Dziwna postac kleczala przy martwym kierowniku choru. Wygladala jak marionetka z odcietymi sznurkami.
— Mozesz mi pomoc z ta plachta, kawalerze? — zapytala cicho niania.
Para wilgotnych oczu, z ktorych ciekly strumienie lez, zamrugala na widok niani.
— On sie nie obudzi!
Niania zmienila umyslowy bieg.
— Zgadza sie, skarbie — powiedziala. — Jestes Walter, prawda?
— Zawsze byl dobry dla mnie i dla mamy! Nigdy mnie nie kopnal!
Dla niani stalo sie jasne, ze nie ma co liczyc na pomoc. Przykleknela i sprobowala sama sobie poradzic.
— Prosze pani, oni mowia, ze to Upior, prosze pani! To nie Upior, prosze pani! Nigdy by tego nie zrobil! Zawsze byl dobry dla mnie i dla mamy!
Niania znowu przerzucila biegi. Dla Waltera Plinge trzeba bylo porzadnie zwolnic.
— Mama by wiedziala, co robic.
— No, ale… poszla wczesniej do domu, Walterze.
Woskowa twarz Waltera zaczela wykrzywiac sie w wyrazie smiertelnej grozy.
— Nie moze isc do domu bez Waltera, zeby jej pilnowal! — zawolal.
— Na pewno zawsze tak mowi — zgodzila sie niania. — Na pewno zawsze dba o to, zeby Walter byl przy niej w drodze do domu. Ale mysle, ze w tej chwili chcialaby, zeby Walter dzialal jak nalezy, a ona mogla byc z niego dumna. Przedstawienie jeszcze sie nie skonczylo.
— To niebezpieczne dla mamy!
Niania poklepala go po rece i odruchowo wytarla dlon o spodnice.
— Dobry chlopak — powiedziala. — A teraz musze isc…
— Upior nikogo by nie skrzywdzil!
— Tak, Walterze, ale musze juz isc. Znajde kogos, kto ci pomoze, a ty musisz ulozyc biednego doktora Undershafta w jakims spokojnym miejscu, dopoki nie skonczy sie przedstawienie. Rozumiesz? A ja jestem pani Ogg.
Walter popatrzyl na nia, rozdziawiajac usta, ale po chwili kiwnal glowa.
— Zuch.
Niania zostawila go nad cialem, a sama ruszyla dalej za scene. Przebiegajacy mlody czlowiek odkryl nagle, ze zlapal nianie.
— Przepraszam, chlopcze — odezwala sie niania, wciaz trzymajac go za reke. — Znasz tu kogos o imieniu Agnes? Agnes Nitt?
— Raczej nie, pszepani. A czym ona sie zajmuje?
Mozliwie grzecznie staral sie uwolnic i biec dalej, ale uchwyt niani byl niczym stal.
— Troche spiewa. Duza dziewczyna. Glos na podwojnych resorach. Ubiera sie na czarno.
— Nie chodzi przypadkiem o Perdite?
— Perdita? A tak, to bedzie ona. Zgadza sie.
— Mysle, ze zajmuje sie Christine. Sa w gabinecie pana Salzelli.
— Czy Christine to ta chuda dziewczyna w bialym?
— Tak, pszepani.
— I spodziewam sie, ze zechcesz mi pokazac, gdzie jest ten gabinet pana Salzelli?
— Ja zechce…? To znaczy tak. Trzeba przejsc wzdluz sceny, pierwsze drzwi po prawej.
— Jaki grzeczny chlopak, poratowal biedna staruszke — pochwalila go niania. Jej uscisk nabral sily i niewiele juz dzielilo go od odciecia doplywu krwi. — A nie sadzisz, ze milo by bylo, gdybys pomogl tez mlodemu Walterowi, o tam, zeby jakos zadbal o cialo tego nieszczesnika?
— Gdzie tam?
Niania obejrzala sie. Martwy pan Undershaft lezal na miejscu, ale Walter zniknal.
— Biedny chlopak, bardzo byl poruszony — uznala niania. — Nic dziwnego. Nalezalo sie tego spodziewac. W takim razie… Moze znajdziesz sobie innego dzielnego mlodzienca, zeby tobie pomogl, zamiast Waltera?
— No… tak.
— Grzeczny chlopak — powtorzyla niania.
Byl wieczor, niezbyt jeszcze pozny. Babcia i pani Plinge przeciskaly sie miedzy przechodniami na ulicach, podazajac w kierunku Mrokow — czesci miasta tlocznej jak gniazdowisko gawronow, a pachnacej jak wysypisko smieci. I odwrotnie.
— Zatem — zaczela babcia, kiedy wkroczyly w labirynt cuchnacych zaulkow — pani chlopak, Walter, zwykle odprowadza pania do domu, tak?
— To dobry chlopak, pani Weatherwax — odparla niepewnie pani Plinge.
— Z pewnoscia to szczescie, ze moze sie pani wesprzec na takim mocnym ramieniu.
Pani Plinge uniosla wzrok. Spojrzenie w oczy babci Weatherwax przypominalo patrzenie w lustro: to, co stamtad na czlowieka wygladalo, to byl on sam. I nie bylo przed tym kryjowki.
— Drecza go — wymamrotala. — Poszturchuja i chowaja mu miotle. To nie sa zli chlopcy, ale go drecza.
— Przynosi swoja miotle do domu, prawda?
— Dba o swoje rzeczy. Wychowalam go, zeby ich pilnowal i nie sprawial nikomu klopotow. Ale poszturchuja biedaka i przezywaja…
Zaulek konczyl sie dziedzincem podobnym do studni miedzy wysokimi budynkami. Sznury do prania we wszystkie strony przecinaly prostokat rozswietlonego ksiezycem nieba.
— To juz tutaj — oswiadczyla pani Plinge. — Bardzo jestem pani wdzieczna.
— Jak Walter dostanie sie do domu bez pani? — spytala babcia Weatherwax.
— Och, w gmachu Opery jest dosc miejsc, zeby sie przespac. Wie, ze jesli po niego nie przyjde, ma tam zostac na noc. Robi, co mu sie powie, pani Weatherwax. Nigdy nie sprawia klopotow.
— Nie mowilam, ze sprawia.
Pani Plinge zaczela szperac w torebce, w tej samej mierze probujac umknac przed wzrokiem babci Weatherwax, co znalezc klucz.
— Przypuszczam, ze Walter widzi prawie wszystko, co sie dzieje w gmachu Opery — stwierdzila babcia, ujmujac ja za przegub. — I zastanawiam sie, co takiego… zobaczyl.
Puls skoczyl w tej samej chwili co zlodzieje. Cienie rozwinely sie nagle. Zgrzytnal metal.
— Jestescie tylko we dwie, moje panie — oswiadczyl niski glos. — A nas jest szesciu. Nie warto nawet krzyczec.
— Olaboga, laboga — odpowiedziala babcia.
Pani Plinge padla na kolana.
— Blagam, nie krzywdzcie nas, szlachetni panowie! Macie przeciez matki!
Babcia przewrocila oczami. Niech to licho porwie i demony na dodatek. Byla dobra czarownica. Taka role powierzylo jej zycie. Takie brzemie musiala dzwigac. Dobro i Zlo sa kategoriami calkiem zbytecznymi, jesli czlowiek dorasta z wysoce rozwinietym poczuciem tego, co Sluszne i Niesluszne. Miala nadzieje, och, jakaz miala nadzieje, ze ci tutaj, choc mlodzi, sa zatwardzialymi przestepcami.
— Mialem kiedys matke — przyznal najblizszy z rabusiow. — Tylko chyba zem ja zjadl.
Aha, pozycje w czolowce. Babcia uniosla rece do kapelusza, by wyjac dwie dlugie szpilki…
Dachowka zsunela sie z dachu i z pluskiem wpadla do kaluzy.
Wszyscy uniesli glowy.
Na tle ksiezyca przez moment widac bylo czlowieka w pelerynie. Wyciagnal przed siebie reke, w ktorej trzymal miecz. A potem zeskoczyl, ladujac zgrabnie przed zdumionym zlodziejem.
Swisnela klinga.
Pierwszy z rabusiow odwrocil sie i pchnal w mroczna sylwetke przed soba. Sylwetka okazala sie drugim rabusiem, ktory machnal reka i przejechal nozem po zebrach trzeciego.
Zamaskowany przybysz tanczyl miedzy nimi, a jego miecz niemal pozostawial w powietrzu lsniace slady. Pozniej babcia uswiadomila sobie fakt, ze ostrze ani razu nie zetknelo sie z cialem — ale tez nie musialo. Kiedy