ow nie nalezal wlasciwie do Ankh i nie nalezal do Morpork; znajdowal sie w miejscu, gdzie rzeka tworzyla zakole tak glebokie, ze powstala niemal wyspa. Tam wlasnie miasto umiescilo te swoje instytucje, ktorych od czasu do czasu potrzebowalo, ale nie czulo sie z nimi najlepiej: komende Strazy Miejskiej, teatry, wiezienie i wydawcow. Wyspa Bogow przeznaczona byla dla tego wszystkiego, co moze w sposob calkiem nieoczekiwany nagle zrobic „bum!”.
Greebo rozgladal sie z zaciekawieniem. Powietrze pelne bylo nowych zapachow i nie mogl sie juz doczekac sprawdzenia, czy nie naleza do czegos, co moglby zjesc, pokonac w walce albo zgwalcic.
Niania Ogg byla coraz bardziej niespokojna.
— To nie jestesmy prawdziwe my, Esme — powiedziala.
— W takim razie kto?
— Chodzi mi o to, ze ta ksiazka byla raczej dla zabawy. To nie ma sensu, zyskamy tylko zla opinie.
— Nie mozemy pozwolic, zeby ktos oszukiwal czarownice — oswiadczyla stanowczo babcia.
— Nie czuje sie oszukana. Czulam sie swietnie, dopoki ty mi nie powiedzialas, ze jestem oszukana — stwierdzila niania, poruszajac jeden z waznych aspektow socjologii.
— Wykorzystali cie.
— Wcale nie.
— Wlasnie ze tak. Jestes udreczonymi masami.
— Nie jestem.
— Stracilas oszczednosci calego zycia.
— Dwa dolary?
— No, to przeciez wszystko, co zaoszczedzilas — zauwazyla babcia.
— Tylko dlatego ze wydalam cala reszte — odparla niania.
Ludzie czesto odkladali pieniadze na starosc, ale niania wolala kolekcjonowac wspomnienia.
— No wiec sama widzisz.
— Trzymalam je, zeby pod Miedzianka postawic nowy kociol do pedzenia — wyjasnila niania[5] — Sama wiesz, jak jablkownik przezera metal…
— Odkladalas drobne kwoty, by zabezpieczyc sie i miec spokojna starosc — przetlumaczyla babcia.
— Po moim jablkowniku nie ma spokoju — odparla z duma niania. — Ani zabezpieczenia. Robie go z najlepszych jablek — dodala. — No, glownie z jablek.
Babcia zatrzymala sie przed bogato zdobionymi drzwiami i uwaznie obejrzala przymocowana do nich tabliczke.
— To tutaj — stwierdzila.
Przyjrzaly sie drzwiom.
— Wiesz, nigdy nie lubilam frontowych drzwi — oswiadczyla niania, przestepujac z nogi na noge.
Babcia kiwnela glowa. Czarownice zywily swego rodzaju niechec do glownych wejsc.
Krotkie poszukiwanie pozwolilo im odkryc boczna alejke prowadzaca na tyly budynku. Tam znalazly duzo wieksze, szeroko otwarte wrota. Grupa krasnoludow ladowala na woz jakies paki. Z glebi dobiegalo rytmiczne dudnienie.
Nikt nie zwrocil na nie uwagi, kiedy weszly do srodka.
Ruchoma czcionka znana byla w Ankh-Morpork, jednak kiedy magowie o niej uslyszeli, ruszyli ja w takie miejsce, ze nikt nie potrafil jej znalezc. Na ogol nie wtracali sie w zycie miasta, jednak kiedy chodzilo o ruchoma czcionke, twardo przygniatali ja stopa w spiczastym bucie. Nigdy nie tlumaczyli dlaczego, a ludzie nie naciskali, poniewaz nie naciska sie magow — nie wtedy, kiedy czlowiek lubi swoj zwykly ksztalt. Opracowano wiec inne rozwiazanie problemu i grawerowano wszystko. Zajmowalo to duzo czasu i w szczegolnosci oznaczalo, ze Ankh- Morpork jest pozbawione dobrodziejstwa gazet, przez co mieszkancy sami musieli sie oglupiac jak najlepiej umieli.
Pod jedna sciana wewnatrz skladu dudnila spokojnie prasa drukarska. Obok niej, przy dlugim blacie, spora liczba krasnoludow i ludzi zszywala strony i przyklejala okladki.
Niania wziela ksiazke ze stosu. Byly to „Pikuantne rozkosze”.
— W czym moge paniom pomoc? — odezwal sie jakis glos. Jego ton wyraznie sugerowal, ze nie przewiduje swiadczenia zadnej pomocy, z wyjatkiem moze ulatwien w opuszczeniu tego pomieszczenia, i to szybko.
— Przyszlysmy w sprawie tej ksiazki — wyjasnila babcia.
— Jestem pania Ogg — dodala niania.
Mezczyzna zmierzyl ja wzrokiem.
— Ach tak? Moze sie pani zidentyfikowac?
— Oczywiscie. Poznalabym siebie wszedzie.
— Ha! Tak sie sklada, ze wiem, jak wyglada Gytha Ogg, madame, i wcale nie jest podobna do pani.
Niania Ogg otworzyla usta, by odpowiedziec, i wymowila tylko:
— Och…
…tonem kogos, kto radosnie wyszedl na droge i dopiero teraz przypomnial sobie o pedzacym powozie.
— A skad pan wie, jak wyglada pani Ogg? — zdziwila sie babcia.
— Strasznie juz pozno — wtracila niania. — Lepiej pojdziemy…
— Poniewaz osobiscie przyslala mi swoj portret — wyjasnil Kozaberger, siegajac po portfel.
— Nie sadze, by nas to zainteresowalo — rzucila pospiesznie niania, ciagnac babcie za ramie.
— Mnie to wrecz niezwykle interesuje — oswiadczyla babcia, wyrwala Kozabergerowi arkusik papieru i spojrzala. — Ha! No tak! To Gytha Ogg, zgadza sie — przyznala. — Tak, rzeczywiscie. Pamietam, kiedy ten mlody malarz przyjechal na lato do Lancre.
— Nosilam wtedy dluzsze wlosy — wymamrotala niania.
— I bardzo dobrze, jesli sie zastanowic. Ale nie wiedzialam, ze masz kopie.
— No wiesz, jak to bywa, kiedy czlowiek jest mlody — wyjasnila rozmarzonym glosem niania. — Gryzmolil cos przez cale lato. — Oprzytomniala. — Ale ciagle waze tyle samo co wtedy — dodala.
— Tyle ze rozklad sie zmienil — odparla babcia zlosliwie. Oddala szkic Kozabergerowi. — To rzeczywiscie ona — przyznala. — Ale po odjeciu szescdziesieciu lat i paru warstw ubrania. To naprawde Gytha Ogg.
— Chce pani powiedziec, ze to tutaj wymyslilo zupe z Bananowa Niespodzianka?
— Probowal pan? — zainteresowala sie niania.
— Pan Cropper probowal. Nasz drukarz.
— I mial niespodzianke?
— Nie tak wielka jak pani Cropper.
— To moze zaskoczyc, faktycznie. Chyba troche przesadzilam z galka muszkatolowa.
Kozaberger mial coraz mniej watpliwosci. Wystarczylo bowiem raz popatrzec na usmiechnieta nianie Ogg, by uwierzyc, ze jest w stanie napisac dzielo w rodzaju „Pikuantnych rozkoszy”.
— Naprawde pani to napisala? — zapytal.
— Z pamieci — odparla dumnie niania.
— A teraz chcialaby dostac za to pieniadze — uzupelnila babcia.
Pan Kozaberger skrzywil sie, jakby wlasnie zjadl cytryne i popil octem.
— Przeciez oddalismy jej pieniadze…
— Widzisz? — Niania zmartwila sie wyraznie. — Mowilam ci, Esme…
— Ona chce wiecej.
— Nie, wcale nie…
— Wcale nie chce — zgodzil sie Kozaberger.
— Chce — nie ustepowala babcia. — Chce troche pieniedzy za kazda ksiazke, jaka sprzedaliscie.
— Ale nie chcialabym, zeby mnie traktowali jak jakas tantieme — wtracila niania.
— Ty sie nie odzywaj — upomniala ja babcia. — Wiem, czego chcesz. Chcemy pieniedzy, drogi panie.
— A jesli wam nie dam?
Babcia przyjrzala mu sie surowo.
— Wtedy odejdziemy i zastanowimy sie, co robic dalej.
— To nie jest czcza pogrozka — ostrzegla niania. — Wielu ludzi zalowalo, kiedy Esme sie zastanowila, co robic dalej.
— No to wroccie, jak juz sie zastanowicie! — burknal Kozaberger. Rozzloscil sie. — Sam juz nie wiem!