— Cos tu jest nie w porzadku, Esme. Nie mozna pozwolic, zeby kradli glos naszej Agnes.
Babcia nie otwierala oczu.
— Powiedz, czy w lozy, tam z boku po prawej stronie, poruszyly sie kotary?
— Wlasnie zauwazylam, jak sie kolysza, Esme.
— Aha.
Babcia odprezyla sie. Opadla w fotel; aria oplywala ja falami dzwieku. Raz jeszcze otworzyla umysl…
Krawedzie, mury, drzwi…
Kiedy zamknie sie jakas przestrzen, staje sie ona wszechswiatem samym w sobie. Pewne rzeczy pozostaja w niej schwytane.
Muzyka wpadala jednym uchem, a wypadala drugim, ale wraz z nia nadplywaly tez inne zjawiska, pasma zdarzen, echa dawnych krzykow…
Dryfowala dalej, ponizej swiadomosci, w ciemnosc poza kregiem blasku ognia.
Byl tam strach. Krazyl niczym wielka, mroczna bestia. Czail sie w kazdym kacie. Tkwil w kamieniach. W cieniu skrywala sie dawna groza. Byla to jedna z najbardziej pradawnych, ta, ktora oznaczala, ze ludzkosc nauczyla sie chodzic dopiero wtedy, kiedy padla na kolana. Byl to strach przed nietrwaloscia, wiedza, ze wszystko przeminie, ze piekny glos albo wspaniala figura to cos, czego pojawienia nie sposob kontrolowac i czego odejscia nie sposob odsunac.
Nie tego szukala, ale chyba w tym morzu plywalo owo poszukiwane cos…
Zeszla glebiej.
I tak je znalazla, huczace w nocnym mroku duszy tego miejsca niby gleboki, zimny prad.
Kiedy sie zblizyla, odkryla, ze to niejeden obiekt, ale dwa, splecione wokol siebie nawzajem. Siegnela ku nim…
Oszustwo! Klamstwa! Falsz! Morderstwo!
— Nie!
Zamrugala.
Wszyscy sie jej przygladali.
Niania szarpala ja za spodnice.
— Usiadz, Esme!
Babcia patrzyla. Zyrandol wisial spokojnie nad pelna widownia.
— Bija go na smierc!
— O co chodzi, Esme?
— I wrzucaja do rzeki!
— Esme!
— Psst!
— Prosze pani, niech pani usiadzie!
— …a teraz zaczal Wiry Nugatowe…
Babcia chwycila kapelusz i ruszyla bokiem wzdluz rzedu, zgniatajac pod grubymi lancranskimi podeszwami kilka sztuk najpiekniejszego obuwia Ankh-Morpork.
Niania niechetnie ruszyla za nia. Podobala jej sie ta piosenka i chciala na koncu bic brawo. Jednak dodatkowa para rak okazala sie zbedna — oklaski wybuchly, gdy tylko ucichla ostatnia nuta.
Niania Ogg spojrzala na scene i zauwazyla cos. Usmiechnela sie.
— Podobalo ci sie?
— Gytho!
Westchnela.
— Ide, Esme. Przepraszam. Przepraszam. Oj, nie chcialam. Przepraszam…
Babcia Weatherwax stala w korytarzu wylozonym czerwonym pluszem. Opierala czolo o sciane.
— Bardzo niedobrze, Gytho — powiedziala. — Wszystko sie pomieszalo. Nie jestem pewna, czy potrafie to rozplatac. Biedak…
Wyprostowala sie.
— Spojrz na mnie, Gytho, dobrze?
Niania szeroko otworzyla oczy. Drgnela, gdy fragment babcinej swiadomosci wsunal sie pod jej zrenice.
Babcia wcisnela na glowe kapelusz, utkala pod nim kilka luznych kosmykow siwych wlosow, po czym wyjela osiem szpilek i wcisnela je na miejsce z tym samym skupieniem, z jakim najemnik moglby sprawdzac swoja bron.
— Dobrze — rzekla w koncu.
Niania Ogg odprezyla sie wyraznie.
— Nie zeby mi to przeszkadzalo, Esme — powiedziala — ale czy nie moglabys uzywac lustra?
— Strata pieniedzy — odparla babcia.
W pelni uzbrojona, ruszyla korytarzem.
— To dobrze, ze sie nie zezloscilas na tego czlowieka, ktory kazal ci zdjac kapelusz — powiedziala niania, biegnac za nia.
— Nie warto. Jutro bedzie juz martwy.
— Ojej… A czemu?
— Powoz go przejedzie.
— Dlaczego mu nie powiedzialas?
— Moglam sie pomylic.
Babcia dotarla do schodow i pedem ruszyla w dol.
— Dokad idziemy?
— Chce zobaczyc, kto siedzi za tymi kotarami.
Stlumione, ale nadal burzliwe oklaski wypelnialy studnie klatki schodowej.
— Trzeba przyznac, ze spodobal im sie glos Agnes — cieszyla sie niania.
— Tak. Mam nadzieje, ze zdazymy na czas.
— Ojej…
— Co?
— Zostawilam tam Greeba!
— On przeciez lubi poznawac nowych ludzi. A niech mnie, to prawdziwy labirynt!
Babcia weszla w luk korytarza, bardziej wytwornie pluszowego niz poprzedni. W scianie tkwil caly szereg drzwi.
— Aha. Teraz…
Przeszla wzdluz nich, liczac pod nosem. Zatrzymala sie i nacisnela klamke.
— Czy moge paniom w czyms pomoc?
Odwrocily sie. Niska starsza kobieta podeszla cicho z tylu. Trzymala tace z napojami.
Babcia usmiechnela sie do kobiety. Niania usmiechnela sie do tacy.
— Zastanawialysmy sie — powiedziala babcia — co to za osoba w lozy woli siedziec za zasunietymi kotarami?
Taca zadygotala.
— Moze pani potrzymam? — zaproponowala niania. — Jeszcze cos sie rozleje, jesli nie bedzie pani uwazac.
— Co wiecie o osmej lozy? — zapytala kobieta.
— Aha. Osma loza — stwierdzila babcia. — To bedzie ta, rzeczywiscie. O ta, prawda?
— Nie! Prosze…
Babcia podeszla i chwycila klamke.
Drzwi byly zamkniete na klucz.
Taca znalazla sie w chetnych rekach niani Ogg.
— Dziekuje, z przyjemnoscia pomoge — powiedziala niania.
Kobieta chwycila babcie za ramie.
— Nie! To sprowadzi straszne nieszczescie!
Babcia wyciagnela reke.