— Tak, ale…
— Zanim zaczniesz kogos krytykowac, Gytho, przejdz mile w jego butach — poradzila babcia z lekkim usmieszkiem.
— W butach, ktore ona nosila, skrecilabym sobie noge — odparla niania, zaciskajac zeby. — Potrzebowalabym drabiny tylko po to, zeby sie do nich dostac.
Doprowadzalo ja do wscieklosci to, jak babcia sprytnie zmusila ja do wyglaszania swojej czesci dialogu. I pozwolila jej otworzyc przed sama soba wlasny umysl — w sposob zupelnie nieoczekiwany.
— Poza tym milo nas tu witaja, a lozka sa wygodne — dodala babcia.
— I pewnie cieple. — Niania skapitulowala wreszcie. — I zawsze przyjazne swiatlo pali sie w oknie.
— Cos podobnego, Gytho Ogg… Myslalam, ze nie da sie ciebie zaszokowac.
— Zaszokowac nie. Ale zdziwic jest calkiem latwo.
Kierownik choru, doktor Undershaft, spojrzal na Agnes ponad krawedziami swoich polkolistych szkiel.
— Aria „Pozegnanie”, jak sie ja nazywa — rzekl — to prawdziwe male arcydzielo. Nie nalezy do wielkich przebojow operowych, ale jest bardzo popularna.
Oczy blysnely mu wilgocia.
—
Przerwal i zaczal bardzo starannie przecierac chusteczka okulary.
— Kiedy Gigli to spiewala, nie bylo suchych oczu na widowni — mamrotal. — Bylem tam. Wlasnie wtedy postanowilem… Och, wspaniale czasy.
Zalozyl okulary i wytarl nos.
— Zaspiewam ci raz — powiedzial. — Zebys wiedziala, jak to powinno isc. Prosze bardzo, Andre.
Mlody czlowiek, ktorego sciagnieto, zeby zagral na fortepianie w sali prob, mrugnal do Agnes porozumiewawczo.
Udala, ze go nie widzi, i z wyrazem skupienia wysluchala, jak starszy pan przebija sie przez muzyke.
— A teraz — powiedzial w koncu — sprawdzimy, jak sobie radzisz.
Wreczyl jej nuty i skinal na pianiste.
Agnes zaspiewala arie, a przynajmniej kilka poczatkowych taktow. Andre przestal grac i oparl glowe o fortepian, usilujac powstrzymac smiech.
— Ehm… — powiedzial Undershaft.
— Czy zrobilam cos zle?
— Spiewalas tenorem — wyjasnil, patrzac na Andre surowo.
— Spiewala panskim glosem!
— Moze sprobowalabys zaspiewac tak, jak… hm, jak spiewalaby Christine?
Zaczeli od poczatku.
—
Undershaft uniosl rece. Andre od tlumionego smiechu trzesly sie ramiona.
— Tak, tak. Bardzo celna obserwacja, jesli moge to ocenic. Ale zaczniemy jeszcze raz, a ty, no… a ty zaspiewasz tak, jak twoim zdaniem nalezy to spiewac.
Agnes kiwnela glowa.
Zaczeli…
…i skonczyli.
Undershaft usiadl, odwrocony bokiem. Nie ogladal sie, jakby unikal jej wzroku. Agnes przygladala mu sie niepewnie.
— Eee… czy bylo dobrze? — spytala.
Andre wstal od fortepianu i wzial ja za reke.
— Mysle, ze lepiej zostawic go samego — powiedzial cicho i pociagnal ja w strone drzwi.
— Tak zle spiewalam?
— Nie… niezupelnie.
Undershaft uniosl glowe, choc nadal sie nie ogladal.
— Wiecej cwiczen z tymi R, madame, i prosze sie starac o pewniejsze brzmienie powyzej pieciolinii — rzucil chrapliwie.
— Tak. Tak, sprobuje.
Andre wyprowadzil ja na korytarz, zamknal drzwi i zwrocil sie do niej:
— To bylo naprawde niesamowite. Slyszalas kiedys, jak spiewala wielka Gigli?
— Nie wiem nawet, kto to jest Gigli. Co takiego spiewalam?
— Tego tez nie wiesz?
— Nie. Nie wiem, co to znaczy.
Andre spojrzal na trzymane w rece nuty.
— Hm… Nie jestem za dobry w jezykach, ale wydaje mi sie, ze poczatek oznacza mniej wiecej:
Agnes zamrugala niepewnie.
— I to jest to?
— Tak.
— Ale to przeciez ma byc bardzo wzruszajace i romantyczne…
— Bo jest — odparl Andre. — Bylo. Nie w prawdziwym zyciu, ale to jest opera. Nie jest wazne, co znacza slowa. Licza sie uczucia. Czy ktos ci mowil…? Wiesz co? Siedze na probach cale popoludnie, ale moze bysmy sie spotkali jutro? Moze po sniadaniu?
Nie, nie, pomyslala Agnes. Znow sie zaczyna.
Rumieniec niepowstrzymanie sunal w gore. Zastanowila sie, czy jesli pewnego dnia dotrze do twarzy, bedzie wznosil sie dalej i skonczy jako wielka rozowa chmura nad jej glowa.
— Eee… tak — powiedziala. — Tak. To bedzie… bardzo pomocne.
— Musze juz isc. — Usmiechnal sie do niej lekko i poklepal ja po rece. — I wiesz… naprawde mi przykro, ze tak sie ulozylo. Bo… to bylo niesamowite.
Odwrocil sie juz i odszedl kilka krokow, ale przystanal.
— Eee… przepraszam, jesli cie wczoraj wystraszylem — powiedzial.
— Co?
— Na schodach.
— Ach, to. Nie przestraszylam sie.
— Ale… no… nie wspomnialas o tym nikomu? Nie chcialbym, zeby uwazali, ze przejmuje sie glupstwami.
— Nie myslalam juz o tym, prawde mowiac. Wiem, ze nie mozesz byc Upiorem, jesli o to ci chodzi. Prawda?
— Ja? Upiorem? Cha, cha!
— Cha, cha — zgodzila sie Agnes.
— No to… do zobaczenia jutro.
— Swietnie.
Gleboko zamyslona ruszyla do swojego pokoju.
A tam byla Christine, krytycznie spogladajaca w lustro. Odwrocila sie gwaltownie, kiedy weszla Agnes — nawet poruszala sie z wykrzyknikami.
— Och, Perdito!! Slyszalas?! Mam dzisiaj spiewac partie Iodyny!! Czy to nie cudowne?!