, jesli przybywa od wladcy Klatchu, pokazuje sztuczki z kartami w Kromce, ktora ma raptem siedmioro mieszkancow.
— Sztuka polega na tym, ze gdziekolwiek czlowiek sie znajdzie, powinien pochodzic skadinad — wyjasnil Henry. — A potem bylem juz slawny, ale…
— Ale zostales Enrico — dokonczyla babcia.
Przytaknal.
— Chcialem tylko zarobic troche pieniedzy. Mialem zamiar wrocic i ozenic sie z moja mala Angelina…
— Kto to taki? — wtracila babcia.
— Och, to dziewczyna, z ktora sie wychowywalem — odparl wymijajaco Henry.
— Wspolny rynsztok na uliczce w Ankh-Morpork i takie rzeczy? — domyslila sie niania.
— Rynsztok? W tamtych czasach trzeba bylo sie zapisac do kolejki i czekac piec lat na kawalek rynsztoka — oswiadczyl Henry. — Ludzi z rynsztoka uwazalismy za arystokratow. My mieszkalismy w scieku. My i jeszcze dwie inne rodziny. I czlowiek, ktory zonglowal wegorzami.
Westchnal znowu.
— Ale odszedlem stamtad, i zawsze bylo jeszcze jakies miejsce, gdzie powinienem pojechac, i uwielbiali mnie w Brindisi… i… i…
Wytarl nos w chusteczke, zlozyl ja starannie i wyjal z kieszeni nowa.
— Nie przeszkadza mi makaron i osmiorniczki — zapewnil. — No, w kazdym razie nie za bardzo. Ale za skarby swiata nie mozna tam dostac porzadnego kufelka, do wszystkiego dodaja oliwy, dostaje wysypki od pomidorow, a w calym kraju nie znajdzie sie czegos, co bym nazwal porzadnym twardym serem.
Otarl chusteczka twarz.
— Ludzie wszedzie sa tacy mili. Myslalem, ze w drodze uda sie zjesc jaki befsztyk, ale dokadkolwiek trafie, specjalnie dla mnie przyrzadzaja makaron. W sosie pomidorowym! Czasami nawet smazony! A co robia z osmiornicami… — Zadrzal. — Potem usmiechaja sie i przygladaja, jak to zjadam. Mysla, ze mi smakuje! Co ja bym dal za talerz baraniej pieczeni z kopytkami…
— Dlaczego im nie powiesz? — zdziwila sie niania.
Wzruszyl ramionami.
— Enrico Basilica je makaron. Teraz nic juz nie mozna na to poradzic. — Rozsiadl sie wygodniej. — Interesuje sie pani muzyka, pani Ogg? — zapytal.
Niania przytaknela z duma.
— Potrafie wydobyc melodie prawie ze wszystkiego, jesli tylko dostane pare minut, zeby to obejrzec. Nasz Jason umie grac na skrzypcach, nasz Kev na trabce, wszystkie moje dzieci potrafia spiewac, a nasz Shawn wypierdzi kazda melodie, jaka kto zamowi.
— Wybitnie utalentowana rodzina — przyznal Enrico. Siegnal do kieszonki kamizelki i wyjal dwa podluzne kartoniki. — Prosze, drogie panie, przyjmijcie to jako drobny dowod wdziecznosci od kogos, kto zjada cudze zapiekanki. Co pozostanie nasza mala tajemnica, prawda? — Mrugnal desperacko do niani. — To bilety do Opery.
— Zadziwiajace — stwierdzila niania. — Poniewaz wybieramy sie wlasnie… Au!
— Bardzo dziekujemy — powiedziala babcia, odbierajac bilety. — To ladnie z twojej strony. Na pewno skorzystamy.
— A teraz prosze wybaczyc — rzekl Enrico — ale musze nadgonic sen.
— Nie szkodzi. Nie wydaje sie, zeby zdazyl uciec za daleko — uspokoila go niania.
Spiewak usadowil sie wygodnie, nakryl twarz chusteczka i po kilku minutach zaczal chrapac jak czlowiek szczesliwy, ktory wykonal swoj obowiazek i przy odrobinie szczescia nigdy wiecej nie spotka tych irytujacych starszych dam.