Drogi panie Kubel,

Bylbym niezwykle wdzieczny, gdyby dzis wieczorem Christine zaspiewala partie Laury. Zapewniam pana, ze doskonale sobie poradzi.

Drugi skrzypek troche sie spoznia, a wczorajszy drugi akt byl — szczerze wyznam — wyjatkowo drewniany. Naprawde trzeba to poprawic. Niech wolno mi bedzie wyrazic radosc z przybycia senora Basiliki.

Gratuluje, ze udalo sie panu go zaangazowac.

Zyczac wszelkich sukcesow

Upior Opery

— Panie Salzella!

Salzella zostal w koncu sprowadzony. Przeczytal list.

— Nie ma pan chyba zamiaru ustapic? — zapytal.

— Ona rzeczywiscie wspaniale spiewa.

— Mysli pan o tej Nitt?

— Ja, no… tak… wie pan, o co mi chodzi.

— Ale to zwykly szantaz!

— Doprawdy? Przeciez niczym nie grozi.

— Pozwolil pan jej… to znaczy im pan pozwolil spiewac wczoraj wieczorem, i jak na tym wyszedl biedny Undershaft?

— W takim razie co pan radzi?

Znow uslyszeli nierowne stukanie do drzwi.

— Wejdz, Walterze! — zawolali rownoczesnie.

Walter wszedl chwiejnie, dzwigajac weglarke.

— Rozmawialem z komendantem Vimesem ze Strazy Miejskiej — poinformowal Salzella. — Obiecal, ze na dzisiejsze przedstawienie przysle swoich najlepszych ludzi. Zamaskowanych.

— Mowil pan chyba, ze wszyscy sa niekompetentni.

Salzella wzruszyl ramionami.

— Musimy postepowac zgodnie z przepisami. Wie pan, ze doktor Undershaft zostal uduszony, a potem dopiero zawieszony?

— Powieszony — poprawil go odruchowo Kubel. — Ludzie bywaja powieszeni. Zawiesza sie mieso.

— Naprawde? Wdzieczny jestem za te informacje. No wiec nasz biedny stary Undershaft zostal najwyrazniej uduszony. A potem zawieszony.

— Doprawdy, Salzella, ma pan dosc dziwne poczucie…

— Skonczylem juz, panie Kubel.

— Tak, Walterze, dziekuje. Mozesz isc.

— Tak, panie Kubel.

Walter bardzo sumiennie zamknal za soba drzwi.

— Obawiam sie, ze tutaj to koniecznosc — wyjasnil Salzella. — Jesli czlowiek nie znajdzie jakiegos sposobu, zeby sobie radzic z tymi… Dobrze sie pan czuje, Kubel?

— Co? — Kubel, ktory wpatrywal sie w zamkniete drzwi, potrzasnal glowa. — Aha. Tak. Hm. Walter…

— Co z nim?

— On jest… Zadnych skarg, prawda?

— Wie pan, miewa swoje… smieszne zachowania. Ale jest nieszkodliwy. Niektorzy maszynisci i muzycy bywaja dla niego okrutni… Wie pan, posylaja go po puszke niewidzialnej farby albo torbe dziur po gwozdziach i takie tam. Wierzy w to, co mu sie powie. Czemu pan pyta?

— Taki wpadl mi pomysl… Glupi wlasciwie.

— Mysle, ze faktycznie jest glupi. W sensie formalnym…

— Nie, chodzilo mi… Zreszta mniejsza z tym.

Babcia Weatherwax i niania Ogg opuscily biuro Kozabergera i odeszly skromnie ulica. Przynajmniej babcia szla skromnie. Niani troche to nie wychodzilo.

— Ile wlasciwie tego jest? — pytala co jakies trzydziesci sekund.

— Trzy tysiace dwiescie siedemdziesiat dolarow i osiemdziesiat siedem pensow — powtarzala babcia. Byla zamyslona.

— Moim zdaniem to ladnie z jego strony, ze zajrzal nawet do popielniczek, zeby wyzbierac wszystkie miedziaki, jakie mogly sie tam zapodziac. Przynajmniej do tych, ktorych mogl dosiegnac. Mowilas, ze ile tego jest?

— Trzy tysiace dwiescie siedemdziesiat dolarow i osiemdziesiat siedem pensow.

— Nigdy jeszcze nie widzialam siedemdziesieciu dolarow naraz — stwierdzila niania.

— Nie powiedzialam, ze to tylko siedemdziesiat dolarow, ale…

— Tak, wiem. Przyzwyczajam sie po trochu. I wiesz, co ci powiem o pieniadzach? Naprawde uwieraja.

— Wlasciwie nie rozumiem, czemu trzymasz je w nogawce reform — mruknela babcia.

— To ostatnie miejsce, gdzie ktos by szukal. — Niania westchnela z zalem. — Ile to jest, powiedzialas?

— Trzy tysiace dwiescie siedemdziesiat dolarow i osiemdziesiat siedem pensow.

— Bedzie mi potrzebna wieksza puszka.

— Bedzie ci potrzebny wiekszy komin.

— A juz na pewno przydalaby sie szersza nogawka. — Niania szturchnela babcie. — Teraz musisz byc dla mnie uprzejma, bo jestem bogata.

— To prawda — przyznala babcia, jakby zadumana. — Nie mysl, ze nie biore tego pod uwage.

Zatrzymala sie nagle. Niania wpadla na nia z brzekiem bielizny.

Przed nimi wznosil sie fronton gmachu Opery.

— Musimy sie znowu dostac do srodka — stwierdzila babcia. — I do lozy osmej.

— Lomem — zaproponowala niania. — Koncowka numer trzy powinna zalatwic sprawe.

— Nie jestesmy „waszym Nevem”. Zreszta wlamanie tam to jednak nie to samo. Musimy miec prawo, zeby tam byc.

— Sprzatanie! Mozemy byc sprzataczkami i… Nie, nie byloby wlasciwe, zebym udawala teraz sprzataczke. Przy mojej pozycji…

— Nie, na to nie mozemy sie zgodzic. Nie przy twojej pozycji.

Babcia przyjrzala sie niani z uwaga. Pod gmach Opery podjechala kareta.

— Oczywiscie — rzekla babcia, a chytrosc sciekala z jej glosu niczym syrop — zawsze mozemy wykupic loze osma.

— Nie uda sie — uznala niania. Ludzie zbiegali po schodach, nerwowo poprawiajac mankiety. Mieli miny typowe dla wszystkich komitetow powitalnych. — Boja sie ja sprzedawac.

— Dlaczego? — zdziwila sie babcia. — Ludzie umieraja, a opera trwa. To znaczy, ze kazdy sklonny bylby sprzedac wlasna babke, jesli tylko dosyc na tym zarobi.

— Ale to i tak kosztowaloby fortune…

Niania zauwazyla tryumfujaca mine babci i jeknela.

— Och, Esme! Chcialam odlozyc te pieniadze na starosc. — Zastanowila sie. — Poza tym i tak nic z tego nie bedzie. Popatrz tylko na nas. Nie wygladamy na odpowiednie osoby…

Enrico Basilica wysiadl z karety.

— Ale znamy odpowiednie osoby — oswiadczyla babcia.

— Och, Esme!

Dzwonek nad drzwiami zadzwieczal tonem wyrafinowanym, jakby nieco zaklopotany, ze musi wykonywac czynnosc tak wulgarna. Wolalby zapewne dyskretnie chrzaknac.

Вы читаете Maskarada
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату