— Nie rozumiem! Czy ten Upior oszalal?
Salzella objal go za ramiona i odprowadzil na bok.
— No coz — powiedzial jak najlagodniej. — Jest to czlowiek, ktory zawsze nosi stroj wieczorowy, czai sie w mroku, a od czasu do czasu zabija innych ludzi. Potem wysyla lisciki, w ktorych zapisuje oblakanczy smiech. Znowu piec wykrzyknikow, jak zauwazylem. Zadajmy wiec sobie pytanie: czy to kariera dla kogos calkiem zdrowego na umysle?
— Ale dlaczego on to robi? — jeknal Kubel.
— To pytanie jest sensowne tylko wtedy, gdy mamy do czynienia z kims psychicznie normalnym — odparl spokojnie Salzella. — Ale ten moze to robic, bo tak mu kaza male zolte skrzaty.
— Normalny? Jak tutaj moze byc normalny? — rzucil Kubel. — Mial pan racje, wie pan? Atmosfera tego miejsca kazdego moze doprowadzic do szalenstwa. Mozliwe, ze jestem tu jedyny, ktory pewnie stoi obiema nogami na ziemi.
Obejrzal sie. Zmruzyl gniewnie oczy, widzac grupe dziewczat z baletu, ktore nerwowo szeptaly miedzy soba.
— Hej, wy tam! — krzyknal. — Nie stojcie tak! Chce widziec, jak wysoko podskakujecie! Na jednej nodze!
Wrocil do Salzelli.
— Co to ja mowilem?
— Mowil pan, ze pewnie stoi obiema nogami na ziemi. W przeciwienstwie do
— Sadze, ze ta uwaga byla w zlym guscie — zauwazyl chlodno Kubel.
— Moim zdaniem — rzekl dyrektor muzyczny — powinnismy zamknac Opere, zebrac wszystkich sprawnych mezczyzn, wydac im pochodnie, przeszukac budynek od dachu po piwnice, wykurzyc go, pogonic przez miasto, zlapac, rozbic na miazge, a to, co zostanie, wrzucic do rzeki. To jedyny sposob, by miec pewnosc.
— Wie pan, ze nie stac nas na zamkniecie Opery — odparl Kubel. — Podobno zarabiamy tysiace dolarow tygodniowo, ale i wydajemy tysiace dolarow tygodniowo. Nie mam pojecia, co sie z nimi dzieje. Myslalem, ze kierowanie tutaj polega na sciagnieciu ludzi na widownie, ale ile razy podniose wzrok, widze kogos sciagnietego do gory, obracajacego sie wolno w powietrzu… Sam siebie pytam, co jeszcze nas czeka…
Popatrzyli na siebie, a potem ich spojrzenia, jakby kierowane jakims zwierzecym magnetyzmem, rownoczesnie skierowaly sie ku widowni… I odnalazly potezna, migotliwa bryle zyrandola.
— Och nie… — jeknal Kubel. — Do tego sie nie posunie, prawda? Wtedy naprawde musielibysmy zamknac…
Salzella westchnal tylko.
— Prosze posluchac… To wazy niemal tone, a wisi na linie grubszej niz panskie ramie. Bloki, kiedy sie ich nie uzywa, sa zamkniete na klodke. Nic nam nie grozi.
Popatrzyli na siebie znowu.
— Postawie kogos na strazy. W czasie przedstawienia mocowanie nie zostanie bez nadzoru ani przez minute — obiecal Salzella. — Sam przypilnuje, jesli pan woli.
— Ale on chce, zeby Christine zaspiewala dzis partie Iodyny! Przeciez ona ma glos jak gwizdek!
Salzella uniosl brew.
— To chyba najmniejszy z naszych problemow, nie sadzi pan?
— Doprawdy? Przeciez to istotna rola!
Salzella objal wlasciciela ramieniem.
— Chyba juz czas, by odkryl pan kilka mniej znanych zakatkow tego cudownego swiata, jakim jest opera — powiedzial.
Dylizans zahamowal i stanal na placu Sator w Ankh-Morpork. Agent biura czekal niecierpliwie.
— Jest pan spozniony o pietnascie godzin, panie Reever! — zawolal.
Woznica obojetnie skinal glowa. Odwiesil lejce, zeskoczyl z kozla i sprawdzil konie. Jego ruchy wydawaly sie odrobine sztywne.
Pasazerowie pospiesznie brali swoje bagaze.
— I co? — zapytal agent.
— Zatrzymalismy sie na piknik — odparl woznica. Twarz mial poszarzala.
— Staneliscie na piknik?
— I troche spiewow. — Woznica wyjal spod kozla worki z obrokiem.
— Chce pan powiedziec, ze zatrzymal pan pocztowy dylizans na piknik i spiewy?
— Aha, i jeszcze kot utknal na drzewie. — Woznica possal dlon i agent zauwazyl, ze jest obwiazana chustka. Oczy woznicy zaszly mgielka wspomnien. — A potem byly historie.
— Jakie historie?
— Ta mala gruba uznala, ze kazdy musi opowiedziec jakas historie, by czas szybciej mijal.
— Tak? Nie rozumiem, w jaki sposob moglo to spowolnic przejazd.
— Powinienes pan uslyszec jej historie. Te o bardzo wysokim czlowieku i fortepianie. Tak sie zawstydzilem, ze spadlem z powozu. Ja takich slow nie uzylbym nawet przy mojej wlasnej drogiej babci.
— I oczywiscie — rzekl agent, ktory szczycil sie swym ironicznym stosunkiem do swiata — podczas tego wszystkiego nawet nie przemknely panu przez mysl slowa „rozklad jazdy”?
Woznica przystanal i po raz pierwszy spojrzal wprost na agenta. Ten cofnal sie o krok — zobaczyl twarz czlowieka, ktory na lotni przefrunal nad pieklem.
— Sam im pan to powiedz — rzucil woznica i odszedl.
Agent spojrzal za nim zdziwiony, po czym zblizyl sie do drzwi.
Chudy czlowieczek z udreka na twarzy wysiadl, ciagnac za soba wielkiego, grubego mezczyzne. Mowil cos szybko w jezyku, ktorego agent nie rozumial.
A potem agent zostal sam przy powozie i koniach, wewnatrz rozszerzajacego sie szybko kregu odchodzacych pasazerow.
Otworzyl drzwiczki i zajrzal do srodka.
— Dzien dobry — powiedziala niania Ogg.
Ze zdziwieniem spogladal to na nia, to na babcie Weatherwax.
— Czy wszystko w porzadku, drogie panie?
— Bardzo przyjemna podroz — zapewnila niania, ujmujac go pod ramie. — Nastepnym razem stanowczo skorzystamy z uslug tej linii.
— Woznica wspominal, ze byly jakies problemy…
— Problemy? — zdziwila sie babcia. — Niczego nie zauwazylam. A ty, Gytho?
— Moglby sie troche bardziej pospieszyc z drabina — stwierdzila niania, wysiadajac z powozu. — I jestem pewna, ze mruczal cos pod nosem, kiedy sie zatrzymalismy, zeby podziwiac widoki. Ale sklonna jestem mu wybaczyc.
— Zatrzymaliscie sie, zeby podziwiac widoki? — zdumial sie agent. — Kiedy?
— Och, kilka razy. Przeciez nie ma sensu tak ciagle pedzic, prawda? Wolniej jedziesz, dalej dojedziesz i w ogole. Czy moglby pan wskazac nam droge na ulice Wiazow? Mamy kwatere u pani Palm. Nasz Nev bardzo dobrze sie o niej wyrazal. Mowil, ze nikt go tam nigdy nie szukal…
Agent cofnal sie, jak prawie wszyscy wobec niesamowitego tempa wymowy niani.
— Ulica Wiazow? — powtorzyl. — Ale… szanowane damy nie powinny tam bywac…
Niania poklepala go po ramieniu.
— Bardzo dobrze — powiedziala. — W ten sposob nie spotkamy nikogo znajomego.
Kiedy babcia mijala konie, usilowaly schowac sie za powozem.
Kubel usmiechnal sie promiennie. Na jego twarzy blyszczaly drobne kropelki potu.
— Ach, Perdita — powiedzial. — Siadaj, moja droga. Tego… podoba ci sie u nas, jak dotad?
— Tak. Bardzo dziekuje, prosze pana — odparla grzecznie Agnes.
— Dobrze. To dobrze. Czy to nie dobrze, Salzella? Czy nie uwaza pan, ze to dobrze, panie Undershaft?
Agnes spojrzala na trzy zatroskane twarze.