Jedna z zasad obowiazujacych pewien typ architektury budownictwa publicznego glosi, ze architektura owa zdarza sie tylko od frontu.
Babcia zatrzymala sie pod oknem.
— Ktos spiewa — powiedziala. — Sluchaj.
— La la la la la la — swiergotal ktos wewnatrz. — Do re mi fa sol la si do…
— To opera, zgadza sie — stwierdzila babcia. — Brzmi po zagranicznemu.
Niania miala niezwykly talent jezykowy. Poziom zrozumialej niekompetencji w nowym jezyku osiagala juz po godzinie czy dwoch. Kiedy mowila, tylko krok dzielil ja od belkotu, ale byl to naprawde zagraniczny belkot. Wiedziala tez, ze babcia Weatherwax — niezaleznie od innych swoich zdolnosci — do jezykow ma drewniane ucho, jeszcze bardziej niz do muzyki.
— Eee… mozliwe — przyznala. — Tam zawsze duzo sie dzieje, wiem dobrze. Nasz Nev mowil, ze czasami co noc wykonuja inna operacje.
— Jak sie tego dowiedzial? — zdziwila sie babcia.
— Wiesz, tam bylo duzo olowiu. To wymaga pracy. Mowil, ze najbardziej lubil te halasliwe. Mogl wtedy sobie nucic i nikt nie slyszal mlotka.
Czarownice ruszyly dalej.
— Zauwazylas te mloda Agnes, jak o malo co na nas nie wpadla? — zapytala babcia.
— Owszem. Ledwo sie powstrzymalam, zeby sie nie obejrzec.
— Nie byla zadowolona, ze nas spotyka. Slyszalam niemal, jak syknela.
— To bardzo podejrzane, moim zdaniem — stwierdzila niania. — Wiesz, widzi nagle dwie przyjazne twarze, zna je z domu… Mozna by sie spodziewac, ze podbiegnie…
— W koncu jestesmy jej starymi przyjaciolkami. No, starymi przyjaciolkami jej babki i matki, ale praktycznie na jedno wychodzi.
— Pamietasz te oczy w fusach? Moze ona jest pod wplywem jakiejs dziwnej okultystycznej mocy? Musimy byc ostrozne. Ludzie czasem dziwnie sie zachowuja, kiedy zawladnie nimi dziwna okultystyczna moc. Pamietasz pana Skrupula z Kromki?
— To nie byla dziwna okultystyczna moc. Mial nadkwasote.
— Ale przez jakis czas wygladalo to na dziwna okultystyczna moc. Zwlaszcza przy zamknietych oknach.
Spacerkiem doszly do drzwi dla aktorow. Babcia spojrzala na rzad afiszy.
— „La Triviata” — przeczytala. — „Pierscien Nibelungingungow”…
— Bo widzisz, w zasadzie sa dwa rodzaje oper — wyjasnila niania, ktora posiadla takze prawdziwie czarownicza umiejetnosc wypowiadania stanowczych i fachowych opinii, opartych na calkowitym braku wiedzy i doswiadczenia. — Sa takie ciezkie, powazne opery, gdzie ludzie spiewaja po zagranicznemu i to idzie tak: „Och, och, och, umieram, och, umieram, och, och, och, to wlasnie robie”. I masz takie lekkie, weselsze opery, gdzie spiewaja po zagranicznemu, i to idzie tak: „Piwo! Piwo! Piwo! Piwo! Kocham pic duzo piwa!”, chociaz czasem zamiast piwa pija szampana. I to w zasadzie cala opera, tak po prawdzie.
— Znaczy, albo umieraja, albo pija piwo? — dziwila sie babcia.
— W zasadzie tak. — Niania zdolala tonem glosu zasugerowac, ze jest to rowniez pelen zakres mozliwych doswiadczen zyciowych.
— I to cala opera?
— No wiesz… moze jeszcze byc o czym innym, ale na ogol to albo chlanie, albo dzganie.
Babcia zdala sobie sprawe, ze jest tu ktos jeszcze. Odwrocila sie.
Jakas postac wyszla drzwiami dla aktorow, niosac afisz, wiadro kleju i pedzel. Byla to postac dziwaczna, podobna do zadbanego stracha na wroble, w ubraniu troche za malym, choc trudno sobie wyobrazic, by jakakolwiek odziez pasowala do tej figury, ktorej kosci i stawy wydawaly sie nieskonczenie elastyczne i poruszaly sie chyba niezaleznie od siebie.
Postac dotarla do dwoch czarownic przed tablica z afiszami, zatrzymala sie grzecznie. Widzialy niemal slowa ustawiajace sie w szyku za patrzacymi w pustke oczami.
— Przepraszam panie uprzejmie. Przedstawienie musi trwac.
Slowa znajdowaly sie na wlasciwych miejscach i mialy sens, ale kazde zdanie zostalo wypuszczone na swiat jako odrebna calosc.
Babcia odciagnela nianie na bok.
— Dziekuje.
Przygladaly sie w milczeniu, jak dziwna postac z wielka starannoscia smaruje klejem rowny prostokat, po czym umieszcza tam afisz, metodycznie wyrownujac wszystkie zmarszczki.
— Jak ci na imie, mlody czlowieku? — spytala babcia.
— Walter!
— Masz bardzo ladny beret.
— Mama mi go kupila!
Walter usunal spod papieru ostatni babel powietrza i odstapil. Potem, zaabsorbowany swoim zadaniem, kompletnie ignorujac czarownice, chwycil wiadro z klejem i wrocil do wnetrza.
Przyjaciolki w milczeniu ogladaly afisz.
— Wiesz, chetnie bym zobaczyla taka operacje — oswiadczyla po chwili niania. — Senor Basilica dal nam bilety.
— Och, znasz mnie przeciez — odparla babcia. — Nie chce miec nic wspolnego z takimi przedsiewzieciami.
Niania zerknela na nia z ukosa i usmiechnela sie do siebie. Bylo to znane otwarcie Weatherwax. Oznaczalo: Oczywiscie, ze mam ochote, ale musisz mnie przekonac.
— Masz racje, naturalnie — zgodzila sie chytrze. — To raczej dla tych ludzi w pieknych karocach. Nie dla takich jak my.
Babcia wahala sie przez chwile.
— Mysle, ze to za wysokie progi — mowila dalej niania. — Gdybysmy poszly, oni pewnie by powiedzieli: Precz stad, paskudne staruchy…
— Tak by powiedzieli?
— Na pewno nie chca, zeby takie baby ze wsi, podobne do nas, mieszaly sie z tymi eleganckimi arystokratami.
— Tak uwazasz? Nie chca nas? No to chodzmy!
Babcia pomaszerowala do frontowego wejscia, gdzie ludzie wysiadali juz z powozow. Przedostala sie na szczyt schodow i pomagajac sobie lokciami, dotarla do kasy.
Pochylila sie. Czlowiek za kratka odsunal sie odruchowo.
— Paskudne staruchy, co?
— Przepraszam bardzo…?
— W sama pore! Popatrz no, mlody czlowieku, mamy tu bilety na… — Zerknela na kartoniki i skinela na nianie Ogg. — Tu jest napisane: parter. Co za bezczelnosc… Nas sprowadzac do parteru? — Zwrocila sie do kasjera: — Rozumiesz chyba, ze zwykla widownia nas nie zadowoli. Chcemy miejsca odpowiednio wysokie… — Przyjrzala sie tablicy obok kasy. — Balkon bedzie lepszy. Tak, najwyzszy balkon.
— Slucham? Chca panie zamienic miejsca z parteru na balkon?
— Tak, i nawet nie probuj zadac od nas dodatkowych pieniedzy.
— Nie zamierzalem…
— I bardzo dobrze! — Babcia usmiechnela sie tryumfalnie, z aprobata ogladajac nowe bilety. — Idziemy, Gytho.
— Przepraszam! — zawolal kasjer, gdy niania juz odchodzila. — Co pani ma na ramieniu?
— To… futrzany kolnierz.
— Ale przeciez wyraznie widzialem, ze pomachal ogonem.
— Tak. Poniewaz wierze w piekno bez okrucienstwa.
Agnes zauwazyla, ze cos sie dzieje za scena. Co chwile tworzyly sie niewielkie grupki; rozpraszaly sie prawie natychmiast, gdy kolejne osoby ruszaly wypelniac jakies tajemnicze zadania.
W kanale dla orkiestry muzycy stroili nowe instrumenty. Chor ustawial sie do sceny Zatloczonego Placu