— Bardzo nas to cieszy — zapewnil ja Kubel. — I jeszcze, tego… mamy dla ciebie wspaniala propozycje, dzieki ktorej spodoba ci sie u nas jeszcze bardziej.

Agnes przygladala sie im z uwaga.

— Tak? — spytala czujnie.

— Wiemy, ze… ze dopiero od niedawna jestes tu z nami, ale postanowilismy, eee… — Kubel przelknal nerwowo sline. — Postanowilismy, ze pozwolimy ci zaspiewac partie Iodyny w dzisiejszym przedstawieniu „La Triviaty”.

— Tak?

— Ehm… Nie jest to zadna z glownych rol, ale oczywiscie zawiera slynna arie „Pozegnanie”…

— Aha. I co?

— Ehm… Widzisz, jest… tego… jest cos… — Kubel zrezygnowal i bezradnie obejrzal sie na dyrektora muzycznego. — Salzella!

Salzella pochylil sie nad Agnes.

— Wlasciwie chcielibysmy, Perdito, zebys zaspiewala te role, ale nie… ale nie zebys ja zagrala.

Agnes sluchala ich wyjasnien. Bedzie stala w chorze, tuz za Christine. Christine dostanie polecenie, by spiewac bardzo cicho. Takie rzeczy robilo sie juz dziesiatki razy, tlumaczyl Salzella. O wiele czesciej, niz publicznosc sie domysla: kiedy spiewakow bolalo gardlo albo calkiem stracili glos, albo przyszli na przedstawienie tak pijani, ze ledwie mogli ustac, albo — przy pewnej dramatycznej okazji wiele lat temu — kiedy umarli w czasie przerwy i w konsekwencji odspiewali swoja slynna arie, korzystajac z przywiazanego do grzbietu kija od miotly i sznurka poruszajacego szczeka.

To nie bylo niemoralne. Przedstawienie musi trwac.

Otaczal ja krag desperacko usmiechnietych twarzy.

Moge zwyczajnie stad wyjsc, myslala. Moge zostawic te wyszczerzone twarze i tego tajemniczego Upiora. Nie zdolaja mnie zatrzymac.

Ale nie miala dokad pojsc — mogla najwyzej wrocic.

— Tak, no… zgoda — powiedziala. — Jestem… no… ale dlaczego w ten sposob? Czy nie moge normalnie zajac jej miejsca i zaspiewac?

Mezczyzni spojrzeli po sobie z zaklopotaniem, a potem zaczeli mowic wszyscy naraz.

— Tak, ale widzisz, Christine jest… ma wieksze doswiadczenie…

— …orientacje techniczna…

— …osobowosc sceniczna…

— …widoczne umiejetnosci liryczne…

— …pasuje do kostiumu…

Agnes popatrzyla na swoje duze dlonie. Czula, ze rumieniec nadciaga niczym horda barbarzyncow, palac wszystko na swojej drodze.

— Chcielibysmy, jak to mowia — rzekl Kubel — zebys byla duchem tej roli…

— Duchem? Takim niby-upiorem?

— To taki sceniczny termin — wyjasnil Salzella.

— Aha, rozumiem — mruknela Agnes. — Tak, oczywiscie. Postaram sie jak najlepiej.

— Doskonale — ucieszyl sie Kubel. — Nie zapomnimy ci tego. I jestem przekonany, ze idealna dla ciebie rola pojawi sie juz niedlugo. Zglos sie po poludniu do pana Undershafta, ktory nauczy cie wszystkiego.

— Hm… Calkiem dobrze znam te partie, dziekuje.

— Doprawdy? Skad?

— Ja… bralam lekcje.

— Brawo, moja droga. To dowodzi wielkiej bystrosci. Jestesmy pelni podziwu. Ale mimo to zjaw sie u pana Undershafta…

Agnes wstala i wyszla ze spuszczona glowa.

Undershaft westchnal ciezko.

— Biedne dziecko — stwierdzil. — Za pozno przyszla na swiat. Kiedys w operze chodzilo tylko o glosy. Wiecie, pamietam czasy wielkich sopranow. Donna Violetta Gigli, donna Clarissa Extendo… Ciekawe, co sie z nimi stalo.

— Czy klimat sie nie zmienil w tym czasie? — spytal zlosliwie Salzella.

— A tam mamy figure, ktora powinna sie przyczynic do wznowienia „Pierscienia Nibelungingungow” — ciagnal Undershaft. — To dopiero byla opera…

— Trzy dni bogow pokrzykujacych na siebie i dwadziescia minut wpadajacych w ucho melodii? — mruknal Salzella. — Nie, dziekuje bardzo.

— Ale czy nie slyszy pan jej spiewajacej Hildabrune, pierwsza z Walkirii?

— Tak. O tak. Niestety, slysze ja rowniez spiewajaca karla Nobbo i Io, przywodce bogow.

— To byly czasy! — westchnal smutnie Undershaft. — Wtedy mielismy prawdziwe opery. Pamietam, jak donna Veritasi wepchnela trebacza do jego wlasnej tuby, bo osmielil sie ziewnac…

— Tak, tak, ale teraz mamy Wiek Nietoperza. — Salzella wstal. Rzucil okiem na drzwi i pokrecil glowa. — Zadziwiajace — stwierdzil. — Myslicie, ze ona zdaje sobie sprawe z tego, jaka jest gruba?

Babcia zapukala i otworzyly sie drzwi dyskretnej rezydencji pani Palm.

Za progiem stala mloda dziewczyna. Bardzo wyraznie dziewczyna. Absolutnie nie mozna jej bylo pomylic z chlopcem w zadnym znanym jezyku — zwlaszcza w Braille’u.

Niania zajrzala nad jej upudrowanym ramieniem do wnetrza pelnego czerwonego pluszu i zlocen, potem zerknela na nieruchoma twarz babci Weatherwax, a potem znow na dziewczyne.

— Kiedy wrocimy do domu, wygarbuje Nevowi skore — mruknela. — Chodzmy, Esme. Nie chcesz tu wchodzic. Za dlugo by tlumaczyc…

— Ojej, babcia Weatherwax! — zawolala radosnie dziewczyna. — A kto to z wami przyszedl?

Niania obejrzala sie na babcie, ktorej wyraz twarzy nie zmienil sie ani troche.

— Niania Ogg — powiedziala wreszcie. — Tak, jestem niania Ogg. Mama Neva — dodala ponuro. — W samej rzeczy. Tak. Dlatego ze jestem… — Slowa „szanowana wdowa” usilowaly przecisnac sie do strun glosowych, ale zrezygnowaly, porazone ogromem falszu. Poprzestala wiec na: — …jego matka. Tak. Matka Neva.

— Witaj, Colette — powiedziala babcia. — Jakie masz fascynujace kolczyki! Czy pani Palm jest w domu?

— Zawsze jest w domu dla waznych gosci — odparla Colette. — Wejdzcie, babciu, wszyscy sie uciesza!

Babcia wkroczyla w szkarlatny polmrok, witana radosnymi okrzykami.

— Co? Juz tu bylas? — zdumiala sie niania, obserwujac rozowe ciala i biale koronki tworzace wieksza czesc dekoracji.

— Oczywiscie. Pani Palm to moja stara przyjaciolka. Niemalze czarownica.

— Ale… ale wiesz, co to za miejsce, Esme? — Niania Ogg czula dziwna irytacje. Bez oporu ustepowala babci pierwszenstwa w dziedzinie doswiadczen ze swiata umyslu i magii, ale zywila mocne przekonanie, ze pewne specjalistyczne obszary wiedzy zdecydowanie naleza do terytorium Oggow. Babcia Weatherwax nie powinna sie nawet domyslac, czego dotycza.

— Oczywiscie — odparla spokojnie babcia.

Cierpliwosc niani wreszcie sie wyczerpala.

— To dom o zlej reputacji, ot co!

— Wrecz przeciwnie. Slyszalam, ze bywalcy bardzo go chwala.

— Wiedzialas? I nie powiedzialas mi?

Babcia z ironia uniosla brew.

— Damie, ktora wymyslila truskawkowego chwiacza?

— Niby tak, ale…

— Wszyscy przezywamy swoje zycie najlepiej, jak potrafimy, Gytho. A wielu ludzi uwaza, ze to czarownice sa zle.

Вы читаете Maskarada
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату